Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 20:23
Reklama KD Market
Reklama

Nonsens i groteska

W ostatnich tygodniach podróżowanie w USA samolotami stało się dla tysięcy ludzi katorżniczym doświadczeniem. Poszczególne linie lotnicze odwołują rekordowe liczby lotów, a opóźnień z najróżniejszych powodów jest bez liku. Wszystko to wynika rzekomo z faktu, iż brakuje pracowników: pilotów, obsługi naziemnej, kontrolerów lotu, obsługi pokładowej, itd.

Tłumaczenia te pomijają jednak pewien istotny fakt. W roku 2020, w obliczu pandemii, amerykańskie linie lotnicze dostały od rządu federalnego wsparcie finansowe rzędu 58 miliardów dolarów. Pieniądze te miały zapewnić, że nie dojdzie do masowych zwolnień kadry, tak by po powrocie do stanu jakiej takiej normalności można było wznowić pełną działalność lotnictwa cywilnego. Niestety nic takiego się nie stało. Do masowych zwolnień i tak doszło, a federalne dolary zostały wydane na bóg wie co i z pewnością w znacznej mierze trafiły do kieszeni udziałowców.

Zanim jeszcze doszło do chaosu związanego z masowym podróżowaniem z powodu Święta Niepodległości, w dniu 17 czerwca odwołano w całym kraju półtora tysiąca lotów, a prawie 9 tysięcy zostało opóźnionych. Był to smutny rekord. Dzień później odwołano ponad 850 lotów. Sieć telewizyjna CNN wygłosiła wtedy następujący komentarz: „Gwałtowny wzrost liczby podróżnych nie mógł przyjść w gorszym momencie dla amerykańskich linii lotniczych. Połączenie trudnych warunków pogodowych, braków kadrowych i problemów z infrastrukturą sprawiło, że główni przewoźnicy mają problemy z nadążaniem za wzrostem liczby pasażerów”.

Naprawdę? Czyżby sugestia była taka, że nikt nie mógł przewidzieć, iż ludzie będą chcieli ponownie podróżować po dwóch latach siedzenia w domach? Może szefowie linii lotniczych spodziewali się, że podróżni tak masowo nie wrócą i że na tyle przyzwyczaili się do nadziewania się chrupkami i piwem na własnych kanapach, że nie będzie im się chciało ruszyć tyłka i polecieć na Karaiby? Jeśli natomiast chodzi o rzekome zaskoczenie obecną sytuacją, wynika ono przede wszystkim z tego, że rządowa zapomoga finansowa została roztrwoniona na jakieś głupie cele, a nie na zachowanie gotowości do normalnego latania. Ujmując rzecz w skrócie, ktoś nas robi w balona i to w chwili, gdy ceny biletów lotniczych nieustannie rosną.

Jest jeszcze inna przyczyna narastającej irytacji pasażerów. Od lat przewoźnicy uprawiają idiotyczne hobby zwane overbooking. Polega to na tym, iż biletów na dany lot sprzedaje się więcej niż miejsc, gdyż wtedy jest pewność, iż jeśli ktoś w ostatniej chwili zrezygnuje z podróży, jego fotel zostanie automatycznie zapełniony. Szkopuł w tym, iż ostatnio ludzie bardzo rzadko rezygnują z lotów. A to prowadzi do sytuacji, w których tuż przed odlotem obsługa szuka ochotników do oddania miejsca na pokładzie i oferuje czasami finansowe nagrody za podjęcie takiej decyzji. Praktyki tego rodzaju zostały ostatnio sprowadzone do absurdu.

Pasażerom lecącym z Michigan do Minnesoty zaoferowano niedawno wysoką nagrodę, jeśli zrezygnują ze swojego miejsca. Pracownicy linii Delta proponowali 10 tysięcy dolarów każdej osobie, która zgłosi się na ochotnika do opuszczenia lotu z Detroit do Minneapolis. Załoga szukała ośmiu pasażerów i ostatecznie pięciu zdecydowało się na zainkasowanie znacznej sumy pieniędzy. Jeden z pasażerów, Jason Aten, napisał potem dla magazynu Inc: „Podczas niedawnego lotu Delta Air Lines moja rodzina i ja podróżowaliśmy do Minneapolis, aby złapać lot na Alaskę. Gdy siedzieliśmy w samolocie, czekając na opuszczenie bramki, ogłoszono, że lot był przepełniony i że trzeba ośmiu ochotników do rezygnacji z rezerwacji w zamian za 10 tysięcy dolarów w gotówce. Nie zdecydowałem się na to”.

Ja sam bym się na pewno zdecydował, ale Jasonowi się nie dziwię. Ogromnej większości pasażerów zależy przede wszystkim na tym, by dotrzeć z punktu A do punktu B, najlepiej bez problemów i opóźnień. Jednak to, że linie lotnicze są komuś gotowe zapłacić 10 kafli za rezygnację z lotu, jest wymownym dowodem na to, iż znaleźliśmy się na skraju nonsensu z groteską.

Jest to tym bardziej oczywiste, że zgodnie z obowiązującym prawem każdy przewoźnik może powiedzieć pasażerowi, iż nie ma dla niego miejsca w samolocie i że musi szukać jakiegoś innego rozwiązania (za darmo). Wprawdzie często takie decyzje budzą ostre sprzeciwy, co jest zrozumiałe, ale wtedy nikomu nie trzeba płacić za rezygnację z rezerwacji. Jest też inna jeszcze możliwość, ale jest ona tak logiczna, iż szanse na jej zastosowanie w całkowicie rąbniętym ostatnio świecie są nikłe. Mianowicie można by było po prostu nie sprzedawać więcej biletów niż jest miejsc.

W ramach całego tego pomieszania z poplątaniem występują też intrygujące problemy z nawiązaniem z przedstawicielami linii lotniczych jakiegokolwiek bezpośredniego kontaktu. Brian Driver, szef stacji radiowej w Denver, kupił bilet na lot American Airlines. Różne okoliczności zmusiły go do zmiany daty odlotu, w związku z czym zadzwonił do przewoźnika, by dokonać korekty. Po wykręceniu odpowiedniego numeru automat poinformował go, że czas jego oczekiwania w kolejce innych nieszczęśników wynosi… ok. 8 godzin. Jako żywo przypomina mi to zamawianie w latach 80. rozmów telefonicznych z Polską, które „panienki z międzymiastowej” realizowały czasami po kilku dniach. Jednak Driver nie miał zamiaru wisieć na słuchawce przez pół dnia i pojechał samochodem na lotnisko, gdzie swoją sprawę załatwił w ciągu 15 minut. Był to rzadki przebłysk normalności w galarecie totalnej farsy.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama