Minął miesiąc od niesprowokowanej napaści Rosji na Ukrainę. W dobie błyskawicznego obiegu informacji i zmieniających się jak w kalejdoskopie obrazów ze świata wojny szybko oswoiliśmy się z nową rzeczywistością. Widok kompletnie zrujnowanego przez rosyjskie bomby Mariupola robi dziś na nas mniejsze wrażenie niż zdjęcia pojedynczych uszkodzonych budynków z pierwszych dni wojny.Grozi nam zmęczenie i oswojenie się z konfliktem, który nie ma precedensu w historii XXI stulecia. Psychologowie społeczni i socjologowie pewnie powiedzą, że to zjawisko nieuniknione – wynika z wiedzy dotyczącej reagowania zbiorowości na sytuacje kryzysowe. Warto jednak zdawać sobie sprawę z obserwowanych mechanizmów. Dzięki tej refleksji przedłużający się konflikt nie zabije wrażliwości na to, co dzieje się tuż za polską granicą.Polacy będą też systematycznie narażeni na próby rosyjskiej dezinformacji, bo Moskwie zależeć będzie na szerzeniu nastrojów defetyzmu, zniechęcenia i ksenofobii wobec uchodźców. Kreml jest mistrzem kłamstw, półprawd i różnych prowokacji. Linię ataku nietrudno tu wyznaczyć. Będziemy mieli do czynienia z kampaniami zastraszania Polaków konsekwencjami dalszej eskalacji konfliktu i możliwej wojny jądrowej. Tę wrogą narrację słychać było w słowach rosyjskiego ambasadora w Polsce Siergieja Andriejewa po otrzymaniu decyzji o wydaleniu 45 dyplomatów podejrzanych o działalność szpiegowską. Słychać ją także w słowach byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa oraz w rosyjskiej telewizji publicznej. Publicyści już teraz głośno mówią o możliwym ataku na Polskę i „zniszczeniu Warszawy w 30 sekund” w przypadku pojawienia się pokojowego kontyngentu NATO na Ukrainie. Padają też żądania przebicia korytarza z Białorusi do Kaliningradu oraz wątek możliwego rozbioru Ukrainy.W Rosji nic nie dzieje się bez przyczyny. W chwili, gdy główny kanał informacyjny w Rosji w czasie największej oglądalności omawia scenariusze nuklearnego ataku na Europę, to celem propagandy jest zastraszenie i zniechęcenie do podejmowania jakichkolwiek działań, które mogłyby sprowokować Władimira Putina. Mamy się po prostu bać i ustępować.Inną linią rosyjskiej dywersji będzie wbijanie klina między Polaków i Ukraińców. Od samego początku napływu uchodźców, których liczba przekroczyła już 3,5 miliona w skali Europy i 2 mln w przypadku Polski zapowiadano, że w pewnym momencie wyczerpią się zasoby entuzjazmu i sympatii dla uchodźców wojennych. Polacy okazali się mistrzami improwizacji i przygarnęli do swoich domów setki tysięcy uchodźców, ale stanęli wobec konieczności wprowadzenia rozwiązań instytucjonalnych i to w skali niemającej precedensu w historii współczesnej Europy. Nieuniknione problemy wynikające z pojawienia się nad Wisłą takiej masy ludzi będą podsycane przez rosyjską propagandę – tę szeptaną i tę rozpowszechnianą poprzez niezliczone farmy trolli w mediach społecznościowych.Nie wierzę w szybki koniec polskiej fali altruizmu czy nawet zwykłej przyzwoitości. Ale wątek nadmiernej roszczeniowości uchodźców czy ich szczególnego uprzywilejowania np. w dostępie do służby zdrowia już jest celowo eksploatowany przez rosyjskich agentów wpływu. Z wypowiedzi ambasadora Andriejewa i putinowskich apologetów wynika, że Rosjanie będą także eksploatowali wątki historyczne. Nie bez powodu Moskwa na użytek wewnętrzny mówi o „denazyfikacji” i banderowcach, nawiązując do skojarzeń z II wojną światową. W polskim kontekście będzie także podnoszony wątek walk z UPA, rzezi wołyńskiej i innych bolesnych epizodów historii relacji polsko-ukraińskich. I jeśli w środku obecnego konfliktu jakieś środowiska zaczną go eksploatować, warto zadawać pytanie – czemu ma to służyć? Czas na historyczne rozliczenia z pewnością nadejdzie w bardziej stosownym momencie.Daleki jestem od dziecinnej naiwności i ideologicznego entuzjazmu – obecność 2 milionów uciekinierów wojennych w Polsce jest ogromnym wyzwaniem, nie tylko dla społeczeństwa, ale dla całego państwa. Polska potrzebuje też dużo twardszych gwarancji bezpieczeństwa, niż wynikało to z postawy sojuszników przed 24 lutego. Jedynym wyjściem oprócz doraźnej pomocy dla ofiar wydaje się pragmatyczne podejście do nowych problemów – wzmacnianie własnego bezpieczeństwa i możliwe włączenie gości z Ukrainy w nasz obieg gospodarczy. Nawet jeśli spora część z nich nie zdecyduje się na powrót do siebie po wojnie, integracja kulturowa nie powinna stanowić poważnego problemu.W chwili, gdy zaczęliśmy się przyzwyczajać do tej wojny, zostaliśmy poddani kolejnej próbie. Warto pamiętać, że niezależnie od tego, czy wojna zakończy się za miesiąc, czy za pół roku, pomoc Ukrainie i Ukraińcom będzie ciągle potrzebna, a architektura bezpieczeństwa Europy i świata została już bezpowrotnie zburzona. Dzisiejszy świat, ze swoim tempem życia, liczbą bodźców i zalewem informacji i dezinformacji nauczył nas patrzeć na rzeczywistość w perspektywie sprintu – życia w rytmie facebookowych postów i twitterowych ćwierknięć. Tymczasem warto popracować nad własną zbiorową kondycją – emocjonalną, społeczną czy psychiczną – i przygotować się na maraton. A nawet ultramaraton.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.