Z perspektywy Stanów Zjednoczonych nie wygląda to może dramatycznie, ale wystarczy zajrzeć w europejskie media, aby zrozumieć wagę problemu. Stary Kontynent zaczął już martwić się nadchodzącym zimowym kryzysem energetycznym. Wygląda to na paradoks, bo przez Europę, podobnie jak przez USA, przechodzą właśnie rekordowe fale upałów.
Ameryka może narzekać na wysokie ceny benzyny czy gazu, na niesprawne i przestarzałe sieci przesyłu energii elektrycznej, ale w zasadzie może być spokojna o swoje bezpieczeństwo energetyczne. Drogie paliwo i wyższe rachunki za prąd i gaz zwiększać będą inflację, jednak gospodarce nie grozi paraliż z powodu przerw w dostawach kluczowych surowców.
Inaczej jest w Europie. Skalę napięcia i paniki widać było w mediach, gdy Rosja na 10 dni wstrzymała przesył gazu do Niemiec rurociągiem Nord Stream 1. Berlin, który przez lata czerpał benefity z taniego gazu i lekceważył ostrzeżenia przed zbytnim uzależnianiem się od rosyjskich surowców, teraz budzi się z przysłowiową ręką w nocniku. Dostawę gazu wznowiono w ograniczonym stopniu, co nieco uspokoiło nastroje, ale jeśli chodzi o energię, Europa znajduje się w środku najpoważniejszego kryzysu od półwiecza.
Powód przerwy w dostawach gazu przez Nord Stream 1 był podobno techniczny (roczna konserwacja), ale Gazprom powołał się na „nadzwyczajne okoliczności” i zapowiedział europejskim klientom, że nie jest w stanie zagwarantować dostaw gazu tym gazociągiem. Cel polityki Kremla jest oczywisty. Władimir Putin, grając poczuciem niepewności, chce rozbić jedność Unii Europejskiej i wywołać kryzys, który rozbije solidarność sojuszników w sprawie sankcji nałożonych na Rosję. Perspektywa zimy bez opału ma wywołać takie naciski społeczne na rządzących, że ci zrezygnują z planów pomocy walczącej Ukrainie.
Bruksela na szczęście przyznała już otwarcie, że Moskwa używa eksportu gazu jako broni. Rezygnując tymczasowo z ambitnej „zielonej” agendy, Bruksela przyznała także, że przejście na węgiel, ropę naftową lub energię atomową może być konieczne jako środek tymczasowy. W Europie narasta świadomość, że zastąpienie kilkudziesięciu miliardów metrów sześciennych rosyjskiego gazu nie będzie łatwe. Magazyny w wielu krajach są puste (choć Polska wypełniła je w 98 proc.), a Komisja Europejska już zobowiązała kraje członkowskie do zredukowania zużycia gazu o 15 proc. do 31 marca. Braki gazu ziemnego zagrażają przede wszystkim Niemcom, ale także Włochom, Austrii, Czechom, Bułgarii czy częściowo Francji. Z kolei w Polsce rosną obawy przed skutkami ubocznymi niemieckiego szoku gazowego, bo racjonowanie tego surowca u sąsiadów odbiłoby się także na kondycji gospodarki nad Wisłą i innych krajów. Nie mówiąc już o tym, że utrzymujące się bardzo wysokie ceny surowców potęgują inflację – w wielu krajach UE i tak już wyższą niż w USA.
Putin liczy na lęk przed wywołaniem reakcji łańcuchowej, która pogrąży bogaty świat w kryzysie. Wizje braku ciepła, konieczności organizowania noclegów w zbiorowych ogrzewanych halach w środku zimy podsycają dodatkowo rosyjskie trolle internetowe. Tę niepewność rosyjski dyktator wykorzystuje do złamania Europy.
Warszawa ma także inne poważne energetyczne zmartwienia. Embargo na rosyjski węgiel spowodowało, że Polska będzie miała problemy ze sprowadzeniem wystarczającej ilości tego surowca przed sezonem grzewczym. Węgiel błyskawicznie podrożał i jest w wielu miejscach niedostępny. Problem zapewnienia dostaw z innych niż Rosja kierunków stał się więcej niż palący. I jest wielkim wyzwaniem logistycznym, bo węgiel chcą kupić nie tylko Polacy.
Mimo kasandrycznych wizji pojawiających się w mediach eksperci od rynku energetycznego nie widzą powodu do paniki. Europa przy odcięciu się od Nord Stream 1 i kupując gaz ze wszystkich możliwych kierunków, jest w stanie przejść przez zimę z 5-procentowym deficytem. A to przy oszczędnościach oznaczałoby tylko przejściowe ograniczenia w dostawach dla niektórych wielkich odbiorców, np. w przemyśle chemicznym. Z tym gospodarka Europy powinna sobie poradzić. Na razie jednak wzbudzany jest strach przed masowymi bankructwami niemieckich firm i efektem domina, który pogrążyłby cały kontynent. Alternatywą miałoby być oczywiście poluzowanie antyrosyjskich sankcji, ustępstwa w sprawie Ukrainy i przymykanie oczu na dalsze agresywne poczynania Putina w Europie Wschodniej. Obok blokady eksportu ukraińskiej żywności i gry na wywołanie głodu w krajach Trzeciego Świata to kolejny atut w talii Kremla. Kolejną jest atakowanie cywilnej ludności na Ukrainie, które ma złamać opór Kijowa. To wszystko elementy tej samej, cynicznie prowadzonej wojny, w której rozmiar wywoływanych kryzysów i liczba niewinnych ofiar nie mają znaczenia. W przypadku gazu i węgla to dopiero początek operacji psychologicznych promujących postawę „poświęćmy Ukrainę, aby Europa nie zamarzła”. Ten przekaz słyszeć będziemy nie tylko z rosyjskich ośrodków propagandowych, ale także z innych miejsc, które mniej lub bardziej świadomie powielać będą promoskiewskie przekazy. Bitwa o złamanie europejskiej solidarności właśnie się rozpoczęła.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.