Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 17 listopada 2024 13:27
Reklama KD Market

Konserwatywny nominat do Sądu Najwyższego

Wydaje się, że czasami można postawić następujące pytanie  co to jest, gdy minister w rządzie jednego państwa udaje się z wizytą do drugiego państwa i wręcza ministrowi w rządzie drugiego państwa wysokiej klasy order ustanowiony przez państwo pierwsze? To jest pożegnalna wizyta polskiego ministra obrony Szmajdzińskiego w Stanach Zjednoczonych i wręczenie polskiego orderu sekretarzowi obrony Donaldowi Rumsfeldowi.

W komentarzach do wizyty powiedziane było, że Polska może nie dostać całych 100 milionów dolarów, a niektórzy krytycznie nastawieni komentatorzy w USA już sugerują, aby zmniejszyć tę kwotę, bagatelka, o 30 czy nawet 40 milionów dolarów.

Jeden z poprzednich polskich ministrów obrony, Komorowski, powiedział, że to znaczy, że Amerykanie dobrze dbają o swe interesy, podczas gdy Polska nie tak znów dobrze. Tylko, czy to jest całkowitą prawdą? Przecież podczas drugiej wojny światowej dobrze dbaliśmy o interesy narodu polskiego, jako czwarta siła zbrojna, ale i tak prezydent Roosevelt powiedział trzeciemu sowieckiemu sojusznikowi Stalinowi, że on sam podchodzi do polskiej kwestii z dystansem  "I take a distant view on the Polish question", wg znakomitej książki pary amerykańskich autorów pt. "Sprawa honoru" (am. tytuł "A Question of Honor").
Ciekawe, czy polskie wydanie książki można kupić w Polonia Book Store w Chicago, tuż obok skrzyżowania Milwaukee Avenue i Lawrence Avenue? A propos wymowy nazwiska Roosevelt, wymawiać trzeba przez długie (oł), otwartą samogłoskę, nie przez długie (uł), bo jest to zachowana wymowa niemieckoholenderska z siedemnastego wieku  zresztą tę wymowę potwierdza graficznie pisownia dwóch liter "o".

Gdy w Polsce jesteśmy przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, w Stanach Zjednoczonych prezydent Bush spełnia obietnice wyborcze w okresie po wyborach i mianuje konserwatywnego kandydata na stanowisko opuszczane przez panią sędzię Sandrę Day OąConnor w Sądzie Najwyższym. Jest nim John G. Roberts, ze składu sądu apelacyjnego, który wg dziennika "Washington Times" ma zyskać także głosy demokratów w Senacie. Ogłaszając decyzję, prezydent Bush miał na myśli senacki proces zatwierdzania, ale w dniu ogłoszenia tej nominacji na ustach Waszyngtonu znajdowało się inne nazwisko.

Prezydent Bush miał odrzucić kandydatury innych, bardziej konserwatywnych sędziów, o bardziej ideologicznej postawie, dla demokratów tym trudniejszą od przyjęcia. Demokratyczni senatorzy, jak pisze dziennik, reagują ostrożnie i powiadają, że Roberts będzie musiał odpowiedzieć na trudne pytania. Ponadto muszą się zapoznać z przebiegiem pracy zawodowej nominata. Dziennik przypomina też aferę z 1987 roku, kiedy na wiadomość o kandydacie o nazwisku Robert H. Bork, w parę minut po jej ogłoszeniu senator Edward Kennedy (demokrata ze stanu Massachussetts) zaatakował jego nominację mówiąc, że będzie to cofnięcie wskazówek zegara w sprawach kobiecych i mniejszości etnicznych. Obecnie senator Kennedy powiada w oświadczeniu, że Roberts będzie solidnie przesłuchany jako kandydat o ideologicznym podejściu do spraw o ważnym znaczeniu dla społeczeństwa amerykańskiego.

Przy tej nominacji ważne jest, jak dodaje dziennik, czy znów stanie sprawa obstrukcji ze strony demokratów w Senacie (am. filibuster). Dotychczas udało się temu zapobiec przez koncyliacyjne działanie "Bandy 14" (am. Gang of 14), powołanej przez dwie partie polityczne. Jednak jeden z członków tej grupy, senator Lieberman (demokrata ze stanu Connecticut) już zapowiedział, że kandydat taki jak Roberts pozwoli na uniknięcie patowej sytuacji w Kongresie.

