W Polsce nie ma wojny, choć Polska znalazła się już na wojnie – to stwierdzenie tylko pozornie wydaje się sprzeczne. Wystarczy rzut oka na mapę Europy, aby zrozumieć, dlaczego tak wielu zagranicznych turystów odwołuje swoje rezerwacje w Zakopanem czy nad Bałtykiem.
Polska, zwłaszcza z perspektywy USA, czy nawet dużo bliższej Wielkiej Brytanii, dla wielu ludzi leży zbyt blisko Ukrainy, gdzie toczy się kinetyczny konflikt militarny. Nawet przedstawiciele Polonii, znający Polskę bardzo dobrze, wahają się, czy w tegoroczne wakacje polecieć nad Wisłę. Sam rozmawiałem z rodakami z USA, przekonanymi, że wojna trwa już w Polsce. I to mimo zapewnień ze strony rodzin, że tak naprawdę walki toczą się daleko od polskiej granicy i nie mają wpływu na bezpieczeństwo podróżujących. Nad Wisłą jedyną zauważalną różnicą jest większa liczba osób mówiących po ukraińsku czy rosyjsku, spotykanych w pociągach, sklepach czy na ulicach. Nie jest to jednak w żadnym stopniu uciążliwa obecność. Tymczasem hotelarze martwią się o letnie rezerwacje zagranicznych gości, zagrożone są także niektóre wydarzenia turystyczne.
Problem jest na tyle poważny, że Polska Organizacja Turystyczna oraz inne instytucje postanowiły rozpocząć kampanie promocyjne, które mają przekonać, że zagraniczny turysta może się czuć w Polsce w pełni bezpieczny.
Nie oznacza to, że Polska nie odczuwa skutków toczącego się za wschodnią granicą zbrojnego konfliktu. Po niesprowokowanej agresji Rosji na Ukrainę stała się krajem frontowym w tym sensie, że za jej granicą (a więc także granicą NATO) toczy się otwarty konflikt zbrojny. Polska stała się także największym hubem dystrybucji pomocy dla Ukrainy, zarówno wojskowej, jak i humanitarnej. Trudno jednak wyobrazić sobie bezpośredni atak Rosji na Polskę. Pomijając już opinię dominującej większości ekspertów wojskowych, że Kreml nie ma ani sił i środków, aby rozpoczynać konflikt z krajami NATO, ewentualna agresja na kraj członkowski mogłaby oznaczać uruchomienie nuklearnego scenariusza i globalnego konfliktu. A w takim, bardzo mało prawdopodobnym przypadku, teatrem wojny i celem spadających rakiet byłyby miasta na kilku kontynentach. Nigdzie więc nie byłoby bezpiecznie.
Polska stała się jednak celem rosyjskich działań hybrydowych – obiektem dezinformacji rozpowszechnianej przez putinowskie media i sympatyzujące z Kremlem środowiska w Europie. Dzieje się to bądź otwarcie, bądź w sposób skryty i podstępny – za pomocą dywersji informacyjnej przy pomocy internetu oraz mediów społecznościowych. Ostatnio pojawiły się na przykład zupełnie fałszywe narracje dezinformacyjne dotyczące rzekomych planów zajęcia przez Polskę Naddniestrza – zbuntowanej części Mołdawii, zamieszkałej w dużym odsetku przez ludność rosyjskojęzyczną oraz wejścia tą drogą na Ukrainę. Systematycznie powielane są negatywne stereotypy dotyczące uchodźców, a polskie instytucje finansowe i rządowe są przedmiotem ataków hakerskich.
Dezinformacja o domniemanej agresji NATO przynosi wymierne skutki. Dowodzi tego sondaż przeprowadzony w ub. miesiącu w 16 państwach europejskich, dotyczący odpowiedzialności za obecną sytuację na Ukrainie. Okazuje się, że najmniej złudzeń co do roli Rosji mają mieszkańcy państw bezpośrednio zagrożonych przez imperialne ambicje Kremla – Finlandii, Polski, Szwecji czy Litwy (badań nie przeprowadzono na Łotwie i w Estonii – przyp. TD). Zarówno tam, jak i w Danii i w Wielkiej Brytanii co najmniej dwie trzecie badanych (a bywa, że i ponad 80 proc.) odpowiedzialnością za wojnę na Ukrainie obciąża Rosję. Wśród Finów, Duńczyków czy Anglików tylko 4-5 proc. upatruje w NATO winowajcę obecnej sytuacji, w Polsce zaś – 7 proc.
Ale jednocześnie mamy państwa, w których rosyjska dezinformacja połączona z historycznymi sentymentami zebrała obfite żniwo. Wśród Bułgarów aż 44 proc. badanych właśnie w Pakcie Północnoatlantyckim widzi głównego winowajcę, a w Rosji tylko 23 proc.
Tylko trochę lepiej jest na Słowacji i na Węgrzech, ale i tam odpowiedzialnością za wojnę obciąża Kreml mniej niż połowa badanych – odpowiednio 38 proc. i 41 proc. We Włoszech wpływy promoskiewskiej partii Metteo Salviniego doprowadziły do tego, że aż 19 proc. uważa, iż winę ponoszą zarówno Rosja, jak i NATO, a 14 proc. – sojusz atlantycki. Wszystkie cztery kraje są zarówno członkami Unii Europejskiej, jak i Paktu Północnoatlantyckiego.
Postrzeganie Rosji przekłada się także na poparcie społeczeństw dla zwiększania zbrojeń. Opowiada się za tym 69 proc. Polaków, 64 proc. Finów, 63 proc. Litwinów i 60 proc. Szwedów. Oba wymienione kraje skandynawskie już wkrótce znajdą się zresztą w NATO, rezygnując z długiej tradycji neutralności. Tymczasem na Węgrzech, Słowacji, w Grecji i Bułgarii odsetek poparcia dla zwiększenia wydatków obronnych waha się w granicach 20-32 proc. To kolejny dowód na to, że atakujący Ukrainę Rosjanie nie zrezygnują z wojny hybrydowej wobec Polski, Europy, Zachodu i innych państw świata, starając się wszystkimi (niekinetycznymi) sposobami torpedować międzynarodową solidarność z Ukrainą.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.