Mówi o sobie „dumna córka meksykańskich imigrantów” oraz „Polka przez małżeństwo”. W dzieciństwie uciekała z rodziną z Chicago przed gangami. Twierdzi, że gra w piłkę nożną nauczyła ją dyscypliny i pewności siebie. Z Susaną Mendozą, rewident stanu Illinois, byłą sekretarz miasta Chicago i byłą demokratyczną posłanką stanową z 1 okręgu rozmawiamy o jej sukcesach i planach, imigranckich korzeniach oraz związkach z Polonią.
Joanna Marszałek: Wielu czytelników może nie wiedzieć, czym zajmuje się rewident stanowy (State Comptroller).
Susana Mendoza: Biuro rewidenta jest tak naprawdę w centrum wszystkiego, co dzieje się w samorządzie stanowym, ponieważ każda płatność, która trafia do stanowych agencji i wykonawców, wychodzi z naszego biura. Stąd wychodzą środki finansowe, które trafiają do agencji socjalnych, organizacji społecznych, szpitali, szkół. Ponieważ zarządzamy finansami stanu Illinois, jesteśmy jedynym biurem, bez którego stan nie mógłby sprawnie funkcjonować nawet przez jeden dzień.
Rewident jest niczym dyrektor finansowy stanu Illinois, lecz jednocześnie specjalistą od rozliczalności, bo moim zadaniem jest zapewnienie, że prawidłowo zarządzamy każdym dolarem podatnika przy zachowaniu pełnej transparentności.
Mówiąc jeszcze prościej, płacimy rachunki całego stanu Illinois.
Zajmuje Pani ten urząd od grudnia 2016 roku. Co udało się osiągnąć w ciągu ostatnich sześciu lat?
– Najbardziej dumna jestem z faktu, że objęłam urząd w czasie najgorszego kryzysu fiskalnego, w jakim znalazło się Illinois i byłam w stanie wyprowadzić finanse na prostą.
W grudniu 2016 roku obejmowałam urząd w czasie największego impasu budżetowego w historii Illinois. Byliśmy 736 dni bez budżetu. Zaległości w płatnościach sięgały 16,7 mld dolarów. Niewypłacone były domy opieki, hospicja i inne ośrodki, które obsługują najbardziej potrzebujących. Dziś jestem dumna z wyeliminowania zaległości w płatnościach. Po raz pierwszy od dziesięcioleci nasze zobowiązania w płatnościach są na poziomie 2,5 mld dolarów.
Gdy obejmowałam urząd, przeciętny dostawca musiał czekać na zapłatę średnio 210 dni roboczych. Dziś mój najstarszy rachunek ma tylko dwa tygodnie. To naprawdę duży sukces.
Co więcej, udało mi się tego dokonać, nie używając ani centa z pieniędzy federalnych. Za mojej kadencji rating naszego stanu został podniesiony już trzykrotnie, mimo pandemii. Jesteśmy jedynym stanem, któremu udało się poprawić tak bardzo i tak szybko, i to w niełatwym czasie.
Z jakich programów w biurze rewidenta stanowego może skorzystać polska społeczność?
– Jest ich kilka – na przykład program „Smart Business”, który przeznaczony jest dla małych przedsiębiorstw zainteresowanych certyfikacją i kontraktami ze stanem Illinois. Naszym celem jest bycie łącznikiem i stała edukacja mieszkańców Illinois w dziedzinie finansów i programów oferowanych przez stan. Przykładowo, stan oferuje obecnie program pomocy finansowej dla zadłużonych właścicieli nieruchomości, którzy byli dotknięci kryzysem COVID-19. Mogą oni otrzymać do 30 tys. dolarów na spłaty pożyczki hipotecznej. Są też programy pomocy w płatności czynszu. Nasze biuro służy pomocą mieszkańcom w poruszaniu się po skomplikowanym systemie agencji rządowych Illinois, który my świetnie znamy.
W naszym biurze jest mówiący płynnie po polsku Wiesław Kośla, koordynator ds. zasięgu społecznego.
W tym roku ubiega się Pani o reelekcję. Jeżeli zostanie Pani ponownie wybrana, co jeszcze chciałaby Pani osiągnąć?
– Najważniejsze jest zwiększenie funduszu rezerwowego Illinois (budget stabilization fund, znany również jako „rainy day fund”) oraz zwiększenie wpłat na fundusz emerytalny.
W związku z wcześniejszym kryzysem budżetowym, gdy z powodu pandemii w kwietniu 2020 r. w naszym budżecie powstała dziura w wysokości 2,7 mld dolarów, Illinois miał tylko 60 tys. dolarów funduszu rezerwowego. Byliśmy jedynym stanem, który musiał pożyczyć pieniądze od rządu federalnego, aby ustabilizować nasze finanse. Chcę upewnić się, że ta sytuacja się nie powtórzy – że jeśli nie daj Boże spotka nas kolejny kryzys finansowy, będziemy przygotowani. Mam w przygotowaniu legislację zakładającą automatyczne wpłaty zarówno na fundusz rezerwowy, jak i na fundusz emerytalny, który jak wiemy, ma wiele niesfinansowanych zobowiązań.
W przypadku funduszu rezerwowego moim celem jest osiągnięcie komfortowego poziomu około 3 mld dolarów. Cieszę się, że gubernator Pritzker popiera te starania.
W przypadku funduszu emerytalnego dopiero w tym roku zwiększyliśmy wpłaty powyżej minimum. Systematyczne ich zwiększanie co roku oznacza ogromne oszczędności dla podatników, a przy okazji dużo znaczy dla rynków, które decydują o naszym ratingu kredytowym.
W Pani biografii jest dużo „pierwszych razów”. W wieku 28 lat była Pani najmłodszą posłanką zaprzysiężoną na pierwszą kadencję w Izbie Reprezentantów stanu Illinois. Była Pani pierwszą kobietą na stanowisku sekretarza miejskiego (City Clerk) w Chicago, a także pierwszą Latynoską wybraną w powszechnych wyborach na urząd stanowy w Illinois.
– Byłam też pierwszą dziewczyną w moim liceum, która trafiła do Hall of Fame za grę w piłkę nożną – to jedno z moich ulubionych osiągnięć!
Proszę opowiedzieć nam o swoim dzieciństwie. Jak dorastanie w rodzinie meksykańskich imigrantów wpłynęło na Pani karierę polityczną?
– Jestem dumną córką meksykańskich imigrantów. Codziennie obserwowałam wspaniałą etykę pracy i ogromne poświęcenia, jakie czynili moi rodzice, aby zapewnić mi i dwóm starszym braciom jak najlepsze życie. Czasami smutno mi, gdy myślę, że dla nas odłożyli własne cele i marzenia na bok, choć nigdy się na to nie skarżyli.
Urodziłam się w dzielnicy Little Village na południowym zachodzie Chicago. Nie mam ani jednego wspomnienia dotyczącego zabawy przed domem. W naszej dzielnicy było dużo gangów i przemocy z bronią palną. Rodzice bali się wypuszczać nas na podwórko. Żywo pamiętam strach, jaki towarzyszył mi, gdy z braćmi codziennie chodziliśmy pieszo do szkoły. Kiedy miałam osiem lat, ktoś został zastrzelony przed naszym domem. Mama miała dość – nazajutrz spakowaliśmy cały dobytek i wynajęliśmy po znajomości dom w Woodridge na południowo-zachodnich przedmieściach. Stamtąd przeprowadziliśmy się potem do Bolingbrook.
Przedmieścia to był inny świat – cisza, spokój, dobre szkoły publiczne, żadnych gangów. Po raz pierwszy mogliśmy bezpiecznie bawić się na zewnątrz. Rodzice pracowali na dwie lub trzy zmiany, lecz zawsze ktoś z nami był. Zawsze wiedziałam, że nas kochają. Dzięki nim czułam, że mogę odnosić sukcesy.
Zapisałam się na piłkę nożną i grałam w drużynie chłopięcej aż do liceum. Właśnie to nauczyło mnie odwagi i pewności, aby z podniesioną głową wejść na salę pełną mężczyzn, być na niej jedyną kobietą i mieć coś wartościowego do powiedzenia. Piłka nauczyła mnie pracy w zespole, dyscypliny, umiejętności przywódczych i poszanowania przeciwnika. Wszystkie te cechy okazały się niezwykle przydatne w późniejszej karierze.
Gdy w 2011 r. w chicagowskim Millennium Park byłam zaprzysiężona na sekretarza miasta, tato już nie żył, za to mama trzymała Biblię, na którą przysięgałam. To był dla mnie wyjątkowy moment. Nie dlatego, że rozbiłam przysłowiowy szklany sufit, że reprezentuję 3,5 miliona mieszkańców Chicago, że na widowni jest ćwierć miliona osób. Ten moment był podziękowaniem dla mojej mamy. To jej poświęcenia zaprowadziły mnie do tego momentu. Dzięki niej teraz ja mogę być przykładem dla małych dziewczynek.
Dzięki poświęceniu naszych rodziców dzieci imigrantów mogą dokonywać wielkich rzeczy. Nie powinniśmy się tego bać ani wstydzić. Kiedy imigranci lub ich dzieci przełamują bariery, czynimy nasz kraj jeszcze piękniejszym, niesamowitym i różnorodnym.
Co sprawiło, że z bezpiecznych przedmieść wróciła Pani do Chicago i rozpoczęła karierę polityczną?
– Przez lata często wracałam do mojej starej dzielnicy – do fryzjera, po znajome produkty, mięso od rzeźnika. Im byłam starsza, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że zostaliśmy stamtąd wypędzeni przez gangi i przestępczość. Tymczasem w tych dzielnicach nadal mieszkają zastraszone dzieci, które mają takie samo prawo, by czuć się bezpiecznymi, chodzić do dobrych szkół.
Gdy skończyłam studia, koniecznie chciałam wrócić do Chicago. Zaczęłam pracować z dziećmi w mojej dzielnicy. Gdy za drugim podejściem wygrałam wybory na posłankę stanową, byłam bardzo aktywna w staraniach legislacyjnych na rzecz poprawy sytuacji mieszkańców Illinois, jak np. przez projekt śniadań w szkołach oferujących darmowe lunche.
Moim celem zawsze było ułatwienie życia wyborcom. Udało mi się to również na stanowisku sekretarza miasta, kiedy zmodernizowałam proces kupna naklejki miejskiej – od wielogodzinnych kolejek do paru minut przed komputerem w komforcie własnego domu.
Mieszka Pani w popularnym wśród Polonii Portage Park. Do niedawna ta i inne północno-zachodnie dzielnice Chicago były uważane za bezpieczne, lecz ostatnio coraz częściej słyszymy tam o przypadkach przestępczości z bronią palną.
– Portage Park to wspaniała dzielnica, ukryta perła Chicago. Ceny domów nadal są tam stosunkowo przystępne, mieszka tam wiele rodzin. Rzeczywiście zaczynamy widzieć tam przestępczość, lecz dzisiaj jest ona w całym mieście. Myślę, że ponieważ północno-zachodnie dzielnice tak długo uważane były za bezpieczne, policjanci zostali stamtąd przeniesieni w bardziej zagrożone rejony Chicago. To jednak można zmienić, zmieniając szefa policji i władze miejskie na takie, które gotowe są chronić wszystkie dzielnice Chicago. A jeśli brakuje policjantów, zatrudnić ich więcej, a nie wysyłać ich w inne rejony.
Czy w związku z tym rozważa Pani ponowny start w wyborach na burmistrza Chicago w przyszłym roku?
– Zdecydowanie nie. Ubiegam się o reelekcję na stanowisku rewidenta stanowego. Mam jednak nadzieję, że będziemy mieć nowego burmistrza i nowego szefa policji, i że uporamy się z problemem przestępczości, który nie tylko jest żenujący, lecz naprawdę przerażający. Opowiedziałam, jak w dzieciństwie musiałam uciekać z własnej dzielnicy przed gangami. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnę, jest widzieć więcej rodziców w podobnej sytuacji. Musimy rozwiązać i zapobiegać problemowi przestępczości. Jeżeli tego nie zrobimy, miasto straci wiele dobrych rodzin, tak jak straciło moją. Myślę, że czas na zmianę.
Proszę opowiedzieć nam o swoich związkach z Polonią. Wiemy, że w Pani życiu jest dwóch polskich Davidów.
– Mój mąż David Szostak jest polskiego pochodzenia. Nasz 10-letni syn również ma na imię David Szostak. Moi teściowie są wnukami polskich imigrantów. Niestety, ponieważ są już trzecim pokoleniem, ani oni, ani mąż nie mówią już po polsku. Jednak świętujemy wszystkie polskie uroczystości, w każdą Wielkanoc cała rodzina robi pierogi. Gdy tylko pandemia skończy się na dobre, planuję zabrać moich teściów do Polski. Wiem, że będzie to dla nich niesamowite przeżycie. Przy okazji dziękuję Polakom za to, co robią dla Ukrainy!
Illinois jest niesamowitym stanem między innymi dlatego, że mamy tu tak dużą polską społeczność. Jestem bardzo szczęśliwa, że jestem Polką przez małżeństwo.
Chcę, by mój syn był dumny z bycia w połowie Polakiem, w połowie Meksykaninem i w stu procentach Amerykaninem. W domu mówię do syna tylko po hiszpańsku. Kto wie, może kiedyś nauczy się polskiego!
W najbliższych dniach Polacy obchodzą Święto Konstytucji 3 Maja, a parę dni później Meksykanie swoje Cinco de Mayo. Jakie podobieństwa widzi Pani między naszymi kulturami?
– W obu ogromną rolę odgrywa rodzina. Troszczymy się o naszych rodziców, seniorów. Moja 86-letnia matka oraz starszy brat, który dochodzi do zdrowia po covid, mieszkają z nami. Mój polski mąż nie tylko nie ma nic przeciwko temu, lecz troszczy się o nich całym sercem. Obie kultury są bardzo religijne i najczęściej katolickie. W obu ludzie są niezwykle pracowici, mają niesamowitą etykę pracy. Mój syn obserwuje to na co dzień i mam nadzieję, że również tego się od nas uczy.
Polonia traci swoje znaczenie w Chicago i Illinois, ponieważ nie ma swoich reprezentantów w lokalnych władzach. Nie chodzimy do wyborów i nie kandydujemy na stanowiska. Jako osoba o imigranckich korzeniach, która odniosła sukces w polityce – jak zachęciłaby Pani Polonię do udziału w wyborach?
– Jeżeli tylko narzekamy, a nie podejmujemy inicjatywy, to nic nie zmienimy. Jedynym sposobem na zmianę stanu rzeczy – na szczeblu lokalnym, stanowym czy krajowym, jest udział w demokratycznym systemie wyborczym obowiązującym w Stanach Zjednoczonych.
Jeżeli nie podoba nam się dany stan rzeczy, głosujmy. Jeśli nic się nie zmieni, następnym razem zagłosujmy inaczej. Jeśli zaś uważasz, że ty coś możesz zrobić lepiej, kandyduj!
Czasami jeden głos albo – jak było w moim przypadku – kilkadziesiąt głosów, może zadecydować o zwycięstwie lub przegranej.
Pamiętajmy, że niektórzy przed nami walczyli i polegli, abyśmy mogli mieć prawo głosowania. Może właśnie twój głos albo twoja kandydatura będzie nadzieją dla innych. Ja pokazałam latynoskim dziewczynkom, że mogą zajść daleko. Tak samo ktoś z Polonii może utorować drogę innym.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała:
Zdjęcia: Erik Unger