O samym nominacie wiadomo, jak pisze dziennik, że pracował w administracjach Reagana i starszego Busha, że jest znakomitym prawnikiem, że na podstawie jego dotychczasowych wystąpień sądowych można ocenić jego poglądy jako skrajnie prawicowe. Dla Białego Domu jest to najlepszy kandydat, bo jako następca pani OąConnor przechyli szalę Sądu Najwyższego na prawo. Za kandydatem przemawia mocna reputacja w środowisku prawniczym Waszyngtonu, nawet wśród prawników o orientacji demokratycznej.

Niektórzy Amerykanie ubolewają, pisze dziennik "Chicago Tribune", że prezydent Bush nie wybrał kobiety czy też przedstawiciela ludności hispanojęzycznej na to stanowisko sędziowskie. To może mieć znaczenie przy następnej nominacji, a w Sądzie Najwyższym potrzebni są prawnicy z doskonałym profesjonalizmem. Poza tym, dodaje dziennik, prezydent Bush, dokonując takiej nominacji, spełnia dwa warunki: po pierwsze, jest to młody wiekiem prawnik (ma 50 lat), po drugie  dzięki temu może pełnić swą funkcję dożywotnio, co jest wyznacznikiem skuteczności orzecznictwa w Sądzie Najwyższym.

John G. Roberts skończył prawo na Wydziale Prawa w Uniwersytecie Harvard (am. Harvard Law School), wcześniej był m.in. zastępcą prokuratora generalnego w administracji pierwszego Busha. Uznawany jest, pisze "Chicago Tribune", za solidnego konserwatystę, ale nie za zatwardziałego ideologa. Posiada głęboką wiedzę, jasno myśli i zachowuje niezbędną powagę. Skrajna prawica w Partii Republikańskiej i tak ma do niego zastrzeżenia, ale on sam odbiera demokratom ciężką amunicję przeciwko tej nominacji.

Dlaczego ma podobać się nominacja Robertsa?  stawia pytanie komentator dziennika "New York Times". Z wielu względów, między innymi z tego, że jest on twarzą rządzącego konserwatyzmu, którego wyznawcy osiągnęli dojrzałość w latach 60. a być to czas wysokiego napięcia ideologicznego. Ludzie tego pokolenia są jak dysydenci, gotowi ruszyć do ataku na bastiony liberalizmu. Co prawda, Roberts skończył Harvard w połowie lat 70., przez co brak mu tej mentalności, pisze komentator, ale poczuł się bezpiecznie w wygodnych, głównych instytucjach konserwatywnych.

Mieszka na przedmieściach Waszyngtonu, w stanie Maryland, nie w stanie Wirginia, a tam klimat polityczny ma zawsze temperaturę 30 stopni bardziej na prawo. Jest on, pisze "New York Times, "konserwatywnym praktykiem, nie jest konserwatywnym teoretykiem. Ma wiele umiejętności w zakresie technicznych aspektów prawa, wyznaje się na skomplikowanym świecie biznesu, dlatego został zatrudniony do sprawy przeciwko firmie Microsoft, ma też bogate doświadczenie praktyczne. Jest zasadniczy i podziela konserwatywne preferencje do powściągliwości (...). Jest człowiekiem, który rośnie, gdy ruch dojrzewa i kieruje sprawami". Dziennik dodaje, że dla demokratów, w tym dla Hillary Clinton, nominacja Robertsa stwarza moment, w którym "muszą dokonać wyboru między wojującym skrzydłem swej partii (...) a jej głównym nurtem, który jest konieczny, jeśli partia (Demokratyczna) ma odzyskać przewagę".

źródła:
 o aspektach politycznych nominacji Robertsa na sędziego w amerykańskim Sądzie Najwyższym, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 20 lipca, artykuł "A Move to the Right, An Eye to Confirmation", autorzy Dan Balz i Charles Lane, str. A01,
 o solidnej postawie konserwatywnej nominata Robertsa, za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 20 lipca, artykuł redakcyjny "The Choice for the Court",
 o konserwatywnym rodowodzie i wymowie nominacji Robertsa oraz znaczeniu dla Partii Demokratycznej, za dziennikiem "New York Times", wydanie na 21 lipca, artykuł "A Competent Conservative", autor David Brooks.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama