„Szanowni Państwo, witamy w Polsce!”. Głos kapitana lotu w samolocie naszego ojczystego przewoźnika, rejs z Nowego Jorku do Warszawy, jak zwykle obudził we mnie wiele emocji. Tym razem jednak odezwały się one we mnie w wyjątkowo mocny sposób. Może dlatego, że przez kilka lat korzystałem z usług innych przewoźników, gdzie nikt nie był w stanie tak wyraźnie wypowiedzieć słów komunikatu-powitania? Może dlatego, że nagle uświadomiłem sobie, że przelatujemy nad Bałtykiem? A może dlatego, że odczuwam coraz więcej zmęczenia tułaczką po świecie i pomimo tego, że wszędzie spotykam naprawdę cudownych ludzi, znowu na chwilę wracam do domu? Może…? Chociaż wiele razy przy różnych okazjach przywoływałem moje obrazy przywitania z Polską, moją Ojczyzną, zawsze są dla mnie bardzo osobiste, są moje. Zdaję sobie też sprawę z tego, że w bardzo podobny sposób brzmią w sercach wielu naszych rodaków żyjących z dala od rodzinnego domu. A są to uczucia, którym nierzadko towarzyszą łzy.
„Masz w sobie dużo tęsknoty”, usłyszałem kilkakrotnie od moich bliskich. Nie może być inaczej. Nie tylko z powodów osobistych i emocjonalnych. Ona wypływa także z faktu, że będąc chrześcijaninem, mam w sobie stan, który określiłbym „tęsknotą za Wielkanocą”, za zbawieniem, za pełnią szczęścia, a ono jest efektem powstania z martwych i wyjścia z grobu. Najpierw jednak chciałbym jeszcze o tej pierwszej tęsknocie, za domem. Można spotkać hasła typu: „Dom jest tam, gdzie ludzie, których kochamy”. Tęsknota za domem jest wyrazem potrzeby miłości. Żyjąc z dala, nawet jeśli ma się wiele zajęć każdego dnia i przebywa się między ludźmi, ujawnia po czasie ogromne deficyty miłości, relacji, przyjaźni. Czegoś, co daje poczucie bezpieczeństwa, radości życia, wewnętrznego pokoju, odpoczynku, co budzi siłę, nowe energie i inspirujące pomysły, co pozwala na bycie bardziej efektywnym. Czegoś, co choć nie zwalnia wcale od trudnych chwil, zmagania i walki, zmęczenia, różnego rodzaju napięć i drobnych kłótni, kształtuje jednak świat domu, w którym czuję się w pełni u siebie, kochając i będąc kochanym. Domu, w którym wiem, że jestem dla innych kimś ważnym, a oni są takimi dla mnie. Zmarły kilka dni temu Witold Paszt, wokalista zespołu VOX, kiedyś śpiewał: „Mapę życia w sercu masz”, zostawił także takie poruszające świadectwo ze swojego życia w domu: „Byliśmy bardzo udanym małżeństwem. Z ręką na sercu przysięgam, że pokłóciliśmy się dwa razy w życiu. I to nie mocno! Praktycznie nie podnosiliśmy na siebie głosu. Jak były jakieś konflikty, to szybko znikały. Wystarczyła spokojna rozmowa. Każdemu życzyłbym, by przeżył z drugą osobą 50 lat w takiej ogromnej atmosferze szacunku i miłości”. To jest chyba najlepsza ilustracja tego, o czym dziś piszę.
W ostatnich dwóch bardzo intensywnych tygodniach wiele działo się w moim życiu. Udział w zakonnej Kapitule Prowincjalnej, po czterech latach, w krakowskim domu głównym polskich salwatorianów, był kolejną okazją do tego, by pracując wspólnie nad kierunkami naszego życia i działalności, dokonywaniem wyborów, nie zawsze łatwych, był także czasem bycia razem, w domu, w którym wspólnota żyje już dokładnie od 100 lat. To niezwykle odświeżający i wzmacniający czas, siła wspólnoty, za którą i do której się tęskni. Także kilka dni w rodzinnym domu, „gdzie masz swój ciasny, ale własny kąt”. Dokładnie jest tak, że „tu jest twoje miejsce, tu jest twój dom”, jak śpiewał Andrzej Cierniewski. Są jeszcze chwile spędzone z przyjaciółmi. Radość spotkania, bycia razem, podzielenia się życiem. Słuchanie starej, kultowej muzyki w języku polskim, która spokojnie płynęła z jeszcze starszego, lampowego radia. Oglądanie starych polskich komedii filmowych. Wspólne posiłki i posiady, przy których poruszanych jest wiele ważnych tematów, planów, perspektyw. To wszystko daje niezwykle wiele siły. Chciałoby się zatrzymać chwilę i choć ona trwa, to już czeka się na kolejne, zawsze z tą nadzieją, że wkrótce nadejdą.
I w końcu wspomniana tęsknota z perspektywą „wielkanocną”. Są akurat „ostatki”, a za kilka dni będzie Popielec. Dla chrześcijanina to początek drogi do zwycięstwa, kolejnej szansy, którą właśnie otrzymuje. Droga postu, wielkiego postu. Każdego roku jest ta tęsknota bardzo mocna we mnie. Pokazuje mi, czym jest życie. Przypomina, że jestem „prochem i niczem”. Tyle że „gdym Tobie moję nicość wyspowiadał, ja, proch, będę z Panem gadał”. Wielki Post jest dobrym czasem na takie z Panem przegadanie własnego życia i tęsknot. Będzie też czas na krzyż i drogę krzyża, na „przejście przez grób”, żeby w końcu powstać w wielkanocną wigilię, za którą bardzo tęsknię. Bo w Wielkanocy jest życie, jest wiosna, jest perspektywa szczęścia, które się nie kończy.
Jest zatem we mnie tęsknota. Ale jest też nadzieja jej spełnienia. Dobrze, że ona jest, bo później bardziej smakuje wszystko, za czym się tęskni. I chyba nie chciałbym, żeby jej zabrakło. Może dlatego, że nie potrafiłbym docenić tego, za czym tęsknię i czekam. Wierzę, że znów wkrótce się spełni, a Wielkanoc będzie stałym elementem mojej codzienności, podobnie jak miłość i bycie w tym, co jest moim prawdziwym domem tu na ziemi i co będzie w wiekuistej przyszłości.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.