Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 11:25
Reklama KD Market
Reklama

Nazistowski barszcz, a sprawa ukraińska

UNESCO wpisało barszcz ukraiński na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Minister kultury Ukrainy Ołeksandr Tkaczenko ogłosił zwycięstwo, rosyjska propaganda zareagowała wręcz histerycznie. W obliczu krwawej wojny, jej brutalności, okrucieństw i cierpienia ofiar problem może wydawać się groteskowy. Wbrew pozorom jednak taki nie jest. 

„Wojna o zupę” zaczęła się na długo przed niesprowokowanym atakiem Rosji na Ukrainę. Barszcz jest elementem wielu narodowych kuchni w Europie Wschodniej. Także w wielu polskich domach trudno wyobrazić sobie wigilijną wieczerzę bez barszczu. Na szczęście w Polsce niemal wszyscy mają świadomość, że jest to potrawa, którą przygarnęliśmy ze wschodu. 

Dla Rosjan i Ukraińców kwestia pochodzenia barszczu stała się elementem wojny o tożsamość. Kijów już w 2020 roku wpisał sztukę przyrządzania tej zupy na narodową listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Zmusił też Michelina do przeprosin, gdy w słynnych przewodnikach tej firmy zaliczono barszcz do kuchni rosyjskiej. Decyzję ws. barszczu Moskwa uznała za dowód na ukraińską „ksenofobię, nazizm i ekstremizm w każdej postaci”. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa posunęła się wręcz do obscenii. Na rosyjskim kanale Telegram zamieściła nagranie, na którym przez trzy minuty zmysłowo jadła „swoje” owoce. Zamiast zupy z buraków oczywiście. 

Teraz UNESCO, uznając kulturową rolę barszczu, pisze o „ochronie istotnego elementu ukraińskiego życia rodzinnego i wspólnotowego”. Przyznało między wierszami to, z czego zdają sobie sprawę wszyscy, którzy stykają się na co dzień i od pokoleń z rosyjskim neoimperializmem – Rosjanie mają tendencję do zawłaszczania dziedzictwa sąsiadów i włączania go w krąg neowielkoruskich (obecnie) czy sowieckich (wcześniej) obyczajów. Jak są w tym skuteczni, przekonują się także Polacy, którym dziś trudno w kontaktach z ukraińskimi uchodźcami odwołać się do kulturowych skojarzeń związanych właśnie z Ukrainą, a nie Rosją. Sam byłem świadkiem salonowych faux-pas, gdy w przypływie entuzjazmu, na użytek ukraińskich gości śpiewano piosenki Okudżawy, Wysockiego czy Pugaczowej, a więc artystów na wskroś rosyjskich, a nie ukraińskich. Ktoś kiedyś coś słyszał o poetach Tarasie Szewczence czy Iwanie Franko, ale na tym się znajomość ukraińskiej kultury praktycznie kończyła. Nawet ostentacyjne zamienianie w restauracyjnych jadłospisach nazw „pierogi ruskie” na „pierogi ukraińskie”, mające być symbolem niechęci do najeźdzcy, wygląda o tyle śmiesznie, że przymiotnik „ruski” oznaczał w przeszłości tyle samo co „rusiński”, czyli ukraiński właśnie. Od słowa „Rosja” mamy przymiotnik „rosyjski”. 

Władimir Putin oficjalnie odmawia Ukrainie prawa do tożsamości, uważając ją za twór wymyślony w XIX wieku. Stosując to kryterium, można by było podważyć zasadność powstania większości państw narodowych współczesnej Europy. Wszak to właśnie w XIX w. obudziły się nowoczesne nacjonalizmy nie tylko mniejszych narodów, jak Słowacy, Słoweńcy, Macedończycy czy Czarnogórcy, ale także jednoczących się Niemców i Włochów. Tamto stulecie miało szczególne znaczenie także dla żyjących pod zaborami Polaków, a także i dla Ukraińców. Dziś poczucie odrębności tego narodu utrwala nie tylko 30 lat istnienia własnego państwa, ale także dwie zakończone sukcesem rewolucje, w których mieszkańcy wyraźnie określili swoje europejskie aspiracje. Największym jednak spoiwem dzisiejszej Ukrainy może okazać się obecna wojna, toczona z okrucieństwem głównie w rosyjskojęzycznych regionach kraju, która wzmacnia poczucie przynależności do wspólnoty narodowej. Towarzyszy jej jednoczący, inkluzywny ton oficjalnej narracji Kijowa: niezależnie od tego, w jakim języku mówimy, wszyscy jesteśmy Ukraińcami i bronimy swojej ziemi. 

Wszyscy, którzy na międzynarodowy spór o barszcz reagują pobłażliwym wzruszeniem ramion, powinni pomyśleć jeszcze raz. Stawką w rozpoczętym właśnie konflikcie są nie tylko terytoria, ale także tożsamość całych narodów. Rosja już bez żadnych ogródek odmawia prawa do stanowienia krajom, które włączyła w swoje granice w czasie rozkwitu imperium. 

Kiedy Adolf Hitler opublikował w 1925 roku po raz pierwszy swoją „Mein Kampf”, niewiele osób potraktowało poważnie ideologiczne wynurzenia niedoszłego malarza. Skutki nazistowskiego szaleństwa znają dziś wszyscy. Gdy w lipcu ubiegłego roku Władimir Putin opublikował pod swoim nazwiskiem w reżimowej moskiewskiej prasie artykuł kwestionujący istnienie Ukrainy jako samodzielnego bytu, a Ukraińców jako narodu, sprawą zainteresowali się jedynie eksperci. W pół roku później Rosja ruszyła z pełnoskalową operacją wojskową w celu obalenia władz w Kijowie. 

Dziś nie tylko telewizyjni propagandyści rosyjskich mediów, ale także politycy średniego szczebla grożą innym sąsiadom Rosji, że są następni w kolejce. Powody do obaw mają przede wszystkim Mołdawia, kraje bałtyckie oraz inne republiki byłego ZSRR włączane coraz silniej w krąg satelitarnej zależności. Odżył także problem przesmyku suwalskiego, a Polska została zaliczona do krajów rusofobicznych i faszystowskich – zgodnie z językiem oficjalnej propagandy. Tego naprawdę nie można zlekceważyć. Stawką jest tożsamość wolnej Europy. Nawet jeśli pozornie chodzi jedynie o to, kto ma prawo do barszczu. Ukraińskiego oczywiście.

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama