Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 20:29
Reklama KD Market
Reklama

Człowiek o zmęczonej twarzy

W Hollywood jest tylko dwóch takich twardzieli: Clint Eastwood i on – Tommy Lee Jones. Choć nigdy nie uczył się aktorstwa, zagrał w ponad 70 filmach. Ma na koncie Oscara i Złoty Glob, a widzowie go uwielbiają. We wrześniu skończy 76 lat, jednak wciąż chce grać i ma kolejne plany reżyserskie. Pasjonat koni, golfa i piłki. Wszechstronny perfekcjonista o trudnym charakterze. Nie miał oporów, by publicznie nazwać Jima Carreya bufonem...

Samorodny talent. Miał być sportowcem. Dzięki sportowemu stypendium dostał się na Harvard. Mieszkał w akademiku z przyszłym wiceprezydentem, Alem Gorem. Na szczęście nie dał się namówić na politykę. Wybrał aktorstwo. I bardzo dobrze, bo czy dziś wyobrażamy sobie kogoś innego w roli policjanta ściągającego Harrisona Forda w The Fugitive? Albo w roli agenta K u boku Willa Smitha w Man in Black? Mówią o nim „aktor o zmęczonej twarzy”. Ale nie ma drugiej takiej w całym filmowym światku.

Kichający krasnoludek

Urodził się 15 września 1946 roku w mieście San Saba w zachodnim Teksasie. Jego ojciec, Clyde C. Jones, pracował na polu naftowym. Matka, Lucille Marie Jones, miała wiele zawodów. Była policjantką, nauczycielką i kosmetyczką. Rodzina Jonesów przeżyła tragedię, gdy w niemowlęctwie zmarł młodszy brat Tommy’ego. Być może to było powodem rozwodu rodziców, którzy jednak po jakimś czasie wrócili do siebie i ponownie wzięli ślub.

Jako siedmiolatek Jones zagrał krasnoludka Apsika. Bardzo poważnie podszedł do powierzonego mu zadania. – Nauczyłem się kichać na zawołanie – wyznał Meryl Streep podczas publicznej rozmowy. Kiedy aktorka spytała, czy wciąż potrafi kichać na zawołanie, odpowiedział żartobliwie: – Tak, ale teraz więcej sobie za to liczę.

Tommy szybko musiał wkroczyć w dorosłość. Kiedy jego ojciec dostał ofertę pracy w Libii, przyszły gwiazdor kina postanowił sam zostać w Stanach Zjednoczonych. Po ukończeniu liceum w Midland otrzymał stypendium w St. Mark’s Schoole of Texas, ekskluzywnej szkole z internatem. Tam skupił się na swojej głównej pasji – sporcie. Kiedyś jednak przypadkowo zajrzał do szkolnego teatru amatorskiego. – Trwała tam próba i poczułem, że mógłbym się w tym odnaleźć. Pomyślałem nawet, że chciałbym się tym zajmować, więc zagrałem w kolejnej sztuce, którą wystawiali.

Sportowiec

Jednak to dzięki sportowej pasji mógł kontynuować naukę na wymarzonym Uniwersytecie Harvarda, gdzie dzielił pokój z Alem Gorem, przyszłym wiceprezydentem USA. Na studiach wciąż grał w futbol i odnosił kolejne sukcesy na boisku. Przy wzroście 185 cm, wadze 90 kilogramów i z barami godnymi teksańskiego hodowcy bydła doskonale nadawał się do futbolu amerykańskiego. Poza tym świetnie jeździł konno, rzucał dyskiem i lubił piłkę nożną. Nie zapomniał jednak o aktorstwie. Między meczami zakładał kostium i z równie wielkim zaangażowaniem grał w uniwersyteckim teatrze.

Nadszedł jednak dzień, kiedy musiał podjąć decyzję, którą pójść drogą. W podjęciu decyzji pomógł trener, który stwierdził: – Masz jeszcze mniej więcej cztery lata, by pograć na boisku i całą resztę życia, by grać na scenie. Pragmatyczny Teksańczyk wiedział już, co ma robić w życiu. Na koniec wystąpił w pamiętnym meczu, w którym Harvard w ostatniej sekundzie pokonał Yale, napisał bardzo dobrą pracę magisterską z literatury, zagrał w szekspirowskim Koriolanie i w 1969 roku wyjechał do Nowego Jorku.

Od kiepskich ról do Oscara

Szybko zadebiutował na prestiżowej scenie Broadwayu. W swojej pierwszej sztuce wypowiedział sześć słów. Na Broadwayu szukano głównie sławnych nazwisk, a on przecież w ogóle nie był znany. Postanowił to zmienić i wyjechał do Los Angeles. Tam miał dobry początek, gdyż od razu zaangażowanego go do filmu Love story, który okazał się kinowym hitem. Później musiał schować dumę do kieszeni i występował we wszystkim, co się dało.

