Ilekroć słyszę dźwięk kościelnych dzwonów, czuję, jak porusza on moim sercem. Różny jest to dźwięk. Nie zawsze ten sam, zwłaszcza gdy na kościelnej wieży lub dzwonnicy wisi kilka dzwonów. Ich dźwięk często tworzy niezwykłą symfonię, której można słuchać niczym wyjątkowego koncertu, a ten ma zawsze jakieś przesłanie. Dźwięk dzwonów zawiera w sobie komunikat. I w zależności od tego, który dzwon i w jaki sposób bije, mówi o czymś radosnym, wzywa na zgromadzenie, ogłasza czyjąś śmierć lub stan wyjątkowy, „trwogę”, wita lub żegna, podkreśla szczególny moment w historii. Myślę tu o dźwięku dzwonów prawdziwych, nie z nagrania, puszczanych przez głośnik. Dzwonów rozkołysanych, których serca uderzają w miarę, jak są kołysane. Kiedy byłem w liceum, na wieży kościoła w miejscowości mojej babci wisiały dwa dzwony. Byłem szczęśliwy, gdy wraz z siostrą zakrystianką albo kuzynami mogliśmy pójść, rozkołysać dzwony i oznajmiać mieszkańcom miasteczka zbliżającą się godzinę nabożeństwa albo południowy „Anioł Pański”. To było prawdziwe wydarzenie. Kiedy dzisiaj w wielu miejscach z różnych względów ogranicza się dźwięk dzwonów kościelnych, robi się tam bardzo smutno, a wręcz ponuro. W Jerozolimie w bazylice Świętego Grobu franciszkanie, którzy tam stróżują ze strony katolickiej, postarali się o dzwon. Nie do opisania jest piękno chwil, kiedy jego dźwięk rozbrzmiewa majestatycznie pośród gorliwych modłów i śpiewów innych obrządków chrześcijańskich wewnątrz albo głosu wezwań i modlitw imamów muzułmańskich na zewnątrz. Jego dźwięk przez cały rok ogłasza, że w tym miejscu Zmartwychwstał Chrystus.
Dawni kaznodzieje lubili rozpoczynać swoje kazania w niedzielę Zmartwychwstania słowami: „I znów rozkołysały się wielkanocne dzwony”. Trudno zapomnieć to zdanie, gdyż niemal co roku je słyszałem. I polubiłem w nim określenie „wielkanocne dzwony”, czyli „rezurekcyjne”, bo łacińskie słowo „resurrectio” oznacza „zmartwychwstanie”. One są zawsze wyjątkowe i oczekiwane. Kiedy w kościołach dostojna liturgia Wigilii Paschalnej kończyła się koło północy, ciemność nocy przeszywał głos dzwonów. Innym razem towarzyszył wczesno-porannym procesjom wielkanocnym. Ich dźwięk budził radość, jednocześnie dodawał odwagi, że w ciemności, gdzie może brakować pewności kierunku drogi, gdzie nic nie widać i gdzie może towarzyszyć człowiekowi strach, jest bezpieczny punkt schronienia. I jest nim nie tylko miejsce, konkretny kościół, świątynia, ale Osoba Chrystusa Zmartwychwstałego, zwycięzcy śmierci. Tej odwagi bardzo często w życiu potrzeba. Podobnie ma się rzecz z radością. Zbyt wiele smutku, stanowczo za dużo zatrzymywania się przy grobie, nawet jeśli to grób Chrystusa. Dzwony oznajmiają, że nie ma Go tu, zmartwychwstał! I trzeba iść na spotkanie z Nim.
Zadano mi pytanie o to, czy, jak i komu Kościół powinien głosić dziś Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego? I „o którym” łatwiej opowiedzieć dziś światu. Na to pytanie, nieco prowokujące, jest jedna odpowiedź. Chrystus jest jeden i ten sam, ukrzyżowany i zmartwychwstały. Pascha to jedność tajemnicy trzech dni, prowadzących przez mękę i śmierć na krzyżu do zmartwychwstania. Nie ma dwóch różnych „Chrystusów”, jest jeden i tylko jeden! O Nim trzeba nie tylko opowiedzieć światu, trzeba Go pokazać, a nawet poprowadzić do spotkania z Nim! Oczywiście w różnych rejonach i kontekstach byłoby łatwiej „podzielić” Pana Jezusa. Tam, gdzie jest źle, jest wojna, cierpienie, po ludzku jakaś beznadziejność, pewnie łatwiej mówić o Ukrzyżowanym. Jednak bez zmartwychwstania groziłoby zatrzymanie się przy grobie ze smutkiem, narzekaniem, łzami bólu, a nawet zwątpieniem. Wydaje się, że tak jest na przykład wobec dramatu wojny na Ukrainie. Raz po raz docierają do mnie głosy zwątpienia, pytania o obecność Boga w tym wszystkim. A przecież On tam jest! Nie tylko jako cierpiący pośród ofiar leżących w gruzach, ale jest jako Zmartwychwstały, który mówi: „Odwagi, nie bójcie się! Pokój wam! Jestem z wami! Nadchodzi zwycięstwo!”
W innych miejscach można by skupić się jedynie na Chrystusie wielkanocnym, bo jest dobrze, niczego nie brakuje, zatem jest radość. Czy to jednak sielankowa radość bez końca? Wątpię. Nie jest tak, że to trwa na zawsze, gdyż nawet jeśli jest dobrze, ktoś zawsze wrzuci jakiś kamyk na niezgodę albo zamarzy mu się, żeby było lepiej, tyle że kosztem innych. Wielkanocny Chrystus ma na swoim ciele ślady gwoździ, ma strupy po biczowaniu, guzy po cierniowej koronie, zaschniętą krew, otwartą ranę serca. To wszystko jest tak realne, że tak jak Tomasz Apostoł, zwany „Niedowiarkiem”, bo taki miał nick: Didymos, niedowiarek, można włożyć palce w miejsce gwoździ, a rękę do boku. Można dotknąć ran po to, aby w końcu uwierzyć. A przecież ten Chrystus jest Zmartwychwstały!
Wracając zatem do prowokacji czy, jak i komu ma Kościół głosić, mam taką odpowiedź: Kościół ma głosić Chrystusa zawsze, nie tylko w święta wielkanocne. To głoszenie nazywane jest „kerygmatem” i od dnia zmartwychwstania Pana jest podstawowym zadaniem wspólnoty wierzących. Jak ma to robić? Tutaj ciśnie się odpowiedź: z nadzieją! Tej nadziei potrzeba wszędzie. Ona ma być nie tyle słowem, ile świadectwem. Miał rację św. Paweł VI, kiedy pisał, że „człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków, aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”. Nic dodać, nic ująć. Świadkowie nadziei są pilnie poszukiwani! Nie grozy, a nadziei! To znaczy ci, którzy spotkali Jezusa Chrystusa żyjącego! Ewangelia jest słowem nadziei. Chrześcijaństwo jest religią, w którym nadzieja ma swoje szczególne miejsce pomiędzy wiarą i miłością. Nadzieja daje radość i owocuje pokojem. I w końcu komu głosić? Wszystkim bez wyjątku. Chrystus umarł i zmartwychwstał „za wielu”, ale wszyscy mają szansę znaleźć się w tej grupie, bo wszystkim głoszona jest Ewangelia zbawienia. Czy zostanie przyjęta? Czy uwierzą? Każdy ma wolność wyboru, jednak każdemu ta Ewangelia jest głoszona i powinna być głoszona, zawsze, wszędzie i wszelkimi możliwymi sposobami.
Wielkanocne dzwony, to dzwony nadziei! Niech ona budzi radość i pokój w sercach każdego, kto ten dźwięk usłyszy! Chrystus umarł i zmartwychwstał! Prawdziwie zmartwychwstał! Alleluja!
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.