30 lipca 1980 roku na moskiewskim stadionie łużniki, w olimpijskim konkursie skoku o tyczce triumfował Władysław Kozakiewicz i to w dość specyficznych okolicznościach. Skakał cały czas "przeciw publice", która przeszkadzała mu gwiżdżąc, na co zareagował znanym dziś powszechnie "gestem Kozakiewicza".
Sympatyzująca z tyczkarzem ZSRR Konstatinem Wołkowem publiczność hałasowała podczas skoków Kozakiewicza, Tadeusza ślusarskiego i Francuzów. Kozakiewicz postanowił pokazać, co o niej myśli. Po pokonaniu wysokości 5,75 m zrobił obsceniczny gest, zwany od tamtej chwili "gestem Kozakiewicza". W transmisji na żywo widział to cały świat, ale w relacjach z poślizgiem dla krajów socjalistycznych wycinano ten fragment.
Złoty medal w tyczce był jednym z trzech zdobytych przez polskich sportowców na zbojkotowanych przez Zachód igrzyskach w Moskwie (pozostałe wywalczyli Bronisław Malinowski i Jan Kowalczyk). Jego wartość podniosły wspomniane okoliczności i rekord świata - 5,78. Kolega ze skoczni, mistrz olimpijski z Montrealu (1976), Tadeusz ślusarski był drugi, Mariusz Klimczyk - szósty.
Gdy po latach, pytany przez dziennikarza "Rzeczpospolitej", czy zdawał sobie sprawę, że "robił politykę pod oknami Kremla" i że przeszedł do legendy odpowiedział, że dotarło to do niego następnego dnia.
"Sygnał dostałem dzień po zawodach - wspominał na łamach gazety Kozakiewicz. - Marian Renke, szef sportu (przewodniczący GKKFiS i prezes PKOl - przyp. PAP), mówi mi tak: Władek, są kłopoty. Za mocno się dopytują. Za mocno grożą. Ambasador Aristow dzwonił do KC. Oni żądają odebrania ci medalu, dyskwalifikacji dożywotniej za obrazę narodu radzieckiego. Ja im tłumaczę, że Polacy okazują w ten sposób wielką radość, ale chyba mi nie wierzą. Myślę - jest afera.
Ale Gierek przyjechał do wioski olimpijskiej, gratulował mi medalu, ściskał dłoń, więc trochę się uspokoiłem. On się, powiedzmy, nie cieszył, że pokazałem Ruskim wała, ale jego goryl tak. ścisnął mi rękę jak w imadle, aż mną zatelepało. Jak Gierek odjechał zacząłem się bać, że mi jednak ten medal zabiorą.
Powód był obojętny. Oni tam robili, co chcieli. Wszystkich oszukiwali. Mogli i ze mną zrobić, co chcieli. Oszukiwali w rzucie oszczepem, w trójskoku, w skoku w dal. Myśmy skakali pod koniec olimpiady. Prasa na świecie pisała o skandalach, więc MKOl wyznaczył obserwatorów. U nas był Adrian Paulen. Do stojaków nie można było podchodzić. Tylko sędzia wiedział, ile tam jest na poprzeczce. Tego baliśmy się. Ja, Tadek ślusarski, Francuzi. Tylko Wołkow nie musiał się bać.
Wychodzi Francuz - gwizdy, wychodzi Polak - gwizdy. Gwizdy narastały w rytmie rozbiegu. Od tych gwizdów podskoczyła mi adrenalina. Ta adrenalina, te gwizdy, ta wściekłość, wszystko się we mnie wymieszało. Skakałem jak w transie. W sumie publiczność mi pomogła. Dołożyli mi tymi gwizdami z osiem centymetrów. A jak przeskoczyłem te pięć siedemdziesiąt pięć, to mi się ręka tak jakoś sama zgięła w łokciu...".
Dziś nie każdy pamięta, z jakim wynikiem Kozakiewicz wygrał w Moskwie, ale "gest Kozakiewicza" pamięta każdy, nie tylko interesujący się sportem.