Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 11:21
Reklama KD Market
Reklama

Koszmarny dzień świstaka

W kultowym już filmie „Dzień świstaka” z 1993 roku Phil, prezenter prognozy pogody, przyjeżdża do Punxsutawney w Pensylwanii, aby przekazać rutynową relację z corocznego rytuału-wróżby dotyczącej przewidywanego trwania zimy. Bohater (świetna rola Billa Murraya) budzi się następnego ranka i stwierdza, że znów jest 2 lutego. Otwiera się przed nim przerażająca perspektywa przeżywania wciąż na nowo tego samego dnia. 

Podobne koszmarne odczucia towarzyszą dziennikarzom przy relacjonowaniu kolejnych masowych strzelanin w Ameryce. Szczegóły poszczególnych masakr mogą się między sobą różnić, podobnie jak i miejsce oraz motywy sprawcy czy sprawców. Reszta jest jednak podobna – zawsze trzeba mówić o kimś, kto, korzystając ze swobody dostępu do broni palnej, odbiera życie niewinnych ludzi. Potem też wszystko toczy się według przewidywalnego schematu. Pokazujemy dziesiątki samochodów policyjnych z włączonymi „kogutami” pod miejscem masakry, łzy rodzin ofiar, polityków składających kondolencje i deklarujących, że „już nigdy więcej”.  I tak dalej, i tym podobnie. Leniwy komentator mógłby po kolejnej masakrze odnaleźć tekst napisany po poprzedniej masowej strzelaninie, zmienić nazwy geograficzne i opublikować ponownie. Po prostu dzień świstaka. 

Także w reakcjach zwykłych ludzi na wiadomości o kolejnych incydentach widać zmęczenie i poczucie rezygnacji. Jakby przeświadczenia, że tak chyba być musi w kraju, gdzie każdy może mieć broń. Dopiero gdy giną dzieci, eksplozja oburzenia wydaje się naruszać obowiązujące status quo. Ostatnią tragedię w Uvalde w Teksasie przeżywamy dodatkowo szczególnie mocno, ponieważ makabryczny cykl dnia świstaka wyraźnie przyspieszył – strzelanina w szkole w Uvalde miała miejsce zaledwie 10 dni po ataku w Wal-Marcie w Buffalo. Ale to także nic nowego. Instytucja copycats, czyli osób naśladujących i powtarzających zachowania innych, została już dokładnie opisana przez naukowców także w przypadku spektakularnych zbrodni. 

Trudno znaleźć wspólny mianownik dla osobistych motywacji sprawców masowych strzelanin. W Buffalo mieliśmy najprawdopodobniej do czynienia z rasistą, a w Uvalde z członkiem lokalnej latynoskiej społeczności, który z niewiadomych powodów postanowił zaatakować uczniów szkoły, w której się kiedyś uczył. W przeszłości różne były motywy, przyczyny emocjonalnego rozchwiania, frustracji czy wręcz niepoczytalności sprawców – o ile w ogóle mieliśmy możliwość je poznać. Wszędzie jednak wspólnym mianownikiem była broń, do której mieli dostęp. A w tej sprawie niewiele da się dziś w Ameryce zrobić. 

Przez kolejnych kilka tygodni media będą powtarzać takie słowa jak „straszne”, „wstrząsające”, „tragiczne” itd. itp. Politycy będą powtarzać po raz kolejny „trzeba z tym skończyć”. To wszystko jednak słyszeliśmy już wcześniej, po poprzednich masakrach. Gdy przyjrzymy się konkretom, zobaczymy naprawdę niewiele. 

Po strzelaninie w Sandy Hook w Connecticut z 2012 r., w której 20-latek dysponujący legalnie nabytą bronią zastrzelił 26 osób w tym 20 dzieci, w Kongresie zgłoszono cały szereg projektów ustaw ograniczających dostęp do broni. Wśród propozycji znalazły się takie rozwiązania, jak zakaz sprzedaży broni automatycznej lub obowiązek sprawdzenia karalności nabywców broni sprzedawanej podczas targów i pokazów broni. Ile z tych ustaw przeszło wówczas przez proces legislacyjny? Zero. Za to Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (National Rifle Association, NRA) mocno lobbowało za zatrudnieniem w szkołach uzbrojonych ochroniarzy. 

W 2017 roku doszło do masakry podczas festiwalu muzycznego na Las Vegas Strip, w której życie straciło 61 osób, a rok później w strzelaninie w szkole w Parkland na Florydzie zginęło 17 ludzi. W następstwie tych masakr udało się wprowadzić jedną znaczącą zmianę – zakazano sprzedaży broni wyposażonej w mechanizm samorepetowania (tzw. bump stocks), pozwalającego na prowadzenie ognia ciągłego z broni półautomatycznej. Przepis wszedł w życie w 2019 roku i być może wpłynie na zmniejszenie liczby ofiar przyszłych masakr, choć z pewnością – co widzimy dobitnie – nie zapobiegł kolejnym incydentom. Pewne ograniczenia dostępu do broni udało się wprowadzić w poszczególnych stanach, ale w porównaniu ze skalą problemu jest to raczej kosmetyka niż poszukiwanie skutecznych rozwiązań. I w ten sposób żyjemy w kraju, gdy młodzi ludzie, kończąc 18 lat, nie mogą legalnie napić się piwa, a jednocześnie mają możliwość zaopatrzenia się w arsenał wystarczający do odebrania życia dziesiątkom ludzi. 

W obecnym stuleciu byliśmy świadkami licznych prób wprowadzenia zmian, które ograniczyłyby liczbę ofiar masowych strzelanin. Ale w kraju, w którym 4 na 10 mieszkańców żyje w domu, w którym znajduje się legalnie nabyta broń, co trzeci mieszkaniec jest właścicielem, a prawo do posiadania jest uświęcone konstytucyjnym zapisem, trudno nie mieć wątpliwości w skuteczność jakichkolwiek działań. 

W filmie „Dzień świstaka” główny bohater wyrywa się z zaklętego kręgu, ponieważ udaje mu się radykalnie zmienić podejście do życia. W przypadku makabrycznego cyklu masakr z użyciem broni palnej jest jednak inaczej – nie dzieje się nic, co zwiastowałoby przełom. I dlatego wciąż musimy przeżywać wszystko od nowa, żyjąc od masakry do masakry i modląc się, aby kolejny szaleniec z półautomatycznym karabinem nie mieszkał gdzieś w naszym pobliżu. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama