Ostatnia misja
W 1845 roku kapitan sir John Franklin, człowiek o nieugiętym sercu i doświadczony oficer marynarki, wyruszył wraz ze 128-osobową załogą na swoją trzecią – i jak się okazało ostatnią – ekspedycję arktyczną. Na zlecenie Admiralicji Brytyjskiej Franklin podjął kolejną próbę wytyczenia trasy przez Przejście Północno-Zachodnie, która miała połączyć Atlantyk z Pacyfikiem i tym samym otworzyć nową drogę dla globalnego handlu. Przez lata różni europejscy odkrywcy mierzyli się z tym wyzwaniem, lecz wszystkie wcześniejsze ekspedycje skończyły się niepowodzeniem.
Przejście Północno-Zachodnie, morska droga przez labirynt arktycznego lodu, była obiektem marzeń i ambicji brytyjskiego imperium. W połowie XIX wieku ambicje te sięgnęły zenitu, podsycane głodem kolejnych odkryć, a opinia publiczna niecierpliwie czekała na wieści o nowych terytoriach do zbadania i nowych szlakach do przetarcia. Admiralicja widziała we Franklinie człowieka, który mógł tego dokonać. 59-letni wówczas kapitan z niezmordowaną determinacją zaryzykował wszystko, aby podjąć wyzwanie i stanął na czele wyprawy.
Ekspedycja została przygotowana z bezprecedensową starannością. Nie szczędzono wydatków, chcąc, by misja ta była nie tylko ekspedycją odkrywczą, lecz także triumfem na miarę imperium. Wybrano dwa statki, HMS „Erebus” i HMS „Terror”, sprawdzone wcześniej podczas udanych eksploracji pod dowództwem sir Jamesa Clarka Rossa na Antarktydzie. Obydwa przeszły jednak istotną modyfikację: każdy z nich wyposażono w silnik parowy, który mógł zapewnić napęd w lodowatych wodach, gdyby zawiodły wiatry – była to prawdziwa rewolucja techniczna tamtych czasów.
Pływające fortece
Burty statków wzmocniono stalowymi płytami, co pozwalało im wytrzymać w starciu z lodowymi krami. Grube dębowe kadłuby, żelazne ożebrowanie i wzmocnienia czyniły „Erebusa” i „Terror” prawdziwymi pływającymi fortecami, zaprojektowanymi tak, by wytrzymały najgorsze arktyczne wyzwania.
Statki wyposażono ponadto w zapasy jedzenia i paliwa (12 ton węgla każdy), które miały wystarczyć na podróż trwającą aż trzy lata. Admiralicja dostarczyła wszystko, co uznała za niezbędne do przetrwania i prowadzenia obserwacji naukowych: w ładowniach statków znajdowały się beczki z solonym mięsem, konserwy, sok cytrynowy (miał zapobiegać szkorbutowi), mąka, suszony groch, czekolada i tytoń. Łącznie wyprawa miała ponad 32 tys. funtów żywności w formie konserw, co było nowatorską metodą konserwacji w tamtych czasach.
Wśród sprzętu znajdowały się najnowocześniejsze chronometry, teodolity do mapowania, kompasy i sekstanty oraz mapy sporządzone przez najlepszych brytyjskich kartografów. Marynarze otrzymali ciepłe wełniane ubrania i specjalnie dla nich wykonane płaszcze z tkaniny olejowanej. Załoga miała również do dyspozycji małą bibliotekę z literaturą naukową oraz powieściami, w tym dziełami Charlesa Dickensa. Admiralicja uważała, że z takim zapasem jedzenia i paliwa ludzie mogą przetrwać nawet najcięższe arktyczne warunki.
Ludzie ekspedycji
Załoga Franklina składała się z doświadczonych oficerów i ambitnych młodych marynarzy, którzy z chęcią ruszyli w podróż pełną przygód i chwały, jakiej mogli się spodziewać po triumfalnym powrocie.
Zastępcą Franklina został kapitan Francis Crozier, Irlandczyk, który dowodził „Terrorem” z surową dyscypliną i precyzją. Crozier był weteranem mórz, nieugiętym i doświadczonym żeglarzem, doskonale obeznanym z niebezpieczeństwami polarnej eksploracji. Jego wiedza, choć często niedoceniana przez Admiralicję, czyniła go kluczowym członkiem misji.
Na pokładzie „Erebusa” pod bezpośrednim zwierzchnictwem Franklina dowodził młody, charyzmatyczny komandor James Fitzjames, który zasłynął wcześniej wyprawami do Egiptu i Chin. Fitzjames, znany ze swojej odwagi, brawury i elokwencji, był ulubieńcem załogi. Uważano go za jedną ze wschodzących gwiazd marynarki.
Wśród załogi byli także cieśle, kowale, żaglomistrze i kilku żołnierzy piechoty morskiej – wszyscy starannie wybrani przez Franklina z uwagi na ich wytrzymałość i umiejętności. Wielu z nich wyruszało na swoją pierwszą arktyczną przygodę, nieświadomych, że przyłączają się do podróży, która zakończy się śmiertelnym dramatem.
Podróż w lodową otchłań
19 maja 1845 roku HMS „Erebus” i HMS „Terror” opuściły Greenhithe w Anglii, żegnane przez tłumy rodzin i przyjaciół, i skierowały się na północ. Przepłynęły przez koło podbiegunowe i dotarły do zatoki Disko na Grenlandii, gdzie załadowano ostatnie zapasy. Tam też marynarze pożegnali się z towarzyszącymi im statkami zaopatrzeniowymi i zostawili ostatnie ślady swojego życia na niemal dekadę – listy do bliskich, a w nich relacje o dobrym zdrowiu i ekscytacji na myśl o czekającym ich wyzwaniu. Wypływali na nieznane obszary, ale byli wyposażeni w najnowocześniejszą wiedzę i sprzęt swojej epoki. Nikt nie spodziewał się, że wyruszają w podróż bez powrotu. Morale wśród załogi było wysokie.
Po opuszczeniu zatoki Disko w lipcu 1845 roku HMS „Erebus” i HMS „Terror” wpłynęły do Cieśniny Lancastera, rozpoczynając tym samym podróż po niezbadanych wcześniej wodach Arktyki. Jednak będąc już poza bezpiecznymi fiordami Grenlandii, zniknęły w arktycznej dziczy. Po raz ostatni widziane były przez załogę wielorybniczego statku na wodach Zatoki Baffina. Potem jakby wchłonęły je lodowe pustkowia – nikt więcej ich już nie zobaczył. Kiedy przywitały ich mroźne wody północnej Kanady, nastała zupełna cisza. Nie było z nimi najmniejszego kontaktu.
Bez jakiejkolwiek łączności z Franklinem i jego ludźmi mijały kolejne miesiące, zamieniając się w końcu w lata. Admiralicja, a właściwie cała Wielka Brytania nadal cierpliwie czekała na wieści. Z czasem jednak coraz bardziej narastał niepokój i pojawiły się spekulacje o niepowodzeniu misji.
Wyprawy ratunkowe
Wreszcie w 1848 roku, po trzech latach bez znaku życia ze strony członków ekspedycji, strach przerodził się w determinację, aby za wszelką cenę ich odnaleźć. Lady Jane Franklin, żona kapitana Franklina, skierowała gorący apel do Admiralicji o zorganizowanie akcji ratunkowej. Tak rozpoczęła się dekada gorączkowych, bezowocnych poszukiwań. Wysłano dziesiątki statków, ale Arktyka była bezlitosna – kolejne misje, które obejmowały zarówno ekspedycje morskie, jak i lądowe, wracały bez rezultatu, a każda z nich stawała przed ścianą lodu i zamieci.
Pierwszą misję ratunkową prowadził kapitan James Ross, doświadczony w żegludze po wodach wokół Antarktydy. Statki pod jego dowództwem przeszukały górne rejony kanadyjskiej Arktyki – od Kanału McClintocka po Cieśninę Barrowa. Nie znaleziono nic poza martwą ciszą.
Dwa lata później do poszukiwań prowadzonych przez Brytyjczyków przyłączyli się Amerykanie i Rosjanie. Przeczesano każdy kanał, wyspę i cieśninę, którą mógł przemierzać Franklin. Krajobraz skutych lodem wód uparcie strzegł jednak swoich sekretów. Nie odnaleziono ani jednej pozostawionej wiadomości czy informacji, żadnych pozostałości po statkach ani choćby najmniejszego dowodu obecności tam ludzi.
Pierwszym przełomem w poszukiwaniach był rok 1850, kiedy kilka ekspedycji dotarło na Wyspę Beecheya. W sierpniu tego roku odkryto tam trzy groby marynarzy z wyprawy Franklina: Johna Torringtona, Williama Braine’a i Johna Hartnella. Stanowiły one pierwsze namacalne dowody, że załoga Franklina zimowała w Arktyce. Znaleziono również pozostałości obozowiska, jednak nie było jasnych wskazówek, co się stało z resztą załogi.
Wstrząsające relacje Inuitów
W latach 1853-1854 szkocki lekarz i odkrywca John Rae, pracujący dla Hudson’s Bay Company, wyruszył na ekspedycję lądową przez kanadyjską Arktykę. Podczas tej wyprawy Rae spotkał na Wyspie Króla Williama Inuitów, którzy opowiedzieli mu o białych ludziach próbujących przetrwać zimę na lodzie. Według ich opisów ludzie ci – prawdopodobnie członkowie wyprawy Franklina – umierali z głodu i ostatecznie uciekli się do kanibalizmu.
Relacje były tak wstrząsające, że spotkały się z niedowierzaniem w Anglii, gdzie kanibalizm uznano za zbyt haniebny, by mógł dotyczyć brytyjskich marynarzy. Niemniej informacje zdobyte przez Rae były jednymi z najważniejszych w poszukiwaniach Franklina i jego ludzi, a ich potwierdzenie miało nadejść dopiero wiele lat później.
W 1859 roku nastąpił kolejny przełom. Lady Franklin, zdeterminowana, by poznać los męża, sfinansowała prywatną ekspedycję pod dowództwem irlandzkiego kapitana Francisa Leopolda McClintocka. McClintock i jego ekipa przeszukiwali Wyspę Króla Williama i skute lodem okoliczne kanały. Kiedy na zachodnim wybrzeżu wyspy natrafili na metalowy pojemnik, wewnątrz którego znajdowała się pospiesznie spisana 25 kwietnia 1848 roku notatka, tajemnicza układanka zaczęła wreszcie nabierać kształtów.
Marsz desperatów
Wiadomość zawierała istotne informacje: Franklin zmarł 11 czerwca 1847 roku, a z początkiem 1848 roku załoga porzuciła statki uwięzione w lodzie. Pozostałych przy życiu 105 marynarzy udało się w desperacki marsz na południe, próbując się ratować. Notatka, podpisana przez Fitzjamesa i Croziera, była sucha i krótka, dając jedynie zarys tragicznego losu ekspedycji. Nie wyjaśniono w niej jednak, co dokładnie doprowadziło do śmierci części marynarzy ani dlaczego musieli porzucić statki.
Kolejne ślady ekipa McClintocka znalazła wzdłuż wybrzeża: rozrzucone na śniegu fragmenty ludzkich szkieletów, niektóre z połamanymi kośćmi noszącymi ślady nacięć, świadczące o kanibalizmie. Wszystko wskazywało na to, że desperacja doprowadziła rozbitków do przekroczenia moralnych granic, gdy głód odbierał im siły i odurzał umysły.
Relacje Inuitów, z którymi rozmawiali członkowie grupy McClintocka, przywoływały ostatni etap życia załogi Franklina. Widywali mężczyzn ciągnących prowizoryczne sanie załadowane zapasami lub dźwigających ciężkie skrzynie przez zamarznięty krajobraz. Ludzie ci błądzili po zaśnieżonej ziemi, wielu zbyt słabych, by stać, niektórzy jedzący skrawki własnych butów. Osłabieni szkorbutem, głodem i wychłodzeniem, umierali w końcu jeden po drugim.
Inuici opowiadali też o statkach utkwionych w lodzie, które stopniowo tonęły, uginając się pod ciężarem osadzającego się na nich arktycznego lodu.
Zatruci ołowiem
Po ekspedycji McClintocka w późniejszych latach organizowano mniejsze wyprawy poszukiwawcze. Archeolodzy i badacze znajdowali kolejne dowody, które rzucały nowe światło na los ekspedycji. Pojawiły się hipotezy, że jednym z głównych czynników, jakie mogły doprowadzić do tragedii, było zatrucie ołowiem. Konserwy, które miały zapewnić marynarzom zapasy żywności na lata, były lutowane tym metalem. Analizy kości odnalezionych członków załogi wykazały wysoki w nich poziom ołowiu, co sugeruje, że mogli cierpieć na zatrucie. Objawy takie jak dezorientacja, zmęczenie, osłabienie a nawet halucynacje mogły mieć tragiczne konsekwencje w trudnych warunkach Arktyki.
Inną teorią było wycieńczenie głodowe oraz infekcje, które w surowym klimacie mogły osłabić zdolność organizmów marynarzy do przetrwania. Wiele badań potwierdza też to, że niektórzy zdesperowani członkowie załogi uciekali się do kanibalizmu, próbując ocalić swoje życie.
Lodowy pomnik
Historia Franklina i dowodzonej przez niego ekspedycji znalazła swój nowy rozdział dopiero w 2014 roku. Po wieloletnich poszukiwaniach udało się wówczas odnaleźć wrak „Erebusa”. Kanadyjska ekipa archeologiczna z Parks Canada zlokalizowała go na dnie Zatoki Królowej Maud, u wybrzeży Wyspy Króla Williama. Dwa lata później, w 2016 roku, odnaleziono również HMS „Terror”. Obydwa statki zachowały się w doskonałym, niemal nienaruszonym stanie, uwięzione na dnie arktycznych wód przez ponad 150 lat. Tkwiły tam nietknięte, niczym lodowy pomnik uporu i tragedii.
Dzięki nowoczesnej technologii archeolodzy mogli zajrzeć do wnętrza statków. Na ich pokładach odnaleziono liczne artefakty – od osobistych przedmiotów codziennego użytku po narzędzia nawigacyjne i książki – niemych świadków tragedii, jaka się tam rozegrała. Na HMS „Terror” odkryto nienaruszone kajuty oficerów, co daje nadzieję na odnalezienie zapisów i dzienników, które mogą uzupełnić luki w historii zaginionej wyprawy.
Ostatecznie lodowa Arktyka stała się grobem nie tylko dla statków, lecz także dla tych, którzy mieli nadzieję ujarzmić jej siły. Los zaginionej ekspedycji Franklina stał się jedną z najbardziej poruszających i tragicznych historii odkrywczych. Opowieść ta, złożona z relacji Inuitów, fragmentów notatek i rozrzuconych kości, jest przykładem wytrwałości, ambicji, ale i pychy wobec sił przyrody.
Monika Pawlak