Przez ostatnią dekadę liczba śmiertelnych wypadków drogowych w USA systematycznie spadała. Niestety począwszy od roku 2020 ten pozytywny trend się zmienił. Lata 2020 i 2021 przyniosły największy skok w statystykach od ponad 50 lat. Osiągnięto w sumie liczbę prawie 43 tysięcy ofiar śmiertelnych, tym samym cofając „zegar śmierci” na drogach do poziomu z roku 2002. Jaka jest tego przyczyna?
Zabójcza prędkość
Specjaliści wskazują na kilka czynników. Sukcesy w dziedzinie redukowania śmiertelnych wypadków na drogach z pewnością mają wiele wspólnego z postępami technologicznymi. Chodzi o zastosowanie takich wynalazków jak poduszki powietrzne, układy zapobiegające blokowaniu się hamulców, kontrola stabilności i, ostatnio, automatyczne hamowanie awaryjne.
Liczba ofiar śmiertelnych wypadków drogowych w Stanach Zjednoczonych zaczęła spadać począwszy od 1970 roku. Wtedy odnotowano 52 tysiące zgonów, ale w roku 2019 liczba ta spadła do 36 tysięcy. Ostatnio jednak zrobiło się znacznie gorzej.
Liczba ofiar śmiertelnych w wypadkach drogowych w Stanach Zjednoczonych wzrosła w 2021 roku do najwyższego poziomu od 16 lat, co wynika ze wstępnych szacunków opublikowanych przez National Highway Traffic Safety Administration. Szacowana liczba zabitych w wypadkach samochodowych wynosi prawie 43 tysiące osób, co stanowi wzrost o 10,5 procent w porównaniu do roku poprzedniego. To największy roczny wzrost liczby ofiar śmiertelnych od 2005 roku.
– Stoimy w obliczu kryzysu na amerykańskich drogach, któremu musimy wspólnie stawić czoła – powiedział Pete Buttigieg, sekretarz transportu. Według NHTSA liczba śmiertelnych wypadków drogowych wzrosła od czasu zakończenia ograniczeń związanych z pandemią Covid-19. Najczęstszą przyczyną jest zbyt duża prędkość oraz prowadzenie pojazdów pod wpływem narkotyków i alkoholu.
Specjaliści są w miarę zgodni co do tego, że jednym z głównych problemów jest przekraczanie przez kierowców dozwolonych limitów prędkości. Prędkość jest głównym czynnikiem powodującym prawie jedną trzecią wszystkich zgonów na drogach. Rozwiązaniem, które nie przypada do gustów amerykańskich kierowców, jest coraz częstsze korzystanie z wciąż rzadko spotykanych automatycznych fotoradarów, które autonomicznie wystawiają mandaty. W USA gwałtowne sprzeciwy spowodowały, że istniejące instalacje tego rodzaju zostały z wielu miast wycofane. Tymczasem fotoradary są powszechne w kilku krajach poza Stanami Zjednoczonymi i często wykorzystują technologię, która oblicza średnią prędkość danego pojazdu na podstawie wyznaczonych linii początkowych i końcowych.
Zmniejszenie federalnego limitu szybkości ruchu na autostradach raczej nie wchodzi w rachubę, gdyż jest to pomysł mało popularny i wywołujący sprzeciwy ze strony firm zajmujących się przewozami towarowymi. Inną przyczyną wypadków są też nietrzeźwi kierowcy, ale w Stanach Zjednoczonych jest to problem mniejszy niż w wielu krajach europejskich.
Piesi zagrożeni
Yonah Freemark, pracownik naukowy Urban Institute, zwraca uwagę na coś, o czym rzadko się dyskutuje: – Potrzebujemy przepisów związanych z projektowaniem pojazdów i ulic. Ludzie giną, zwłaszcza piesi i rowerzyści. O ile technologie bezpieczeństwa w pojazdach, które chronią pasażerów, stały się bardziej rozpowszechnione w ciągu ostatnich kilku lat, nie można tego powiedzieć o ochronie ludzi przed samochodami. Trzy czwarte nabywców samochodów w Stanach Zjednoczonych wybiera pojazd typu SUV, który jest zazwyczaj cięższy i większa niż sedan, co niestety zwiększa możliwość tragicznego zderzenia z pieszym. Ponadto samochody z napędem elektrycznym są zwykle znacznie cięższe od identycznych lub podobnych modeli spalinowych, co wynika z dużej wagi akumulatorów.
W Europie w wielu krajach istnieją systemy podatkowe, które zniechęcają do zakupu dużych, ciężkich pojazdów. Nie mówiąc już o tym, że tradycyjnie mieszkańcy Starego Kontynentu preferują samochody stosunkowo małe. Ponadto europejskie samochody są rutynowo testowane pod kątem niebezpieczeństwa zderzenia z pieszymi podczas kolizji, podczas gdy amerykańskie oceny bezpieczeństwa samochodów koncentrują się przede wszystkim na tym, jak dobrze samochód chroni osoby znajdujące się w jego wnętrzu. Koncern Volvo jako pierwszy zaoferował poduszkę powietrzną pod maską, która ma ograniczyć obrażenia pieszego w przypadku potrącenia, ale technologia ta pozostaje dość rzadka.
Freemark mówi: – Stany Zjednoczone zdecydowały się nie opracowywać standardów bezpieczeństwa motoryzacyjnego, które mają na celu ochronę pieszych, zarówno pod względem testów, jak i wymagań w stosunku do pojazdów. To nie jest dobra sytuacja, ponieważ oznacza, że piesi, rowerzyści i do pewnego stopnia również motocykliści zdani są wyłącznie na siebie i nie mogą liczyć na jakiekolwiek zabezpieczenia.
W USA występuje jeszcze inne zjawisko, które niepokoi specjalistów. W kraju nie ma żadnego górnego pułapu wieku dla kierowców, co oznacza, że za kierownicą może legalnie zasiąść nawet stulatek. Wprawdzie ludzie w zaawansowanym wieku rzadko łamią przepisy drogowe i z natury rzeczy jeżdżą dość ostrożnie, ale stanowią zagrożenie, gdyż łatwo ulegają dezorientacji, mają kłopoty ze wzrokiem i słuchem, itd. Dlatego właśnie w niektórych krajach Unii Europejskiej osoby w wieku powyżej 70 lat muszą raz na trzy lata poddawać się badaniom, które mają wykazać, czy dana osoba nadal może bezpiecznie prowadzić samochód.
Przed kilkunastoma dniami w Polsce miało miejsce dość symptomatyczne zdarzenie. 76-letni kierowca, jadący tak zwaną trasą szybkiego ruchu, stracił orientację, nagle zawrócił i zaczął jechać pod prąd. Na szczęście został szybko zatrzymany przez policję i nic się nikomu nie stało. W Stanach Zjednoczonych tego rodzaju przypadków jest kilkaset rocznie.
Amerykańskie statystyki pokazują, że w całym kraju prawo jazdy posiada 48 milionów ludzi w wieku powyżej 65 lat. W porównaniu do roku 2000, starszych kierowców jest więcej o 68 procent. Niestety liczba powodowanych przez nich wypadków stale rośnie.
Andrzej Malak