Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 20:36
Reklama KD Market
Reklama

Ślimaczy atak

Tytuł tego tekstu może sugerować, że chodzi o bardzo powolną inwazję, np. o czołganie się Putina w kierunku Kijowa (mam nadzieję, że w błocie). Nic z tych rzeczy. Chodzi o atak wielkiego, inwazyjnego, afrykańskiego ślimaka na Florydę. Jest to osobnik, który wyrasta do rozmiaru 8 cali (ponad 20 centymetrów), a po raz pierwszy pojawił się w USA w 1966 roku. Ślimak został jakoś przemycony z Afryki do Miami, a następnie zaczął się spontanicznie rozmnażać, czemu nie można się specjalnie dziwić.

Wiadomo, że ślimaki te żywią się ponad 500 odmianami roślin i mogą być nośnikami pasożytów, które powodują zapalenie opon mózgowych u ludzi. Ponadto są niezwykle dokuczliwymi nielegalnymi imigrantami. Po ich „debiucie” w USA przed wieloma dekadami Florydzie zajęło siedem lat wytępienie tych intruzów i wydała na to ponad milion dolarów. Jednak sukces okazał się połowiczny. Pojawiły się one ponownie w rejonie Miami w 2011 roku, co doprowadziło władze stanowe do wydania ponad 24 milionów dolarów na badania i próby odnalezienia ponad 168 tysięcy ślimaków. Ponowny sukces antyślimaczy ogłoszono przed rokiem, ale też przedwcześnie. Począwszy od 23 czerwca złapano ponad tysiąc sztuk afrykańskich najeźdźców, ale na razie w zasadzie nikt nie wie, ile ich jeszcze zostało i gdzie są.

Chociaż władze Florydy zapewniają, że całkowita eksterminacja ślimaczej czeredy jest tylko kwestią czasu, trudno prorokować ostateczny sukces. Głównie dlatego, iż ten sam stan od wielu lat zmaga się bezskutecznie z inną plagą. Blisko sześć tysięcy pytonów birmańskich w ostatnich 4 latach zlikwidowano w Narodowym Parku Everglades na Florydzie, jednej z największych turystycznych atrakcji Stanów Zjednoczonych. Szkodniki te zagrażają tamtejszemu ekosystemowi. Park Everglades to niezwykły ekosystem, niepodobny do żadnego innego na świecie. Miejsce to jest domem dla wielu rzadkich i unikalnych dzikich zwierząt, w tym różnorodności rodzimych ptaków, ssaków, ryb i gadów.

W swoim czasie pojawiła się inicjatywa o nazwie Florida Python Challenge, w ramach której zachęca się zwykłych ludzi do polowania na pytony i ich likwidowania. Nie są to gady jadowite, ale mają niesamowite zdolności atakowania i połykania upatrzonych ofiar, nawet o bardzo dużych rozmiarach. Władze Florydy przeznaczyły na ten cel specjalną część stanowego budżetu. Średnio zlikwidowanie jednego szkodnika pilnującego gniazda z jajami warte jest 200 dolarów. Cennika na trzebienie ślimaków nie znam, ale wydaje mi się, że w obu przypadkach problem jest ten sam – gdy inwazyjne gatunki pojawiają się na jakimś terenie, ich eliminacja jest zwykle bardzo trudna, a często w ogóle niemożliwa. Polowanie na pytony na Florydzie trwa od kilku lat, ale ostateczny sukces pozostaje odległy.

Przed kilkunastoma dniami grupa amerykańskich biologów schwytała największego pytona birmańskiego, jaki kiedykolwiek pojawił się na Florydzie. Była to samica o długości prawie 2 metrów i wadze 100 kg. Badacze z Conservancy of Southwest Florida przypuszczają, że pyton mógł być zwierzęciem domowym, wypuszczonym do natury kilka lat temu. W ostatnich latach – jak tłumaczyli biolodzy podczas konferencji prasowej – pytony zdziesiątkowały populację rodzimych ssaków, m.in. królików, oposów i jeleni, czyli „stworzeń, które powinny żywić zagrożone wyginięciem pantery z Florydy, a nie gady azjatyckie, sprowadzone nielegalnie”. Schwytany pyton został uśpiony przez lekarza weterynarii, a jego szkielet zostanie wykorzystany do dalszych badań i jako materiał dydaktyczny.

Jeśli chodzi o inwazyjny gatunek ślimaka lądowego z rodziny Achatinidae, jest to największy lądowy ślimak świata. Co więcej, jest rzekomo jadalny, choć jego walory smakowe nie są mi znane. Naturalny zasięg jego występowania obejmuje Afrykę Wschodnią (Kenia i Tanzania), skąd od co najmniej 1800 roku został przewieziony do wielu innych zakątków świata. Zadomowił się m.in. w południowej Hiszpanii.

Władze Florydy, które marzą o wytrzebieniu tego gatunku, z pewnością zdają sobie sprawę z tego, iż w sprzyjających warunkach ślimak ten może złożyć 1800 jaj w ciągu roku. Wykazuje też dużą odporność na znaczne zmiany warunków otoczenia. W niesprzyjających okolicznościach zakopuje się w podłożu i zapada w stan śpiączki. Na razie ślimacza inwazja dotyczy na Florydzie przede wszystkim okolic miasteczka New Port Richey, gdzie wprowadzono specjalną kwarantannę i gdzie stosuje się przynęty dla ślimaków.

Wszystkim tym poczynaniom nie daję większych szans na powodzenie. Zarówno ślimaki, jak i pytony pozostaną zapewne nieproszonymi gośćmi Florydy. Na szczęście oba te gatunki uważane są za jadalne, w związku z czym już wkrótce można będzie wejść w tym stanie do restauracji i zamówić sałatkę ze ślimaka oraz stek z pytona. Kotlety z aligatorów są tam od lat znane i cenione, tyle że krokodyle od wieków są naturalnymi mieszkańcami Florydy.

Być może najbardziej intrygujące jest to, dlaczego ktoś kiedyś przywiózł te zwierzaki do USA. Czy ktoś zapakował na przykład do walizki pytona z Birmy, wylądował w Miami i przeszedł bez problemów przez kontrolę celną? Być może o wiele bardziej prawdopodobne jest to, że transport odbył się drogą morską, np. na pokładzie okrętu handlowego. Jeśli natomiast chodzi o ślimaki, teoretycznie można je nawet wetknąć do kieszeni, tylko po co? Jak tak dalej pójdzie, na Florydzie pojawi się kiedyś australijski dziki pies dingo. Na szczęście psy te nie umieją szczekać, a zatem będzie przynajmniej cisza i spokój.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama