Ukraińska telewizja, a za nią i reszta świata pokazują obrazy z bezkresnych połaci tego kraju. Widok rolników zasiewających pola na traktorach, ubranych w hełmy i kamizelki kuloodporne, zaledwie kilkanaście mil od miejsc, gdzie toczą się walki, uświadamia, że nawet przy takich czynnościach ryzykuje się życiem. Na polach są niewybuchy i pozostawione przez Rosjan miny. To kolejna wojna – tym razem o żywność. Nie tylko dla samej Ukrainy, ale i dla całego świata.
Wiosna, czas zasiewów to także wyścig z czasem. Wojna może się toczy, ale rytmu przyrody nie da się oszukać. Mieszkańcy miast często już o tym zapominają, ale Święta Wielkanocne przypominają także, że nadchodzi czas odradzania się przyrody. Czas orek, nawożenia, siewu. Wojna toczy się w spichlerzu Europy. Od tego, czy i ile zasieje ukraiński farmer, zależy przyszłość nie tylko mieszkańców Kijowa czy Lwowa, ale także Kairu, Nairobi czy Addis Abeby. Ukraińcy szacują, że w 2022 roku zbiory będą niższe o prawie jedną trzecią. A ponieważ są jednym z największych eksporterów żywności na świecie, widmo głodu może zajrzeć do oczu mieszkańcom różnych części świata.
Rosjanie kontrolują ok. 20 proc. ich terytorium, opuszczone ziemie zaminowywali, a do tego podczas działań wojennych niszczono infrastrukturę rolną oraz składy paliw, tak potrzebnych podczas prac polowych. Nie wszyscy otrzymali też właściwy materiał siewny, bo wojna przerwała łańcuchy dostaw. Farmerzy muszą więc siać to, co mają pod ręką ze wskazaniem na uprawy, które będą proste w prowadzeniu na wypadek, gdyby konflikt miał się przedłużać, a obecność na polach wiązała się z zagrożeniem życia. Ukraina będzie też chciała zaspokajać przede wszystkim potrzeby własnego rynku, czyli po prostu wyżywić się sama. A to oznacza dalsze problemy zarówno dla całego świata, bo będzie mniej żywności na eksport oraz dla samej Ukrainy, bo mniejsze będą wpływy ze sprzedaży zbóż i oleju słonecznikowego i to może w czasie, gdy rząd w Kijowie będzie potrzebował więcej pieniędzy na odbudowę.
To tylko jeden z wycinków większego obrazu, jakim jest sytuacja ukraińskiej gospodarki. To niestety smutna konkluzja: o ile Władimirowi Putinowi nie udało się osiągnięcie militarnych i politycznych celów strategicznych w Ukrainie, o tyle osiągnął wiele, aby utrudnić funkcjonowanie tego kraju jako samodzielnego organizmu gospodarczego. Zrobił to i robi nadal w najbardziej brutalny sposób – poprzez niszczenie infrastruktury i zasobów najeżdżanego kraju w stylu, którego nie powstydziłby się Dżyngis Chan. Uszkodzono lub zniszczono 23 tys. km dróg, 145 fabryk, 546 instytucji edukacyjnych, 205 szpitali i placówek służby zdrowia. Kijowska Szkoła Ekonomii oceniła, że łączny koszt strat w infrastrukturze przekroczył już 80 miliardów dolarów i to bez uwzględnienia ruchomych składników majątku (takich jak maszyny rolnicze niszczone na polach), spadku kursów akcji firm czy strat w pogłowiu zwierząt. Produkcja przemysłowa zmniejszyła się o połowę. Całkowite straty gospodarki od początku wojny oszacowano na 564-600 miliardów dolarów. Bank Światowy oszacował, że tegoroczny PKB Ukrainy będzie o 45 proc. niższy. Dla porównania ekonomia Rosji w wyniku sankcji straci według tej samej prognozy tylko 11,8 proc. Jeśli rosyjski spadek PKB ma być największym tąpnięciem od czasu upadku Związku Sowieckiego, to jak określić wymiar szkód wyrządzonych Ukrainie?
Mimo że Ukraińcy robią wszystko, aby utrzymać funkcjonowanie gospodarczego krwiobiegu (dobrze funkcjonuje np. kolej), to zamkniętych zostało wiele przedsiębiorstw, a inne musiały ograniczyć działalność. Wiadomo jednak, że po – miejmy nadzieję jak najszybszym – zakończeniu konfliktu, Ukraina będzie potrzebować ogromnej pomocy z Zachodu. Ten kraj będzie cierpieć jeszcze długo po zakończeniu działań wojennych. Poczynając od tego, że będzie opłakiwać ofiary wojny i swoich bohaterów.
Z ekonomicznych projekcji wynika, że w długofalowej perspektywie w gospodarczej wojnie z Zachodem reżim Putina nie ma praktycznie szans. Skuteczność sankcji zależy jednak od ich szczelności i solidarności wszystkich państw, które je wprowadzają. A przede wszystkim – wszystko zależeć będzie od czasu ich obowiązywania. W gospodarce nic nie dzieje się z dnia na dzień. Tego czasu nie ma Ukraina. Wszystko wskazuje na to, że ukraińskie siewy oraz przypadające na 26-27 kwietnia w kalendarzu juliańskim prawosławne i grekokatolickie Święta Wielkanocne przebiegać będą w huku dział kolejnej rosyjskiej ofensywy, często wśród ruin i zgliszczy zniszczonych domów, szkół i szpitali. Jakże trudno w takich dniach wierzyć w Zmartwychwstanie i papieskie przesłanie o odnowieniu oblicza Ziemi. Ukraińcy jednak nie tracą wiary. Bądźmy z nimi w czas naszych i ich Świąt.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.