Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 9 października 2024 19:18
Reklama KD Market

Pekin/narciarstwo alpejskie - Shiffrin: nie ma medalu, ale i nie ma tragedii

Kiedy zimowe igrzyska olimpijskie odbywają się w dalekiej Azji, amerykańskim sportowcom zwykle wiedzie się średnio. Tak było i w Nagano w 1998 roku, i w Pjongczangu w 2018. W Pekinie miało być 30 medali, w tym złoto Mikaeli Shiffrin. Skończyło się na 25, a utytułowana alpejka wraca z pustymi rękami.

Trzy medale olimpijskie, 11 razy na podium mistrzostw świata, w tym sześć na najwyższym stopniu, 73 indywidualne wygrane i trzy triumfy w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata - to dorobek 26-letniej narciarki z Kolorado. Jej dominacja na stokach i fakt, że również obecnie przewodzi w rywalizacji o Kryształową Kulę sprawił, że przed igrzyskami to właśnie ją przedstawiano w USA jako murowaną kandydatkę do złota.

"Jeśli będzie w szczytowej formie, może wygrać oba slalomy i kombinację, a także załapać się na podium w supergigancie. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że przywiezie trzy medale dowolnego koloru" - pisał tuż przed rozpoczęciem igrzysk o szansach alpejki "Boston Globe".

Ona sama jednak - mimo iż zdecydowała się wystąpić we wszystkich pięciu konkurencjach, co zwiększało szanse na medal - kilka dni przed pierwszym startem tonowała nastroje. Zakładała niepowodzenie i mówiła, że nawet najlepszą dyspozycję może przekreślić jedno pechowe dmuchnięcie wiatru.

"Wiem, że jest mnóstwo ludzi, którzy będą mnie oceniać przez pryzmat osiągnięć w igrzyskach, ale dla mnie jedna olimpiada nie może definiować całej kariery" - powiedziała reporterowi z NBC, stacji, która od lat ma w USA wyłączność na przekaz z aren olimpijskich.

Być może przeczuwała pismo nosem, bo 9 lutego zamiast dwóch medali na szyi miała za sobą dwie nieukończone konkurencje. Najpierw poślizgnęła się atakując piątą bramkę giganta, a potem nie poradziła sobie podczas slalomu z tyczką numer pięć.

Olbrzymie wpadki mocno zabolały zarówno Shiffrin, jak i komentatorów NBC, którzy nie mogli przeboleć faktu, że marzenia o medalach legendy w slalomie zakończyły się po zaledwie 16 sekundach. Ich sucha i niezbyt empatyczna postawa (kamera dość długo pokazywała zbliżenie na wyraźnie załamaną zawodniczkę) sprawiła, że na stację spadła fala krytyki za brak taktu. Wiadomo było bowiem, że na Shiffrin ciążyła ogromna presja, ale niewiadomą było, jak sobie z nią poradzi.

Wiązało się to z tym, że w jej otoczeniu nie mogło być ojca, który podczas poprzednich igrzysk w Rosji i Korei Płd. towarzyszył jej jako fotograf. Jeff Shiffrin zmarł w 2020 w wieku 65 lat w wyniku tragicznego wypadku w swoim domu. Mikaela mocno to przeżyła. Wzięła rozbrat z nartami i zastanawiała się nad zakończeniem kariery. Wróciła, ale od tamtej pory głośno wspierała sportowców, którzy nie radzili sobie z presją. Dotyczyło to m.in. tenisistki Naomi Osaki, pływaka Caeleba Dressela oraz gimnastyczki Simone Biles, która ze względu na problemy o podłożu mentalnym zrezygnowała z kilku występów i szans medalowych w trakcie igrzysk w Tokio.

"Tak bardzo chciałabym do niego teraz zadzwonić. Pewnie powiedziałby mi, że mam się wziąć w garść, ale nie powie mi tego, bo go tutaj nie ma" - wyznała po nieudanym starcie w gigancie.

Kilka dni później Amerykanka zajęła dziewiąte miejsce w supergigancie i 17. w zjeździe. Wyniki te przyjęła jednak z ulgą, bo - jak sama przyznała - miała powtarzające się sny o wypadaniu z trasy na piątej bramce. Do jej świadomości zaczęła się wkradać niepewność, czy jeszcze potrafi ukończyć jakikolwiek przejazd. Uspokoiło to także jej chłopaka, norweskiego narciarza Aleksandra Aamodta Kilde, dwukrotnego medalisty z Pekinu, który w rozmowie z "Chicago Tribune" jej obiecującą postawę podsumował słowami: "Wróciła. Choć tak naprawdę nigdy nie odeszła".

Optymizmem przed startem w kombinacji napawał także trening zjazdu, podczas którego Shriffin była najszybsza. Amerykański magazyn "Time" przypominał, że to właśnie w tej konkurencji jest mistrzynią świata oraz srebrną medalistką z Pjongczangu. Choć do Chin Shiffrin przywiozła nieprawdopodobną wprost liczbę par nart - 60 - udany trening zanotowała na "deskach"... pożyczonych. Przyjacielską pomoc okazała bowiem Sofia Goggia, która w kombinacji nie startowała, a kilka dni wcześniej zdobyła w zjeździe srebro. Włoszka na narty nakleiła też karteczkę z inspirującym napisem: "Leć Mika! Możesz!".

Start w kombinacji miał być zatem okazją do odkupienia win. Po zjeździe (znów na nartach Goggi) Shriffin była piąta, co sprawiało, że w slalomie mogła zaatakować podium. Po raz trzeci w ciągu niespełna dwóch tygodni jednak nie ukończyła przejazdu.

"Skończyła tak, jak zaczęła - szybkim upadkiem i rozbrajająco szczerym wywiadem" - podsumował jej występ nowojorski "Times", bowiem Mikaela przed kamerami wypaliła z uśmiechem: "To jest jakiś żart. Wiem, że teraz będzie kupa chaotycznego bałaganu wypowiadana o tym jak fantastycznie zawiodłam. To dziwne, ale nie boję się tego. Może dlatego, że aktualnie jest we mnie zero emocji".

Chaos, bałagan, a także hejt faktycznie pojawiły się na jej profilach społecznościowych obserwowanych przez ponad 1,3 mln osób. "Arogantka i narcyz", "głupia blondynka", "nie dostała medali, to dostała coś do głowy", "odejdź wreszcie, żebyśmy nie musieli oglądać twojej przegranej twarzy" - to tylko niektóre wpisy.

Swoje dołożyła także prasa. "Sports Illustrated" zauważył, że najlepsza specjalistka na świecie nawet nie potrafiła ukończyć slalomu. "New York Times" wspominał o problemach zdrowotnych (w grudniu miała COVID i spędziła 10 dni w izolacji), traumie po stracie ojca, ale także przytoczył jej wypowiedź tuż po przylocie do Chin, gdzie narzekała na sfabrykowany śnieg i wiatr na stoku.

"Przed igrzyskami czuło się, że znów powędruje do książek z rekordami, ale nieoczekiwanie olimpiada kończy się dla niej rozczarowaniem" - podsumował ESPN.

Nie zabrakło jednak i głosów otuchy. Jako jedna z pierwszych odezwała się Simone Biles. Latem to Shiffrin trzymała za nią kciuki, teraz było odwrotnie. "Przykro mi, że przez to przechodzisz. Pamiętaj, że jesteś niesamowita!" - zaznaczył gimnastyczka.

Ciepłe słowa nadeszły także m.in. od Igi Świątek. "Powinnaś pamiętać jak wielką inspiracją jesteś dla nas wszystkich" - przekazała w nagranej wiadomości polska tenisistka i wyraziła nadzieję, że kiedyś uda im się spotkać.

Wtedy Shiffin postanowiła przebukować bilet powrotny do USA i spróbować pomóc drużynie mieszanej w slalomie gigancie równoległym. Przed startem w swoim stylu skwitowała, że robi to dlatego, że jest "idiotką". Dziękowała także swoim kolegom i koleżankom z drużyny za wsparcie i podkreślała, że to niesamowite, iż po tym wszystkim, co się wydarzyło, stoi przed szansą na "upolowanie medalu".

Znowu się nie udało. W rywalizacji o brąz lepsza okazała się Norwegia. Shiffrin wraca więc do Kolorado bez jakiegokolwiek medalu. W domu odpręży się grając na pianinie utwory swojego ulubionego włoskiego kompozytora Ludovico Einaudiego i być może znów wesprze "Kindness Wins", zbierającą fundusze na walkę z COVID.

A potem wróci na stoki w Szwajcarii, Szwecji i Francji, aby sięgnąć po czwartą Kryształową Kulę, która dla niej i tak jest cenniejsza niż olimpijskie złoto, bo jest nagrodą za wysoką formę podczas całego sezonu.

"Z kolei wygrana na igrzyskach wcale nie oznacza, że ktoś jest najlepszy na świecie, tylko to, że się jest najlepszym w tym jednym konkretnym dniu" - tłumaczyła w lipcu 2019 w programie "Today Show, At Home with Natalie" w stacji NBC.

(PAP)


Podziel się
Oceń

Reklama
ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama