(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa Postkomunistyczny kandydat na prezydenta RP Włodzimierz Cimoszewicz wstrząsnął polską sceną polityczną, gdy znienacka w ub. środę wycofał swoją kandydaturę. Swoją decyzję usprawiedliwił tym, że przeciwko jego osobie oraz dobremu imieniu jego rodziny kontrkandydaci rozpętali falę kłamstw i oszczerstw. Z właściwą dla siebie arogancją, oznajmił, że swego poparcia nie przekazuje na innego kandydata, bo żaden nie jest godzien najwyższego stanowiska w państwie.
Na specjalnie zwołanej konferencji prasowej b. marszałek Sejmu wyjaśnił, że zrezygnował z kandydowania w wyborach "w proteście przeciw deprawowaniu obyczaju politycznego (...) W toku kampanii wyborczej w wyjątkowo nikczemny sposób zaatakowano jego rodzinę, w tym dzieci, dlatego nie mógł pozostać bierny (...)
Z szacunku dla osób udzielających mi poparcia nie będę udzielał instrukcji kogo powinny poprzeć, bo sam wśród kandydatów nie widzę osoby godnej tego urzędu". podkreślił.
Zdaniem postkomunisty, w kampanii "doszło na skalę wcześniej niespotykaną do posługiwania się kłamstwami, oszczerstwami i bezpodstawnymi zarzutami. Bez skrupułów sięgnięto też do fałszywych świadków i dokumentów. Ta zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek". Obwinił też media za to, że z tych, jego zdaniem, wyssanych z palca oskarżeń, robili kolejne sensacje.
Najbardziej zaszkodziły Cimoszewiczowi stawiane przez Sejmową Komisją śledczą oskarżenia zatajenia stanu majątkowego, co potwierdziła jego była asystentka. Chodziło również o jego udział w wątpliwych, a nawet być może nielegalnych transakcjach giełdowych, w które także zamieszani byli jego mieszkający na stałe w USA córka i zięć. Cimoszewicz odrzuca zarzuty jako podłe pomówienia mające na celu storpedowanie jego aspiracji prezydenckich. Tak też się stało. Od tego momentu poparcie dla niego zaczęło spadać z 35 do kilkunastu procent.
Zależnie od sympatii politycznych, różnie oceniana jest decyzja podjęta przez Cimoszewicza na tak krótko przed wyborami prezydenckimi 9 października. Dla jednych był to dżentelmeński gest świadczący o szlachetności kandydata, który stanął w obronie własnej rodziny i nie zamierza zniżyć się do brukowego poziomu swoich rywali. Inni uważają, że życie polityczne to arena ostrych starć, gdzie nie można unosić się honorem, o byle co obrażać i udawać niewinną panienkę z dobrego domu. Ich zdaniem, Cimoszewicz wyraźnie stchórzył.
Szef przodującej w sondażach przedwyborczych centroprawicowej Platformy Obywatelskiej, Jan Rokita stwierdził, że Cimoszewicz postąpił roztropnie rezygnując. "Całe jego kandydowanie było obarczone grzechem niedotrzymywania raz publicznie danego słowa. Cimoszewicz już wcześniej publicznie zapowiedział, że w ogóle nie będzie kandydować i nie dotrzymał słowa. Najpierw ogłosił, że po zakończeniu obecnej kadencji Sejmu, którego jest marszałkiem, skończy z polityką. Jednak jak sam mówił, głównie w odpowiedzi na prośbę tysięcy wyborców, którzy przysyłali do niego emaile w tej sprawie zmienił zdanie i ogłosił, że jednak weźmie udział w wyścigu o fotel prezydencki" tłumaczył Rokita.
"Psychicznie nie wytrzymał, ale z taką psychiką też nie można być prezydentem ocenił posunięcie Cimoszewicz Lech Wałęsa. Tak więc chyba dobrze zrobił". Ustępujący prezydent Kwaśniewski, który najbardziej zachęcał Cimoszewicza do kandydowania, stwierdził, że tą trudną i dramatyczną decyzję przyjął "z żalem ale także ze zrozumieniem".
Jaki będzie ostateczny efekt rezygnacji Cimoszewicza w sposób wiarygodny dowiemy się dopiero po ogłoszeniu wyników wyborów. Ponieważ Cimoszewicz żadnego innego kandydata nie poparł, przypuszczalnie część jego elektoratu w ogóle nie pójdzie głosować, część może zagłosować na Leppera, który uważa się za jedynego prawdziwego lewicowca, a niektórzy nawet na Marka Borowskiego, szefa Socjaldemokracji Polskiej, który w ub. roku opuściła szeregi postkomunistycznego SLD. Brak człowieka SLD w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego może też zaszkodził szansom SLD w wyborach parlamentarnych 25 września. Ponieważ ostatnio postkomuniści mają poparcie w granicach 7%, istnieje możliwość, że spadną poniżej 5procentowego progu, w ogóle nie wejdą do Sejmu.
Choć w polityce wszystko jest możliwe, przynajmniej w chwili obecnej wygląda na to, że do rywalizacji o fotel prezydencki staną Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej oraz Lech Kaczyński z Prawa i Sprawiedliwości. Prawdopodobnie te dwie partie także utworzą rząd koalicyjny, który będzie Polską rządził przez najbliższe cztery lata. Oby był lepszy od ustępującego rządu postkomunistów i ich sympatyków.
Robert Strybel
Cimoszewicz dzentelmen
- 09/16/2005 04:29 PM
Reklama