Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 11:35
Reklama KD Market
Reklama

Tajwańskie strachy

Do tej konfrontacji musiało dojść. Jeśli nie przy tej okazji, to przy innej. Wizyta przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi na Tajwanie oburzyła Kreml i wzbudziła ogromne kontrowersje także w USA. Nawet liberalny „New York Times” podważał sens wizyty trzeciej w państwie osoby na wyspie, którą Pekin uważa za część swojego terytorium.

Zrobiło się nerwowo, nawet po wyjeździe Pelosi z wyspy. Nad archipelagiem przeleciały chińskie drony, a u wybrzeży trwają wciąż manewry wojsk ChRL z użyciem ostrej amunicji. Pekin nie ukrywa swojego oburzenia i gniewu. Zapachniało wielką wojną, toczoną już między mocarstwami atomowymi od dawna rywalizującymi o wpływy nie tylko na Dalekim Wschodzie, ale także w basenie Indo-Pacyfiku i na całym świecie. 

Wizyta Nancy Pelosi miała charakter symbolu – pokazała, że Stany Zjednoczone, mimo zaangażowania w pomoc dla Ukrainy, nie opuszczą swojego wschodniego sojusznika. I nie zrezygnują ze swoich wpływów w tej części świata, która z perspektywy Waszyngtonu i biorąc pod uwagę potencjał gospodarczy, staje się ważniejsza od relacji transatlantyckich.  

Podróż Pelosi na Tajwan odwróciła uwagę od wojny na Ukrainie, a przynajmniej pozwoliła spojrzeć na ten konflikt z innej perspektywy. Z punktu widzenia Chin to przecież bardziej zastępczy konflikt terytorialny (proxy war), a nie otwarta konfrontacja Rosji z Zachodem. Pekin wobec rosyjskiej agresji zajął stanowisko neutralności z nutą życzliwości wobec Kremla. Z jednej strony chętnie posługuje się retoryką reżimu Władimira Putina, krytykuje sankcje Zachodu i kupuje za bezcen rosyjskie surowce energetyczne, z drugiej zablokował inwestycje w Rosji w ramach strategicznej inicjatywy Pasa i Szlaku. Władze ChRL uważnie przyglądają się wydarzeniom na Ukrainie, próbując wynieść z niego jak najwięcej korzyści. 

Władze w Tajpej od początku rosyjskiej napaści na swojego sąsiada nie ukrywają obaw o własne bezpieczeństwo, obawiając się, że Amerykanie nie byliby w stanie zaangażować się efektywnie w pomoc na dwóch frontach. Nie brak ekspertów twierdzących, że chińska inwazja na Tajwan jest nieunikniona. To raczej kwestia „kiedy”, a nie „czy” do niej dojdzie. W chińskiej doktrynie „jednego państwa” wyspa jest traktowana jako zbuntowana prowincja. Historycznie jest kontynuacją pokonanych przez komunistyczną rewolucję wojsk Czang Kaj-szeka, które po wojnie domowej z lat 1945-1950 i przeniosły się na wyspę. Rząd Tajwanu przez wiele lat był traktowany jako prawowite władze całych Chin. Zmieniło się to w latach 70. ub. wieku. Dziś niepodległość wyspy uznaje zaledwie kilkanaście państw na świecie (w tym Watykan), choć nieporównywalnie więcej utrzymuje z Tajpej stosunki handlowe. Nic dziwnego – bez 23-milionowego Tajwanu trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie globalnej gospodarki.

Echa wizyty Pelosi w Tajpej pewnie wkrótce ucichną, ale to nie znaczy, że zapomnimy o Tajwanie. Chiny nie zrezygnują z doktryny zjednoczenia całych Chin. Będziemy więc świadkami licznych konfrontacji, prowokacji i ostrzeżeń. Na razie większość ekspertów uważa, iż Pekinowi inwazja na wyspę się nie opłaca. Tajwan jest dobrze przygotowany na odparcie ataku przeważających sił chińskich z kontynentu, czemu sprzyja także samo ukształtowanie wyspy. Co nie znaczy, że w ciągu najbliższych lat komunistyczny rząd Chin nie poprawi zdolności bojowych swojej armii i nie zdecyduje się na atak. 

Z drugiej strony gospodarka globalna, jak i amerykańska w szczególności nie poradzi sobie bez zaawansowanych półprzewodników wytwarzanych na wyspie i wielu innych produktów z domeny high-tech. W dobie zerwanych w wyniku pandemii łańcuchów dostaw i wobec konfliktu we wschodniej Europie bezpieczeństwo Tajwanu stało się szczególnie ważne. Zakłady produkcyjne na wyspie wytwarzają ponad połowę globalnej produkcji skomplikowanych układów scalonych. Bez kapitału z Tajwanu nie byłoby laptopów i mikroprocesorów montowanych w samochodach. Uderzenie w globalne łańcuchy dostaw elektroniki uderzyłoby także w Chiny, bo kontynentalna część Państwa Środka jest odbiorcą ponad 40 proc. tajwańskiego eksportu. Poza tym prawie dwie trzecie tajwańskich inwestycji zagranicznych ląduje w Chinach. Mimo deklarowanej wrogości zależności ekonomiczne między Pekinem a Tajpej są więc dużo bardziej skomplikowane i mocniejsze niż na pierwszy rzut oka. Pekin będzie robił wszystko, aby blokować niepodległość wyspy, ale jednocześnie utrzymywanie status quo przynosi mu wiele korzyści. Na razie są one wyższe od kosztów inwazji. Ale to, w coraz bardziej nieprzewidywalnym świecie, może się szybko zmienić. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama