Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 08:23
Reklama KD Market

Popioły

Jest Popielec. Od rana ludzie, jak co roku, „drzwiami i oknami” ciągną do kościołów, aby dostać odrobinę popiołu. Mam wrażenie, że niektórych to nawet specjalnie nie zastanawia, czy on ma być lub czy jest poświęcony, czy nie. Najważniejsze, żeby był i żeby starannie został umieszczony na czole. Swoisty fenomen Środy Popielcowej powtarza się każdego roku nie tylko w Stanach, ale także w Polsce i podejrzewam w wielu innych krajach świata. Gdyby ci wszyscy ludzie zrozumieli, że w wierze chodzi o dużo więcej niż tylko o znaki, które nie są celem samym w sobie, ale mają być środkiem do celu, jakim jest relacja z Panem Bogiem we wspólnocie, którą jest Kościół. Oczywiście znak popiołu jest bardzo głęboki sam w sobie. Prowadzi do początku, do prochu z ziemi, z którego ulepiony został każdy człowiek. Przypomina o słabości natury ludzkiej, w związku z czym jest apelem o nawrócenie. Znajoma z Polski napisała dziś do mnie: „Jak tam? Bo ja muszę się nawrócić”. I o to chodzi! To bardzo krótkie zagadanie ma swój konkretny przekaz i program. Popielec to początek pewnej 40-dniowej wędrówki „przez pustynię” życia, aby coś drgnęło w tym życiu, żeby się nawrócić i przeżyć Paschę, czyli przejście od śmierci do życia.

W moim tegorocznym wielkopostnym wędrowaniu towarzyszy mi „Zdrapka Wielkopostna 2022”, którą przywiozłem z Polski. Od kilku lat jest dobrą inicjatywą, która powstała w Polsce. Towarzyszy tym, którzy podejmują to wyzwanie, aby przez czterdzieści dni, każdego rana, zdrapać kolejną datę i odczytać zadanie, które jest do wykonania w ciągu tego dnia. Nagroda jest naprawdę warta konsekwentnego „zdrapywania”. Można stać się choć odrobinę lepszym i w takiej kondycji przygotować się do Wielkanocy, a nawet więcej. A ponieważ zdrapki są dosyć popularne wśród ludzi i wielu kupuje je często, ja mam taką raz na rok i bardzo mnie motywuje, choć to dopiero początek.

Wrócę jednak do popiołów. Jeden z moich braci księży wpisał dziś w mediach społecznościowych takie hasło: „…popielcowa liturgia w popiele ukraińskich miast…”. Bardzo przejmujące słowa dla każdego, komu wojna na Ukrainie nie jest obojętna. Akurat tego dnia, 24 lutego 2022 roku, tydzień temu, wylatywałem z Polski w drogę powrotną do Stanów Zjednoczonych. Zaraz rano, kiedy wstałem, dotarła do mnie ta straszna wiadomość: „Jest wojna”. Godzinę później odprawiałem mszę świętą w mojej rodzinnej parafii, modląc się ze specjalnego formularza „W czasie wojny lub rozruchów”. Choć to nie u nas, a za południowo-wschodnią granicą się dzieje, nie znajdowałem bardziej adekwatnej modlitwy w błaganiu o pokój, o który modlę się każdego dnia, niezależnie od tego, co dzieje się na świecie. Zawsze gdzieś są jakieś rozruchy i niemal zawsze gdzieś jest wojna. Czułem, jak wojenny cień okrył także i mnie. Cały dzień słyszałem, jak ludzie debatowali na temat tej wielkiej agresji, jak zawsze bezsensownej. Na lotnisku w Warszawie dochodzi do mnie rozmowa kilku mężczyzn: „Nie wierzyłem, że jednak do tego dojdzie”, „co za absurd, w XXI wieku, w Europie”, „a jeszcze pandemia się nie skończyła”. Ludzie rozmawiali z przejęciem. Inaczej zresztą się nie da. Dramat narodu ukraińskiego, cywilów, młodzieży, dzieci, starców, całych rodzin. Kraj, w którym kłębi się coraz więcej popiołów. I po co to komu? By nabić kieszenie „władcom” tego świata? By spełnić chore ambicje jednostki? Siła pokusy, aby mieć i rządzić, jest silna od zawsze. Jest tragiczna w skutkach.

Każdego dnia śledzę z uwagą doniesienia z Ukrainy. Modlę się o zakończenie wojny i pokój. Tak, to jest moja tegoroczna liturgia popielcowa, bardzo szczególna. Zresztą to dzisiaj właśnie czytam słowa proroka Izajasza, który mówi jasno, w Imię Boże: „Czyż nie jest raczej ten post, który wybieram: rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszelkie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziać i nie odwrócić się od współziomków”. I jeszcze: „jeśli podasz twój chleb zgłodniałemu i nakarmisz duszę przygnębioną, wówczas twe światło zabłyśnie w ciemnościach, a twoja ciemność stanie się południem”. Kolejny raz dociera do mnie, że prawdziwy post łączy się z miłosierdziem. Bez niego będzie pustą i dziwną praktyką, robieniem czegoś na pokaz. 

Papież Franciszek podziękował Polakom na środowej audiencji generalnej w Rzymie. Powiedział: „Wy jako pierwsi wsparliście Ukrainę, otwierając swoje granice, swoje serca i drzwi swoich domów dla Ukraińców uciekających przed wojną. Hojnie ofiarujecie im wszystko, czego potrzebują, by mogli żyć godnie pomimo dramatu obecnej chwili. Jestem wam głęboko wdzięczny i z serca wam błogosławię”. To jest prawdziwy post, którego treścią jest miłosierdzie i miłosierna miłość. Zdarzają się niestety głosy, które nawołują do tego, by pamiętać o historii, o relacjach między naszymi narodami, by uważać i nie wpuszczać nikogo do swoich domów. To bardzo smutne głosy, których w ogóle nie powinno być zwłaszcza w postawie i ustach chrześcijan. Kto z nas wie, co może być jutro? Potrzeba solidarności i otwartości! To jest prawdziwy sprawdzian nie tylko z chrześcijaństwa, ale z człowieczeństwa. Czytam to, co piszą moje siostry i bracia w życiu konsekrowanym i kapłaństwie. One są dla mnie bardzo wiarygodne. Widzę fotografie z bombardowanych miast, zamienianych w gruzy, w których wiele popiołów i ludzkiego nieopisanego dramatu. Podziwiam odważną i jednoznaczną postawę misjonarską ludzi, którzy trwają wśród tych, dla których na Ukrainę poszli. Widzę relacje z niezliczonych miejsc, w których organizuje się pomoc humanitarną. Słucham świadectw, jak potężna jest moc modlitwy wstawienniczej, która odpiera zło. Łzy same przychodzą do oczu, a serce się wyrywa. 

I to jest prawdziwy Popielec, w którym popiół przy ołtarzach, nakładany na głowy wiernych, miesza się z popiołami nieszczęść ludzkich. Te popioły wołają o miłosierdzie i o pokój, a przecież dobrze realizowane miłosierdzie daje pokój wewnętrzny, radość i braterstwo. Trzeba mieć nadzieję i nie ustawać w czynieniu dobra!

ks. Łukasz Kleczka SDS

Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama