Kiedy Zachód po niesprowokowanej, pełnoskalowej inwazji Kremla na Ukrainę, wprowadzał pierwsze sankcje na Rosję, oczekiwania były ogromne. Media przepowiadały szybki upadek rosyjskiej gospodarki, a nawet reżimu Władimira Putina. Nieliczne głosy ekonomistów, przypominające, że w gospodarce nic nie dzieje się szybko i od razu, a na efekty sankcji – nawet tych najostrzejszych – trzeba będzie poczekać, traktowano jako przejaw defetyzmu.
Minęły trzy miesiące wojny i musimy przyznać rację tym, którzy przypominali, iż w odróżnieniu od dramatycznych wydarzeń na teatrach wojny, na skutki blokad gospodarczych trzeba będzie poczekać. Co nie znaczy, że sankcje nie okażą się skuteczne. Oszacowanie ich rzeczywistego wpływu nie będzie jednak proste, bo choć decyzje Zachodu o ekonomicznej i finansowej izolacji Rosji uderzyły w gospodarkę tego kraju, to ocena skutków jest sprawą skomplikowaną. Po pierwsze dlatego, że w miarę upływu czasu i dalszego przejmowania kontroli państwa nad gospodarką rośnie prawdopodobieństwo manipulowania danymi makroekonomicznymi przez reżim Władimira Putina. Po drugie – istnieje wiele obszarów życia gospodarczego i społecznego, których nie da zmierzyć się przy pomocy suchych statystyk.
Przy tych zastrzeżeniach nie ulega wątpliwości, że Rosja przygotowuje się na głęboki kryzys. W ciągu ostatnich trzech miesięcy wyhamował popyt wewnętrzny i to mimo zwiększonych zakupów w pierwszych dniach inwazji, będących skutkiem paniki i poczucia społecznej niepewności. Pogorszyła się także sytuacja w przemyśle, a już wkrótce Rosja zacznie topić się w niesprzedanych zapasach ropy i gazu. Europa będzie odbierać coraz mniej surowców, stopniowo odchodząc całkowicie od importu rosyjskich węglowodorów, a nadwyżki wydobycia nie będą w stanie skonsumować inni odbiorcy np. Chiny. Rosja stoi więc przed perspektywą zamykania szybów i odwiertów, a ich ponowne uruchomienie, zwłaszcza przy braku dostępu do zachodnich technologii, może okazać się niemożliwe.
Co więcej, Rosja boryka się z wysoką inflacją – oficjalnie w maju było to 17,5 proc., ale odczuwalna stopa jest dużo wyższa, bo ceny podstawowych produktów żywnościowych, takich jak ziemniaki, cukier czy cebula wzrosły o kilkadziesiąt procent.
Oficjalna propaganda przygotowuje Rosjan na trudne czasy i przejście do autarkii, gdy możliwości działań antykryzysowych i manewrów wokół sztucznie podtrzymywanego rubla zupełnie się wyczerpią. Jednocześnie Władimir Putin opowiada o niskim bezrobociu, „inflacji bliskiej zeru” i 10-procentowym wzroście płacy minimalnej, z drugiej każe produkować samochody bez poduszek [powietrznych] i systemów ABS. Kłopoty gospodarcze Rosji łagodzą wciąż pokaźne wpływy z eksportu węglowodorów – około 800 milionów dolarów dziennie. To jednak tylko odwlekanie najgorszego, bo w miarę upływu czasu proces ubożenia społeczeństwa będzie nadal postępować. W najbliższym czasie ekonomiści prognozują spory wzrost bezrobocia, zwłaszcza w małym i średnim biznesie. Oddzielnym problemem, którego rozmiary dziś trudno ocenić, jest emigracja. Po ataku na Ukrainę Rosję opuściły tysiące ludzi, przeważnie zamożniejszych i lepiej wykształconych (zwłaszcza z sektora IT). Ci, którzy pozostali w Rosji, zostali zmuszeni do zasadniczej zmiany oczekiwań. To zresztą w historii tego kraju nic nowego – i tak naprawdę odporność rosyjskiego społeczeństwa na losowe wyrzeczenia, choć dużo większa w porównaniu do Zachodu, pozostaje wciąż jedną wielką niewiadomą. Choć na razie w Rosji nie doszło do masowych zwolnień i wzrostu bezrobocia, powszechnym zachowaniem jest sadzenie ziemniaków i innych warzyw na przydomowych działkach, aby zabezpieczyć się na nadchodzącą zimę. W obwodzie kaliningradzkim, enklawie otoczonej przez kraje NATO, gdzie wystąpiły już poważne problemy zaopatrzeniowe, są to wręcz zachowania wspierane przez lokalne władze. Społeczeństwo wyczuwa sygnały, że należy przygotować się na trudne czasy. Ekonomiści są zgodni, że nic nie uratuje Rosji przed głęboką recesją, która cofnie ten kraj do lat 90. ubiegłego wieku. Także pod względem poziomu życia.
Można więc powiedzieć – wystarczy tylko poczekać, aż sankcje naprawdę zaczną boleć Rosjan. Ale nie będzie to takie proste, bo wszyscy widzimy, iż jest to broń obosieczna. Za benzynę płacimy już w USA średnio ponad 5 dolarów za galon (w Polsce ponad 8 złotych za litr), szybko drożeje żywność i inne towary codziennego użytku, pogłębiając kłopoty gospodarcze związane z inflacją. Pomijając bohatersko walczącą Ukrainę, na froncie gospodarki toczy się walka na czas. Rosja także zdaje sobie sprawę z problemów, jakie ją czekają i próbuje grać tymi kartami, którymi wciąż dysponuje. To (nadal) szantaż energetyczny, a teraz także próby wykorzystania żywności jako narzędzia nacisku na zniesienie sankcji. Kreml zdaje też sobie sprawę ze zmęczenia społeczeństw zachodnich skutkami inflacji i rosnących cen paliw. W tym konflikcie chodzi więc o to, kto kogo przetrzyma. Zachód tę wojnę powinien wygrać. Jeśli starczy mu cierpliwości.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.