Miał nadzieję, że krytyka wreszcie go zauważy. Faktycznie, po kilku latach wreszcie stał się aktorem rozpoznawalnym. Choć po drodze zaliczył wiele wpadek, twierdził, że nie żałuje żadnych swoich decyzji zawodowych. – Przez te wszystkie lata zagrałem w kilku kiepskich filmach, ale i tak świetnie się przy nich bawiłem. Bo nie zajmuję się niczym, co mnie nie bawi i nie sprawia mi przyjemności – mówił dziennikarzom.

Po latach grania we wszystkim, co proponowano, dostał wreszcie rolę, w której mógł się wykazać. U boku Sissy Spacek zagrał w Coal Miner’s Daughter i otrzymał swoją pierwszą nominację do Złotego Globu. Rok później odebrał statuetkę Emmy za główną rolę w telewizyjnym filmie The Executioner’s Song. Jones szybko wyrobił sobie reputację silnego i twardego aktora, który doskonale sprawdza się zarówno w rolach pierwszo-, jak i drugoplanowych. Potwierdził tę opinię pamiętnymi kreacjami w The Fugitive, Natural Born Killer i Men in Black.

Tommy nigdy nie krył, że pociąga go też reżyseria. Wprawdzie jego telewizyjny debiut w tym charakterze w 1995 roku przeszedł bez echa, ale nakręcony dziesięć lat później film Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady zaskarbił mu przychylność krytyki. Jones otwarcie mówi, że w reżyserii nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Mąż taki sobie

Tommy Lee Jones żenił się trzy razy i otwarcie mówi, że związki go „nudzą”. Jego pierwszą żoną była aktorka Katherine Lardner. Wzięli ślub w sylwestra 1971 roku. Katherine była rozwódką z dwójką dzieci, jednak Teksańczykowi to wówczas nie przeszkadzało. Ale i nie pomogło, skoro 6 lat później para wzięła rozwód. Podczas zdjęć do komedii romantycznej Back Roads aktor zakochał się w fotografce Kimberlei Gayle Cloughley, którą poślubił 30 maja 1981. Mają dwójkę dzieci: syna Austina Leonarda (ur. 9 listopada 1982) i córkę Victorię (ur. 3 września 1991). Pięć lat po urodzeniu córki Jones rozstał się z Kimberlei i 9 marca 2001 ożenił się po raz trzeci, także z fotografką, Dawn Marią Laurel. Są ze sobą do dziś.

Choć dziennikarze wiedzą, że nie wolno go pytać o sprawy prywatne, Jones otworzył się kiedyś w wywiadzie i powiedział nieco więcej o swoich byłych partnerkach. – To, że się rozstaliśmy, powinny potraktować jako nagrodę od życia a nie tragedię. Byłem za mocno skoncentrowany na sobie. Wolałem piątkowy wieczór spędzić z kumplami. Sobotni i niedzielny też. Zamiast zajmować się synem, przerzuciłem ten obowiązek na Kimberlei. Wiele zawdzięczam jej determinacji. Długo wierzyła w sens naszego związku – wyznał, biorąc na siebie odpowiedzialność za nieudane związki. Dodał jednak: – Może będę lepszym dziadkiem niż ojcem?

Trudny i konfliktowy

Aktor sam przyznaje, że nie jest człowiekiem łatwym we współżyciu. Na planie Batman Forever poznał Jima Carreya. Panowie podobno, łagodnie mówiąc, nie przypadli sobie do gustu. Media rozpisywały się o ich konflikcie i starciach na planie. O tym, jak było naprawdę, powiedział sam Carrey: – Wszedłem do restauracji, przywitałem się, a Jonesa zalała krew. Wyglądał, jakby cierpiał. Wstał, uścisnął mnie i powiedział: „Nienawidzę cię. Naprawdę cię nienawidzę”. Byłem w szoku. A on dodał: „Nie mogę znieść twojej bufonady”. Od tamtej pory nie chciał ze mną pracować.

Jones jest też postrachem dziennikarzy. Nie dość, że nie podchodzi entuzjastycznie do pytań o kwestie zawodowe, to jeszcze przed każdym wywiadem z nim media dostają listę z tematami, których w rozmowie mają nie poruszać. Jest zakaz zadawania pytań o jego małżeństwa, kwestie polityczne, wypytywania o przyjaźnie, nieruchomości czy hobby.

Nie jest to miły facet. W trakcie wywiadu potrafi poprawiać gramatykę pytań ułożonych przez dziennikarzy doprowadzających ich tym czasem do rozpaczy. Dodatkowo, by wzmocnić dramaturgię sytuacji, w tym samym czasie rozłupuje orzechy gołą ręką! Cóż, być może uważa, że jako absolwent Harvardu z dyplomem z literatury angielskiej ma prawo wściekać się również na gwiazdy mediów.

Małgorzata Matuszewska


Boris-Johnson_fot_Tolga-Akmen_EPA_Shutterstock

Boris-Johnson_fot_Tolga-Akmen_EPA_Shutterstock

Depositphotos_240504852_XL

Depositphotos_240504852_XL

Prise_de_la_Bastille

Prise_de_la_Bastille


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama