Kryzys na południowej granicy USA wkroczył w kolejną fazę. Przedstawiciele władz przygranicznych powiatów Teksasu zwrócili się do gubernatora Grega Abbotta o ogłoszenie stanu „inwazji” i skorzystanie ze stanowych służb przy usuwaniu nieudokumentowanych migrantów. Jest to jednak sprzeczne z porządkiem konstytucyjnym, bo deportacje leżą wyłącznie w kompetencjach rządu federalnego.
Od dwóch lat na południowej granicy gromadzą się imigranci próbujący przedostać się do USA. Pochodzą najczęściej z Ameryki Środkowej – uciekają z krajów, w których dominuje przemoc, korupcja, nierówności społeczne i brak perspektyw. Wielu uchodźców pochodzi z regionów dotkniętych przez zmiany klimatyczne. Problem z miesiąca na miesiąc narasta, a spodziewane uchylenie restrykcji covidowych może jeszcze go pogłębić.
Teksas ma dość
Według władz lokalnych w ciągu minionych dwóch lat mieszkańcy nadgranicznych powiatów Teksasu odczuwają na własnej skórze negatywne skutki obecności nieudokumentowanych imigrantów przemieszczających się na północ po nielegalnym przekroczeniu granicy. Skargi dotyczą wzrostu przestępczości, uszkodzenia mienia oraz wzrostu poczucia zagrożenia zwykłych mieszkańców. Apel powiatów Kinney, Terrell, Uvalde, Goliad, Burnet i Medina (nie wszystkie nawet graniczą z Meksykiem) wzywa gubernatora Abbotta do powołania się na zapisy Konstytucji Stanów Zjednoczonych oraz Teksasu i ogłoszenie, że doszło do najazdu na USA. Z podobnym pomysłem wystąpił już wcześniej prokurator generalny Arizony Mark Brnovich, który w czerwcu wezwał swojego gubernatora Douga Duceya do postawienia na nogi oddziałów Gwardii Narodowej w celu obrony granicy przed „inwazją” karteli narkotykowych i grup przestępczych.
Pomysł z ogłoszeniem stanu zagrożenia „inwazją” jest jednak mocno krytykowany przez prawników i konstytucjonalistów. Ustawa zasadnicza wyraźnie rozgranicza kompetencje państwa federalnego i poszczególnych stanów. A termin „inwazja” rozumiany jest jako przekroczenie granic przez zorganizowane formacje. Nawet więc gubernator Abbott, ostro krytykujący administrację Joe Bidena za bierność w sprawie kryzysu na granicy, obawia się użycia stanowych sił bezpieczeństwa w obawie przed federalną sankcją prokuratorską. Nie bez znaczenia jest też kontekst polityczny – w USA trwa już w najlepsze kampania przed listopadowymi wyborami do Kongresu, a prokurator Brnovich ubiega się o fotel senatora w Waszyngtonie.
W gęstwinie rozporządzeń
Przygraniczne powiaty oskarżają prezydenta Joe Bidena o prowadzenie polityki imigracyjnej, która sama w sobie może stanowić zaproszenie dla osób pragnących przedostać się do USA. W tym przypadku to jednak nie do końca prawda. Obecna administracja jest zmuszona do utrzymywania w mocy wielu rozporządzeń granicznych obowiązujących od czasów Donalda Trumpa. Chodzi przede wszystkim o wprowadzony w okresie pandemii Title 42, pozwalający na zawracanie z granicy potencjalnych migrantów ze względu na bezpieczeństwo sanitarne. Biden próbował także zakończyć obowiązywanie Migrant Protocols Program (MMP), znanego powszechnie jako polityka „pozostania w Meksyku”. Zmuszał on potencjalnych azylantów do oczekiwania na rozpatrzenie wniosków po południowej stronie granicy. Stany rządzone przez Republikanów długo walczyły o utrzymanie MPP w mocy, dopiero kilka dni temu Sąd Najwyższy uznał, iż prezydent ma prawo zakończyć program.
Liczby, tragedie i polityczny spór
Wymiar kryzysu granicznego wybiega jednak daleko poza ramy politycznego sporu i słupków poparcia. Tylko w pierwszej połowie roku budżetowego 2022 służby graniczne powstrzymały 1,06 mln prób nielegalnego przekroczenia granicy. W maju odnotowano rekordową liczbę 239 416 zatrzymań nieudokumentowanych imigrantów próbujących przedostać się do USA. Liczbom tym towarzyszą przekazy mainstreamowych mediów o koszmarnych warunkach, w jakich żyją migranci i złym traktowaniu przez służby.
Wśród doniesień o ofiarach strzelanin, opinią publiczną wstrząsnęła także wiadomość o 53 martwych imigrantach znalezionych w przegrzanej ciężarówce w San Antonio. Oprócz szoku i fali współczucia niemal natychmiast zaczęło się polityczne szukanie winnych. Administracja Bidena próbowała wskazywać na rolę zorganizowanych grup przestępczych zajmujących się przemytem zdesperowanych ludzi. Organizacje występujące w obronie praw imigrantów konsekwentnie potępiają wszelkie narracje mówiące o „inwazji”, podkreślając, że takie nastawienie służy jedynie stygmatyzacji całych grup ludności.
Republikanie oskarżają z kolei Biały Dom o prowadzenie polityki „otwartych granic”, sprzyjającej imigracji. Ten ostatni argument nieco mija się z rzeczywistością, skoro na podstawie rozporządzenia Title 42 zablokowano wjazd do USA ponad 2 milionom ludzi, a polityka „pozostania w Meksyku” zatrzymała kolejne dziesiątki tysięcy. Znów pojawiły się też głosy, aby wznowić budowę ogrodzenia wzdłuż całej południowej granicy.
Bez realnych rozwiązań
W tym publicznym wskazywaniu winnych brakuje jednak prób wskazania realnych rozwiązań problemu. Z punktu widzenia polityków, żyjących i ocenianych za pomocą tweetów, lajków i innych form publicznej (dez)aprobaty, podejmowanie takich prób jest raczej niewdzięcznym zajęciem. O tym, że obowiązujący w USA system imigracyjny jest przestarzały i dysfunkcjonalny wiedzą praktycznie wszyscy. Jednak od ponad dwóch dekad Kongres nie przyjął żadnej poważniejszej ustawy. Wszystkie inicjatywy, nawet najbardziej umiarkowane, padały ofiarą politycznych manewrów, a także zwykłych uprzedzeń i demagogicznych argumentów. Także w obecnej chwili nie wydaje się możliwe wprowadzenie poważniejszych zmian.
W ramach obowiązującego prawa administracja Bidena może podejmować jedynie ograniczone kroki, aby złagodzić napięcie na granicy z Meksykiem. Nie wszystkie jednak będą się cieszyły poparciem opinii publicznej. Na przykład próba odbudowy systemu azylowego, radykalnie ograniczonego za czasów Donalda Trumpa oraz pandemii, może ograniczyć aktywność zorganizowanych grup przemytniczych, ale jednocześnie oznaczać będzie wpuszczanie do USA większej liczby ludzi. Podobnie jest z przyjmowaniem uchodźców, przyjmowanych na zasadzie przesiedlenia.
W kompetencji administracji leży także zwiększenie możliwości zwiększenia dostępu do wiz H-2A i H-2b dla pracowników tymczasowych i tworzenia legalnych ścieżek dostania się do USA. Nie są to możliwości duże, biorąc pod uwagę ograniczenia ustawowe i limity wizowe, ale w pewnym stopniu może wpłynąć na zmniejszenie napięcia na granicy. Wreszcie dyplomacja Białego Domu powinna aktywniej przeciwdziałać zjawisku masowych migracji u ich źródeł – poprzez pomoc dla zdestabilizowanych regionów, w których dominują korupcja, przemoc i ubóstwo wywołane przez uwarunkowania społeczne. W podzielonym Waszyngtonie nie wypracowano także strategii dotyczącej reagowania na nieuniknione masowe przemieszczenia ludności na półkuli zachodniej związane ze zmianami klimatycznymi. Mówiono o tych problemach podczas czerwcowego Szczytu Ameryk, ale po deklaracjach pora na konkrety.
W perspektywie nadchodzących wyborów apel sekretarza Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkasa, aby Kongres przegłosował zmiany w prawie imigracyjnym, konkrety przejdą zapewne bez echa. Usłyszymy oskarżenia dotyczące odpowiedzialności za śmierć kolejnych zdesperowanych ludzi i słowa o „inwazji”. Ale trudno spodziewać się, że usłyszymy propozycje konkretnych i realnych rozwiązań kryzysu na granicy.
Jolanta Telega[email protected]