REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPoloniaKońcówka roku jak marzenie. Złoty grad, piłkarska pasja, paraolimpijska szansa

Końcówka roku jak marzenie. Złoty grad, piłkarska pasja, paraolimpijska szansa

-

Olivia Smoliga była niekwestionowaną królową pływackich mistrzostw świata w chińskim Hangzhou fot.Roman Pilipey/EPA-EFE/REX/Shutterstock

Nie ma nic piękniejszego od zakończenia roku mocnym akcentem, wzbudzającym radość, podziw i wzruszenie. Postarali się o to Olivia Smoliga, wyławiając z basenu osiem złotych medali mistrzostw świata, Laura Stępniak powołaniem do stanowej kadry piłki nożnej, będącym kolejnym krokiem do realizacji dziewczęcych marzeń i Dariusz Milewski, przywiózł z Orlando brązowy medal US Open, pokazując, że można osiągać sukcesy i myśleć o olimpijskim starcie nawet wtedy, kiedy los nie oszczędza i boleśnie doświadcza.

Olivia Smoliga – złoto goniło złoto

REKLAMA

Dokonała na zakończonych w niedzielę mistrzostwach świata na krótkim basenie czegoś, czego nie udało się dotąd żadnemu amerykańskiemu pływakowi. W ciągu sześciu dni do dwóch złotych medali na 50 i 100 m st. grzbietowym dorzuciła sześć kolejnych złotych krążków w sztafetach: sprinterskich, stylu zmiennym i mieszanych, stając się niekwestionowaną królową chińskiego Hangzhou.

Pochodząca z Glenview córka polskich imigrantów Elżbiety i Tomasza Smoligów zostawiła w pokonanym polu słynną Węgierkę Katinkę Hosszu i swoją rodaczkę Kelsi Dahlie, które wprawdzie zdobyły o jeden medal więcej, ale mniej tych z najcenniejszego kruszcu.

Pierwsze sukcesy przyszły już w szkole średniej. Zwycięstwa w zawodach stanowych, później w coraz bardziej prestiżowych na terenie całych Stanów Zjednoczonych. To jeszcze bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że to, co robi, ma sens, że wyniki są coraz lepsze, że staje się osobą rozpoznawalną, z którą można wiązać nadzieję na medale zawodów największego formatu. Dostrzegli to skauci uniwersyteccy wyławiający pływackie talenty. Najwięcej ofert było z Kalifornii, ostatecznie wybrała stypendium sportowe na wydziale psychologii University of Georgia. Kariera nabierała rozpędu.

Awansowała do kadry USA, a jej pierwsze poważne mistrzowskie zawody zaowocowały czterema medalami. Z mistrzostw świata w Stambule przywiozła złote krążki na 100 m st. grzbietowym i sztafecie 4 x 100 m st. dowolnym, srebrny na 50 m st. grzbietowym i brązowy w sztafecie 4 x 100 m st. zmiennym. Dwa lata później na Igrzyskach Panamerykańskich w Toronto zdobyła srebrny medal na 100 m st. grzbietowym.

Na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro była szósta w wyścigu indywidualnym na 100 m st. grzbietowym, a w sztafecie 4×100 m st. zmiennym stanęła na najwyższym stopniu podium. Złotą serię kontynuowała na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Budapeszcie, skąd przywiozła dwa medale w sztafetach, a zwieńczyła dzieło ośmioma krążkami z najcenniejszego kruszcu w chińskim Hongzhou.

Sukcesy te spowodowały, że stała się „twarzą” jednego z największych na świecie producentów sprzętu pływackiego FINIS, Inc. z którym podpisała długoterminową umowę, która trwać będzie do igrzysk olimpijskich w Tokio.

Wydarzenia ostatniego tygodnia z całą pewnością będą tematem wigilijnej kolacji i świątecznego obiadu. Będzie jak co roku, 12 tradycyjnych potraw, choinka, prezenty. Nie jest niejadkiem i wszystko, co znajduje się na wigilijnym stole, kosztuje, chociaż ryby i pierogi należą do jej ulubionych przysmaków.

Złota medalistka lubi gotować i robić kulinarne niespodzianki, zaskakiwać, a później mieć satysfakcję z tego, że się udało, że smakowało. Już w szkole średniej wybierała programy, które uczyły gotować, a teraz podpowiada, co robić, żeby było smaczniej i wszystkim przypadło do gustu.

Cieszy się, że będzie wśród najbliższych, że włączy się w wir świątecznych przygotowań, że zasiądzie do wigilijnego stołu, przełamie się opłatkiem, będzie rozdawać i przyjmować życzenia. Przede wszystkim zdrowia, bo ono umożliwia realizowanie życiowych planów i pomaga odnosić sportowe sukcesy.

By nadchodzący rok był co najmniej tak samo udany, jak ten, który mija i który zaowocował ośmioma złotymi medalami, a kolejny, już olimpijski, potwierdził raz jeszcze jej światową dominację.

Laura Stępniak – kolekcjonerka goli i…piłkarskich korków

Trzynastolatka urodziła się w Polsce, ale niedługo potem rodzice wyjechali do Anglii, a stamtąd do USA. Miała wtedy osiemnaście miesięcy, ale to wystarczyło, by zachować polskie serce i polską duszę.

Sportową przygodę zaczynała od sportów walki, ale przecież nie mogło być inaczej. Jej tata, absolwent Akademii Wychowania Fizycznego, też tym się pasjonował, prawie tak samo, jak koszykówką, od której zaczynał i której poświęcił spory kawałek swojej młodości. Jest posiadaczką zielonego pasa brazylijskiego jiu-jitsu. Trenując z rówieśnikami szybko swoimi umiejętnościami ich przerosła, co skutkowało przeniesieniem do grupy dorosłych. Wśród nich również dzielnie sobie poczynała i pewnie dzisiaj byłaby młodzieżową gwiazdą maty, gdyby nie Euro 2012, którego współgospodarzem była Polska.

Zakochała się w piłce nożnej od pierwszego wejrzenia i w tej miłości trwa do dzisiaj.
Została zapisana do akademii piłkarskiej Eagles i była jedyną dziewczynką w zespole chłopców. Nie byłoby w tym nic szczególnego, przecież w innych klubach takie sytuacje mają miejsce, gdyby nie to, że mając 11 lat, grała na obronie w zespole czternastolatków. Robiła postępy, szybko dorównała piłkarskimi umiejętnościami starszym chłopakom, po drodze niektórych z nich wpędzając w mniejsze lub większe kompleksy.

Na szczęście dla nich wypatrzył ją trener Green White, zaproponował grę w swoim zespole. Chłopaki Eagles mogli już gonić za piłką w swoim gronie, ona natomiast dostała szansę gry w drużynie dziewcząt. Debiutowała w czwartej lidze, by po niedługim czasie grać już w pierwszej. To jej jednak nie wystarcza. Chce grać w jeszcze lepszym otoczeniu, z jeszcze bardziej wymagającymi rywalkami, podnosić swoje umiejętności i realizować piłkarskie marzenia. Została zaproszona na zgrupowanie do Rockford, w którym bierze udział 40 najbardziej uzdolnionych 14-latek z Illinois. Mimo że jest od nich o rok młodsza, przeszła pierwszą przeszkodę. Została zakwalifikowana do najlepszej dwudziestki.

Laura Stępniak ma świadomość stojącej przed nią szansy gry w reprezentacji USA fot.Conrad Stępniak

Teraz czeka ją turniej w Indianapolis, gdzie będzie ostateczna selekcja. 16 najlepszych dostanie powołanie na obóz regionalny w Memphis. Stamtąd najlepsze awansują do reprezentacji USA U-14.

Ma świadomość stojącej przed nią szansy. Wie, że może pokonać kolejny szczebelek do życiowego marzenia bycia reprezentantem. Oczami małej dziewczynki o polskich korzeniach i polskiej duszy widziała siebie w reprezentacji nad Wisłą. Teraz oczami dojrzewającej dziewczyny chciałaby grać w reprezentacji USA, nie tylko dlatego, że tutaj doskonali swoje piłkarskie rzemiosło, ale dlatego, że po prostu amerykański zespół jest od polskiego zdecydowanie lepszy.

Robi błyskawiczne postępy. Gra w ataku, dzięki dobremu dryblingowi i mocnym strzałom zdobywa dużo bramek. Umiejętności czysto piłkarskie łączy z silną osobowością, walecznością, nieustępliwością w grze, nigdy nie odpuszcza i nie poddaje się.

Piłka nożna jest jej całym światem, wszystko jest jej podporządkowane. Nie wyobraża sobie dnia bez piłki. Jej idolami są Jakub Błaszczykowski, bo dobrze gra i potrafi się dzielić ze słabszymi i pokrzywdzonymi przez los i Alex Morgan, bo zaczęła trenować piłkę też w wieku 11 lat i też pod okiem swojego taty.

Najbardziej cieszy się z prezentów związanych z piłką nożną, a jej ulubionym są piłkarskie korki, których ma w kolekcji ponad 40 par i pewnie w tym roku pod choinką znajdą się kolejne. List do św. Mikołaja już wysłała i wierzy, że ją wysłucha i do niej przyjdzie. Wierzy też, że tak, jak co roku, na wigilijnym stole pojawi się 12 potraw. Kiedyś zabrakło dwóch, ale nie ustąpiła. Babcia w ostatniej chwili musiała dorobić brakujące. Uwielbia zupę grzybową i karpia. Tak karpia, bo przecież to wigilijna tradycja. Polska tradycja.

Dariusz Milewski – pingpongista na wózku

Zanim przyleciał do Stanów Zjednoczonych, był nauczycielem wychowania fizycznego w rodzinnych Łapach na Podlasiu. Do tej pory zachował w pamięci słowa, jakimi żegnał się z uczniami w ostatnim dniu roku szkolnego. Ostrzegał ich przed wodą, prosił, by byli ostrożni, by uważali na siebie. Dzieci ostrzegał, a sam się przed nią nie uchronił. Podczas zabawy z synem znajomych w nurtach Narwi, chciał mu pokazać, jak się skacze do wody. I skoczył, a konsekwencje tego skoku ponosi do dzisiaj.

Zetknięcie głowy z dnem okazało się tragiczne. Został całkowicie sparaliżowany. Pozostała nadzieja, wiara w skuteczność rehabilitacji, codzienne ćwiczenia, walka z czasem. Udało się. Po kilkunastu miesiącach opuścił szpital wprawdzie o kulach, ale widmo przykucia do inwalidzkiego wózka zostało przepędzone.

Po kilku latach przylatuje do Chicago. Nie wiązał z tym miastem specjalnych nadziei, nie czuł się tutaj dobrze, bo jak mogło być inaczej, skoro brak całkowitej sprawności powodował, że często był skazany na łaską, niekiedy niełaskę innych. Nauczył się języka, chcąc powrócić do Łap już nie jako nauczyciel wychowania fizycznego tylko języka angielskiego. Nic z tego nie wyszło. Pewnie Chicago było mu przeznaczone. Podjął pracę w jednym z polonijnych biur podróży, w którym już od 19 lat sprzedaje bilety lotnicze. Uniezależnił się, otrzymał prawo jazdy, założył rodzinę. Wydawało się, że wyczerpał limit nieszczęśliwych okoliczności, że teraz może być już tylko lepiej. Niestety.

Pięć lat temu brał udział w czołowym zderzeniu samochodów, w wyniku którego eksplodująca poduszka powietrzna roztrzaskała mu lewy nadgarstek. Korzystanie z kul było niemożliwe, co spowodowało, że po raz drugi musiał zaprzyjaźnić się z wózkiem inwalidzkim. Na szczęście po kilku miesiącach odzyskał sprawność, a wózek inwalidzki jest mu teraz potrzebny jedynie dla wygody i do…odnoszenia sportowych sukcesów.

Poznał Krzysztofa Głowackiego, który w Łodzi był trenerem tenisa stołowego. Zachęcił go do podjęcia treningów na wózku. Zajęcia odbywały się w sali parafialnej przy Bazylice św. Jacka. Kiedy nabrał przekonania, że to ma sens i że robi postępy, postanowił spróbować swoich sił w US Open. Pierwszy turniej był bolesnym doświadczeniem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki poziom reprezentują jego rywale. Ich serwisy były dla niego zabójcze. Nie dosięgał piłeczek, nie mógł rozwinąć skutecznego ataku. Smutne doświadczenie, które jednak zaprocentowało.

Z następnych turniejów powracał już z dużo milszymi wspomnieniami, pojawiły się też pierwsze medale. Związał się z Experior Table Tennis Club, zaczął reprezentować Stany Zjednoczone w USATT Para National Team. Od dwóch lat regularnie bierze udział w zawodach Pucharu Świata. Startował m.in. w Hiszpanii, Belgii, Włoszech, Korei Południowej, Czechach.

Dariusz Milewski wierzy w to, że uda mu się wystąpić w paraolimpijskich igrzyskach w Tokio fot.Eugeniusz Jarząbek

Niedawno nawiązał współpracę z byłym trenerem kadry brazylijskich tenisistów stołowych, który tworzył szkołę tenisa w Milwaukee. Jest to jego pierwszy szkoleniowiec, który zna specyfikę pracy z tenisistami na wózkach. Poprawia, instruuje, koryguje i nigdy nie używa słowa „nie”. Mówi: spróbuj w ten sposób, a może inne rozwiązanie będzie bardziej efektywne. Roztacza przed nim wizję igrzysk paraolimpijskich w Tokio, a on wierzy, że jest w stanie to zrealizować.

Ma nowy cel, nową motywację, nowy zapał do pracy. Żeby tylko jeszcze znalazł się ktoś, kto go finansowo wesprze. Do tej pory każdy wyjazd poprzedzony był stukaniem do drzwi i prośbą o datki, nawet te najskromniejsze. Jedni obiecywali, drudzy podarowali skromną sumkę, jednak nikt nie zdecydował się na stałą współpracę. A każdy wyjazd wiąże się z opłatami wysokiego wpisowego, przelotów, hoteli, posiłków. Wymogiem federacji jest to, że musi z nim być osoba towarzysząca. Pomoc życzliwych ludzi jest cenna, ale prawdy nie da się ukryć. A ta jest taka, że praktycznie wszystko pokrywane jest z jego własnej kieszeni.

Może zbliżający się nowy rok przyniesie jakiś sponsorski przełom, ale zanim on nadejdzie, jest przed nim świąteczny czas. Od trzech lat obowiązki zorganizowania Wigilii przejął na siebie jego młodszy brat. Spotykają się w niego w licznym rodzinnym gronie. Jest modlitwa, czytanie pisma św. Łukasza, tradycyjne potrawy, wśród których nie może zabraknąć jego ulubionej ryby po grecku i kutii. Będą prezenty, rozdawane na drodze losowania i życzenia. Może niektóre się spełnią, a najlepiej wszystkie, łącznie z tym nieco wyżej wspomnianym.

Dariusz Cisowski

REKLAMA

2091108806 views

REKLAMA

2091109108 views

REKLAMA

2092905569 views

REKLAMA

2091109393 views

REKLAMA

2091109539 views

REKLAMA

2091109684 views