Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 09:30
Reklama KD Market
Reklama

Tacy jak my

Wojnę na Ukrainie widać także w Polsce. Wystarczy pojechać na dworzec kolejowy w jednym z większych miast, aby zobaczyć tłumy ludzi, często z bardzo skromnym dobytkiem, uciekających przed wojną. Na stacjach benzynowych i parkingach przy drogach prowadzących od przejść granicznych w głąb kraju, często brak miejsc do zaparkowania – całą przestrzeń zajmują samochody i autokary z uchodźcami. Najczęściej widzi się młode kobiety z dziećmi i osoby w starszym wieku. 

Ta nowa rzeczywistość zaskoczyła Polaków, ale jednocześnie zmobilizowała do działania. Do akcji wsparcia ofiar wojny włączyły się nie tylko samorządy i parafie czy setki organizacji, stowarzyszeń ogólnopolskich i lokalnych. To także odruch serca zwykłych szarych ludzi. Z najnowszego sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Super Expressu” aż 75 proc. Polaków zaangażowanych jest lub było w pomoc dla uciekinierów z Ukrainy. Odliczając dzieci, oznacza to, że swoje serce dla uciekinierów otworzyło co najmniej kilkanaście milionów dorosłych Polaków. Socjologowie są zgodni – mamy do czynienia ze zjawiskiem, które w takiej skali nigdzie indziej się nie zdarza. Pomoc Polaków dla Ukraińców to coś absolutnie niepowtarzalnego.

Istnieje oczywiście bardzo proste wyjaśnienie chęci okazania pomocy Ukraińcom: Polacy robią to we własnym interesie. Wiedzą, że w przypadku porażki Ukrainy już za całą wschodnią granicą będą stacjonowały rosyjskie wojska dowodzone przez nieobliczalnego satrapę. Bez niepodległej Ukrainy poziom bezpieczeństwa Polski ulegnie skokowej degradacji. Trzeba więc zrobić wszystko, aby wesprzeć sąsiada. Jest też to kwestią zwykłej przyzwoitości i naszych własnych oczekiwań: zachowujemy się wobec Ukraińców tak, jak chcielibyśmy, aby wobec nas się zachowano, gdybyśmy się znaleźli w podobnej sytuacji jak oni. 

Wyjaśnienia rzeczywiście tak proste, że chciałoby się powiedzieć – prostackie. Nie tłumaczą bowiem rozmiaru pomocy okazywanej uchodźcom, których ludzie przyjmują do własnych domów. Nie tłumaczą faktu, że mimo że do Polski napłynęło już więcej uchodźców niż do całej Europy w czasie kryzysu migracyjnego z 2015-2016 r., nie było do tej pory potrzeby tworzenia wielkich obozów dla uciekinierów wojennych. Polacy – zwykli ludzie – zaangażowali się tak mocno w pomoc, że Ukraińców masowo rozśrodkowano po całym kraju. Tego nie da się wyjaśnić jedynie własnym interesem. 

Tajemnica tej empatii tkwi chyba w tym, że Polacy dostrzegają w Ukraińcach… siebie samych. Poczucie identyfikacji i bliskości jest tak silne, że użycie słowa „braterstwo” nie jest tylko retoryczną figurą. Widzimy ludzi podobnych do siebie, mówiących podobnym językiem. Poza tym przyzwyczailiśmy się do obecności Ukraińców, którzy od kilku lat masowo traktują Polskę jako miejsce emigracji zarobkowej. To nauczyło nas wzajemnego szacunku. Na Ukrainę patrzyliśmy zawsze jako na kraj, który ma jeszcze większego pecha niż Polska. Przede wszystkim z powodu Rosji, która nigdy – jak to dobitnie widzimy dziś – nie zaakceptowała niepodległości Ukrainy. I która przez ostatnie 30 lat zrobiła wszystko, aby osłabić tworzoną do podstaw państwowość i podmiotowość. Kibicowaliśmy Ukrainie w tych wysiłkach, a podczas protestów na kijowskim Majdanie widać było niejedną biało-czerwoną flagę. Z drugiej strony nasi sąsiedzi patrzyli się na Polskę jako na kraj, który nie tylko miał więcej historycznego szczęścia, ale też potrafił swoją szansę na sukces dobrze wykorzystać. Z długich rozmów z niejednym Ukraińcem czy Ukrainką, prowadzonych jeszcze przed rosyjską agresją, wynikało, że staliśmy się dla nich pewnym punktem odniesienia w poszukiwaniu drogi do stabilizacji i dobrobytu. Tak jak my tworzyli swoje instytucje, organizacje i biznesy od zera, budowali latami, rozwijali, patrzyli się na Zachód. Teraz cały ten wysiłek przepada. Odbudowanie Ukrainy, jego gospodarki, zajmie długie lata. A przecież ta wojna trwa i nie wiadomo, kiedy i jak się zakończy. Czują to zarówno uciekinierzy z walczącego kraju, jak i Polacy witający ich z otwartymi rękami.  

Jestem daleki od hurraoptymizmu. Spontaniczna pomoc społeczeństwa przy takiej skali napływu uchodźców oczywiście nie wystarczy i potrzebne będą rozwiązania systemowe, a także dyslokacja do innych krajów. Każdy entuzjazm kiedyś osłabnie, skończą się także fizyczne i materialne zasoby rzeszy wolontariuszy. Nadejdzie zmęczenie. W tle działać będzie rosyjska dywersja informacyjna, która odwoływać się będzie do dawnych historycznych resentymentów w celu wzbudzania niechęci Polaków do Ukraińców. Tego rodzaju ataki już pojawiły się zresztą w mediach społecznościowych. Ale jestem pewien, że polski odruch serca okazany w czasie dla naszych sąsiadów najtrudniejszym, będzie owocował w przyszłości. Ukraińcy nie zapomną, że w momencie próby przyjęliśmy ich do siebie jak swoich, podobnie jak nie wymażą z pamięci wszystkich zbrodni popełnianych przez reżim Władimira Putina. 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama