Rosyjski atak na Ukrainę trwa już blisko cztery miesiące i nic nie wskazuje na razie na rychłe zakończenie wojny. Agresja Putina spowodowała, zapewne ku jego zaskoczeniu, znaczne wzmocnienie jedności NATO i być może doprowadzi do poszerzenia Paktu o Szwecję oraz Finlandię. Jednak liczni analitycy ostrzegają, że jeśli wojna będzie się przedłużać, opinia publiczna na Zachodzie zobojętnieje, a jedność sojuszników zacznie się nieuchronnie kruszyć. Oznaki tych procesów już się pojawiły...
Kontrowersyjne koncepcje
Już na samym początku tej wojny zarysowały się dwa obozy. Polska, Wielka Brytania i republiki bałtyckie zdecydowania twierdzą, że Rosja musi przegrać i zostać w jakimś sensie osłabiona. Jednak nastroje w Niemczech, Francji, Włoszech i zwłaszcza na Węgrzech są inne. W tym ostatnim kraju rząd Victora Orbana nadal chce zachować przyjazne stosunki z Moskwą i sprzeciwia się wprowadzaniu dalszych sankcji przeciw Rosji.
Kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, przez wiele tygodni zwlekał z okazaniem Ukrainie wsparcia militarnego. Za to kilkakrotnie zasugerował, że wojnę można zakończyć tylko na drodze negocjacji, co zapewne oznacza w wizji Scholtza jakieś ustępstwa terytorialne ze strony Ukrainy. W podobnym tonie wypowiedział się w czasie wizyty w Białym Domu premier Włoch, Mario Draghi.
Jednak największe kontrowersje wzbudziła ostatnio wypowiedź prezydenta Francji, Emmanuela Macrona, który stwierdził, iż nie należy dopuścić do tego, by Rosja została upokorzona. Nie wiadomo dokładnie, co chciał przez to powiedzieć, ale ukraiński przywódca Wołodymyr Zełenski uznał, że Macron stanął pośrednio po stronie agresora. Wkrótce potem Macron i Scholz odbyli 90-minutową rozmowę telefoniczną z Putinem na temat odblokowania portów czarnomorskich i wznowienia eksportu ukraińskich płodów rolnych. Zirytowany tym wicepremier Łotwy, Artis Pabriks, powiedział: – Wydaje się, że niektórzy tzw. przywódcy zachodni zdradzają potrzebę poniżania się i są totalnie odizolowani od politycznych realiów.
Oliwy do ognia dolał też były amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger, który wyraził pogląd, iż Ukraina powinna zdecydować się na ustępstwa terytorialne, by zakończyć wojnę. Zełenski nie krył swojej furii z powodu tych słów i stwierdził, że „Kissinger mówi tak, jakby żył w roku 1938, a nie 2022”, nawiązując w ten sposób do polityki ustępstw wobec Hitlera przed wybuchem II wojny światowej.
Być może największym problemem dla sojuszu państw zachodnich jest to, iż istnieje kilka różnych definicji ewentualnego zwycięstwa Ukrainy. Niektórzy są zdania, że gdyby konflikt zakończył się dziś, Ukraińcy powinni pogodzić się z utratą Donbasu i Krymu, a obecna linia frontu na wschodzie kraju powinna stać się nową granicą ukraińskiego państwa. Jednak władze w Kijowie nie chcą o takim rozwiązaniu słyszeć. Ukrainę popierają w tym stanowisku państwa leżące w jej bezpośredniej bliskości. Zwłaszcza że pesymistyczny scenariusz zakładałby również rezygnację Ukrainy z południowego pasa terytorium wzdłuż Morza Czarnego i Morza Azowskiego, na czele z miastem Mariupol, co jest dla prezydenta Zełenskiego nie do przyjęcia.
Zwycięstwo, ale niepełne?
Stanowisko USA jest do pewnego stopnia niejasne. Z jednej strony Biały Dom wspomaga Ukrainę finansowo i militarnie, a prezydent Biden twierdzi, że wojna musi zakończyć się rosyjską porażką. Jednak z drugiej, Waszyngton robi wszystko, by nie prowokować Putina. Pentagon przekazał Ukraińcom nowoczesne rakiety HIMARS o zasięgu 45 mil, ale pod warunkiem, że broń ta nie będzie używana do atakowania celów na rosyjskim terytorium. Jest to o tyle dziwne, iż Rosjanie atakują do woli i bez żadnych ograniczeń. Tymczasem Stany Zjednoczone wydają się stać na stanowisku, iż Ukraina powinna wygrać, ale nie całkowicie, np. przez wyparcie Rosjan ze wszystkich ukraińskich terytoriów.
Rysy w europejskim sojuszu przeciw Rosji są coraz bardziej wyraźne. Ian Bond z Centrum Reform Europejskich zwraca uwagę na fakt, iż rezygnację z dostaw rosyjskiego gazu do Europy Zachodniej negocjowano przez wiele tygodni i że ostateczne porozumienie wymagało zgody na znaczne ustępstwa wobec Węgier. Rezygnacja z dostaw rosyjskiej ropy naftowej na razie jest odległą perspektywą.
Kreml liczy na to, że prędzej czy później Unia Europejska i NATO przestaną mówić zgodnie i stracą zainteresowanie wojną. Jednak wiele zależy od tego, jak w najbliższej przyszłości potoczą się losy wojny. Jeśli Rosjanie przełamią na wschodzie ukraińską obronę i zaczną marsz w kierunku rzeki Dniepr, spowoduje to zapewne w całej Europie Zachodniej alarm i może doprowadzić do znacznie bardziej zdecydowanego wsparcia militarnego dla Ukrainy.
Jeśli jednak Ukraińcy zaczną wypierać Rosjan z zajętych przez nich terenów – w tym również tych, które kontrolowane są przez Moskwę od 2014 roku – Zachód może zacząć dążyć do tego, by ukraińskie sukcesy frontowe w taki czy inny sposób ograniczyć. Być może to właśnie miał na myśli Macron, gdy ostrzegał przed poniżeniem Rosji.
Na razie jednak są to rozważania czysto teoretyczne, gdyż końca wojny nic nie zwiastuje, a front jest coraz bardziej statyczny. Być może oznacza to, że będziemy mieli do czynienia z wieloletnim konfliktem, w którym żadna ze stron nie uzyska zdecydowanej przewagi. Taki rozwój wydarzeń byłby zapewne korzystny dla prezydenta Putina, gdyż jego nadzieje na rozpad europejskiej jedności stałyby się bardziej realne.
Z drugiej strony, wojna Putina na razie zaowocowała dla niego skutkami odwrotnymi od zamierzonych. NATO jest znacznie silniejsze i zjednoczone niż jeszcze do niedawna, niezliczone firmy zachodnie wycofały się z rosyjskiego rynku, ostre sankcje rujnują rosyjską gospodarkę, a tradycyjnie neutralni Szwedzi i Finowie zapewne neutralność tę porzucą. Nawet jeśli sojusz Zachodu osłabnie, większości tych konsekwencji nie da się odwrócić.
Andrzej Heyduk