Dzwoni telefon. Wyświetlacz pokazuje Wiecho Gogacz, ale w słuchawce słyszę donośny, z charakterystycznym zachrypem śpiew. Za moment odzywa się Wiecho: Słyszysz to?
Słyszę, Wysocki. No, właśnie odpowiada Gogacz Wysocki. 25 lipca mija ćwierć wieku od jego śmierci i chcę to uczcić. Jego chcę uczcić!
Umawiamy się na spotkanie.
Wysockiego wspólne obchodzenie
Art Gallery Kafe na Milwaukee. Przystań dla tych, którym dobrze pachną wariacje na temat kawy i najdziwniejsze herbaciane smaki, i dla tych, którym pierogi faszerowane różnościami ciągle kojarzą się z domem.
Ale nade wszystko dla tych, którym sztuki różne mimo wołającej o twarde chodzenie po ziemi rzeczywistości wciąż w sercach i głowach grają.
Wysocki śpiewał dawno temu:
Nie lubię, gdy się draństwem chełpią dranie,
nie lubię, gdy nieśmiali drżą jak liść,
ani gdy zaglądając mi przez ramię
ktoś obcy razem ze mną czyta list.
Nie bawi mnie, gdy dołki kopią
w nocy,
gdy podstawiają nogę kiepski żart.
Nie lubię i przemocy i niemocy,
Tylko Chrystusa mi na krzyżu żal
Bliskie to nam, prawda? Prawda. Bliskie.
Siedzimy przy stole, na razie we dwójkę dyskusja trwa, a w tle wciąż swoje gorycze i kpiny wyśpiewuje mieżdunarodnyj bard.
Otwierają się drzwi Krzysiek Babiracki woła od progu: Stare okna! Powiesimy tu okna! Spisujemy wszystko to na razie jak popadnie co zdaje się ważne i mniej ważne.
Przydałby się film, najlepiej dokumentalny. Rosyjskie radio! Muszą coś mieć! Albo wiedzą, gdzie dostać. Mają poranny program, więc jutro pojadę. Znowu ktoś wchodzi tym razem klient. Wiecho parzy kawę i robi kanapkę. Krzysiek dzwoni do kolegi: Nie zostały ci z ostatniego remontu okna? Ha! Zostały!
Umówiona byłam tego dnia na jeszcze jedno spotkanie z reżyserem i scenarzystą, Wojtkiem Sawą. Przyszedł i wpadł w oko cyklonu. Z radością wpadł. I został. I nadawał ład tej feerii pomysłów.
Stali i przypadkowi klienci Art Gallery Kafe sączą swoje kawy i herbaty, zajadają co lubią, stukają w klawisze swoich laptopów albo czytają prasę, czasami zerkają w naszym kierunku ciekawie, pewnie usiłując cokolwiek zrozumieć z niezrozumiałego dla większości z nich języka, którym posługuje się czwórka podekscytowanych ludzi.
Przyszły sobotni wieczór coraz bardziej się krystalizuje. Ustalamy, że Jacek Zawadzki zaśpiewa, Andrzej Słabiak, aktor, powie wiersze Wysockiego, najlepiej w tłumaczeniu Młynarskiego albo Fedeckiego, jeśli tylko uda nam się zdobyć film, rzucimy jego fragment na duży ekran, zapalimy mnóstwo świec, tak, świece są ważne, dają specyficznie ciepły i łagodny klimat. I będzie chleb ze smalcem i z kiszonym ogórkiem, i obowiązkowo kwas chlebowy. Skąd kwas? Trzeba podzwonić.
Zasłonimy okno i ścianę płócienną zasłoną, na nią rzucimy z projektora obrazek ledwie czerwonawego sierpa i młota znak czasów czytelny chyba dla wszystkich. W rogu wielki blejtram na sztaludze, na którym Krzysiek, na naszych oczach, będzie wyczarowywał impresje na temat Wysockiego. Czekajcie! zawołał i zamyślił się na chwilę. Płótno przygotuję czarne, i będę malował światłem, a nie cieniem to trudniejsze, ale ciekawsze. Pomysł zyskuje naszą aprobatę dopisujemy do listy.
Wchodzi Jacek. Poznał tu rosyjskiego poetę Rafaela Levchina, ten zna drugiego poetę, Garyąego Lighta, który ma filmy dokumentalne o Wysockim. Rozmowa telefoniczna Gary będzie w ciągu godziny. Jest wcześniej. Zaskoczony i wzruszony, że Polacy tak lubią i cenią tego, o którym on pracę dyplomową pisał i którego śpiewanie sprawia, że ócałe stada mrówek biegną po kręgosłupie, choć minęło tyle lat...
Ten Amerykanin rosyjskiego pochodzenia prowadzi też audycję radiową, zaprasza nas do studia, prosi, żebyśmy naszym órobieniem Wysockiego podzielili się z rosyjskimi słuchaczami. I dzielimy się starając się sprostać językowi, choć trudno tę plątaninę rosyjskoangielskopolską językiem nazwać: Druzja, my was prigłaszajem, znaczitsia we invite you w subbotu, w siem czasow wiecziera, znaczitsia on Saturday seven p.m., jeśli wy chcecie razem z nami, znaczitsia wmiestie s nami i z Wysockim spędzić ten wieczor, to prigłaszajem.
Już w trakcie trwania audycji rozdzwoniły się telefony do Kafe. Jakaś kobieta płakać zaczęła w słuchawkę: nigdy nie spodziewała się, że będzie mogła wziąć udział w takim spotkaniu. Mężczyzna, mówiący po angielsku z charakterystycznym miękkim akcentem, zadzwonił z pytaniem, czy jeśli się spóźni, bo może nie zdążyć dojechać z pracy, to będzie wpuszczony. Będzie. I nasze media zawiadomiły o planowanym wieczorze. I słowo stało się ciałem.
Wysocki u Wiecha Gie
Włodzimierz Wysocki nigdy nie nazywał swojego publicznego śpiewania koncertami. Zawsze mówił o spotkaniu, i wspólnym tego spotkania przeżywaniu. Ucieszyłby się pewnie w ten wieczór, w którym blisko siedemdziesiąt osób różnego pochodzenia i języka wzięło udział we wspólnym tego wieczoru przeżywaniu.
Kiedy zaczynał swoje pisanie, które w śpiewanie się przeradzało a robił to dla swoich bliskich, przyjaciół, znajomych nie podejrzewał, że w ciągu krótkiego czasu będzie miał tak dużą widownię. A już na pewno nie przyszłoby mu do głowy, że wciąż ją ma.
Lata temu, jeden od drugiego zaczął przegrywać nagrywane na kiepskich zresztą magnetofonach utwory Wysockiego. I do niego kiedyś taka taśma trafiła. I zdał sobie sprawę, że ważne i potrzebne jest dzielenie się jego interpretacją rzeczywistości i świata. Swego czasu w Polsce zapytano studentów filologii i bibliotekoznawstwa, czy i dlaczego słuchają Wysockiego. Odpowiadali najczęściej Słucham, bo Wysocki zajmuje się w swoich utworach światem ludzkich przeżyć, doznań, a przede wszystkim zajmuje się szukaniem siebie jak ja dlatego jest mi bliski.
Sam Wysocki mawiał, że gdyby wiedział, jak żyć, to pewnie napisałby książkę wypełnioną radami, a tak zostaje mu poezja, którą może opowiadać różne historie, oddać różne nastroje, bóle, gorycze i żale, kpinę, prześmiewstwo, nadzieję.
Kiedy Gary Light mówił po rosyjsku o swojej fascynacji Wysockim, o niejeden raz wypitym czaju z Niną Maksymowną, matką poety, o jego pokoju, który do dzisiaj wygląda tak samo jak 25 lipca 1980 roku, to rozumieli to chyba wszyscy.
Rosjanka z Biesłanu, Róża, płacząc powiedziała: Byłam na pogrzebie Wysockiego i gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za dwadzieścia pięć lat będę brała udział w wieczorze jemu poświęconym, przygotowanym przez Polaków, w którym wezmą udział Polacy, Rosjanie i Amerykanie, i który to wieczór będzie miał miejsce w Chicago, to pomyślałabym wariat!
I to, zdaje się, kolejne potwierdzenie, jakie życie potrafi pisać zadziwiające scenariusze, ale przede wszystkim, jak bardzo sztuka może lączyć. Jak nieważne jest, skąd jesteśmy, jakim posługujemy się językiem, wyznawcami jakiej jesteśmy religii. Wspólne tu i teraz ot co.
Plany Sceny Art Gallery Kafe są szerokie i miejsce jest dla wszystkich, którym sztuki różne mimo wołającej o twarde chodzenie po ziemi rzeczywistości wciąż w sercach i głowach grają.
Ewa Uszpolewicz