REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaWywiadyInternet nie wyeliminuje czytelniczej tradycji"

Internet nie wyeliminuje czytelniczej tradycji"

-

– Na pewno niecodzienna będzie to rozmowa, bo przecież prowadzimy ją z okazji 100-lecia naszego pisma. Wydawać by się mogło, że „Gwiazda Polarna” – publikowana z dala od polonijnych skupisk, nie będąca organem żadnej organizacji społeczno-politycznej, sensu stricto niezależna i samowystarczalna – powinna być pierwszą ofiarą kryzysu polonijnej prasy.

W czasach, kiedy kolejno zamykano wielkie polonijne pisma – od Brazylii, Kanady, Niemiec, Anglii zaczynając, a na naszych amerykańskich kończąc – zamknięto tak prestiżowe wydawnictwa jak londyńskie „Wiadomości”, „Orzeł Biały” czy „Dziennik Polski” w Detroit. Podobnie stało się we Francji, gdzie likwidacji uległ wielki polski dziennik „Narodowiec”.

REKLAMA

Zna pan te sprawy z autopsji, był pan przecież członkiem redakcji „Dziennika Chicagowskiego”, pisma, którego już nie ma. Jak pan, prowadząc jedno z najstarszych i najbardziej znanych wydawnictw, widzi jego następne stulecie?
Dostęp do informacji i szybkość jej przekazywania są w naszych czasach niebywałe. Praktycznie wszystko, co się chce wiedzieć, łącznie z hasłami z encyklopedii, można znaleźć natychmiast, za pośrednictwem Internetu, na ekranie komputera. Dlatego też przewidywanie, co będzie z gazetą w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, jest typowym wróżeniem z fusów.
Nie sądzę jednak, by postęp techniki mógł wykorzenić wielowiekowe przyzwyczajenie do prasy i książki. Czym pan bowiem wytłumaczy fakt, że biblioteki publiczne w całym świecie wcale nie uskarżają się na brak czytelników, zaś same książki sprzedają się w coraz to większych nakładach? Ludzie w Europie i Ameryce Południowej ciągle gromadzą książki, a w nowojorskim subwayu co drugiego pasażera zobaczy pan pogrążonego w lekturze.

Powstają nowe zbiory, nowe wydawnictwa i w księgarskim biznesie na szczęście trwa ciągły ruch. Żeby nie być gołosłownym: jeszcze do lat 1980. w polskim Chicago nikt nie odnotował księgarskiego boomu. Jedynym księgarzem sensu stricto był tam Edward Puacz, właściciel księgarni „Polonia”. A dzisiaj? Polskich księgarni jest tam co najmniej kilkanaście, a niektóre zaczęły nawet nabierać charakteru specjalistycznego; często też zaznaczały swoje ambicje wydawnicze, publikując książki. W latach 90. odżyła idea kalendarza. Z historii „Gwiazdy Polarnej” wiemy, że jeden z kalendarzy pisma osiągnął nienotowany nawet w Polsce wysoki nakład.

Sądzę, że to nie technika, czy zmiany w stylu życia powodują kryzys polonijnego czytelnictwa. Dawno już stwierdzono, że winę za ten stan rzeczy ponosi szybka adaptacja emigrantów w społeczeństwie amerykańskim i zanikanie etnicznych skupisk. Bo nie można stwierdzić jednoznacznie, że Polak nie czyta. Obserwuję uważnie życie w Chicago i wiem, że czyta i to więcej niż dawniej.

Pomimo tego wiadomo, że wielka emigracja żołnierska nie potrafiła utrzymać w największym polskim skupisku poza Warszawą dwóch dzienników. „Dziennik Chicagoski” – ten pierwszy, nie nasz Kuchejdowski – nie potrafił się utrzymać i został zamknięty, a spowodowane to było głównie wysokim wtedy kosztem druku, koniecznością zatrudniania w redakcjach i drukarniach sztabu ludzi, których pracę teraz może wykonać parę osób. Na szczęście trudności te nie dotknęły „Dziennika Związkowego”, który dzisiaj lideruje na rynku i jak my, w tym roku obchodził 100-lecie swego istnienia.

Podobnie było z tygodnikami. Ambitne pismo Józefa F. Białasiewicza i Zbigniewa Chałki „Polonia” też długo nie przetrwało. A za czasów naszej emigracji? Nienotowane wtedy nakłady tak przez pana nielubianej „Alfy” czy „Relaxu”, które nota bene już nie istnieją, potwierdzają tylko moją tezę, że Polak ciągle czyta. A przecież jeszcze była cała masa tygodników-efemeryd: „Czas”, „À Propos”, „Rewia”, „Contra”. I nawet w Polsce posolidarnościowej nie doszło do wydania tak ambitnego pisma literackiego jak „2B”. A pisma religijne? Było ich również kilka i znajdywały odbiorców.

– Dobrze. Wszystko, co pan w tej chwili powiedział, to prawda. Dlaczego jednak, skoro było tak dobrze, skończyło się tak źle?

Niewątpliwie czytelnik istnieje, a warunki wydawnicze można stosunkowo łatwo stworzyć. Może trochę brakuje na emigracji fachowych dziennikarzy posługujących się biegle językiem angielskim, ale i z tym jakoś sobie radzimy. Nawet osoby, które nie potrafiły w pełni zaadaptować się w społeczeństwie amerykańskim, stworzyły rzeczy ogromne.

Przykładem może tu być Stanisław Pochroń, twórca pisma „Panorama” i aktywnego do dzisiaj wydawnictwa Wici, Michał Kuchejda ze swoimi pismami, a wcześniej legendarny już dzisiaj wydawca almanachów polonijnych dr Antoni Gładysz. Dlatego mając to wszystko na uwadze, pomimo wielu innych ofert, wybrałem pracę w dziennikarstwie polonijnym. Przekonałem się bowiem jeszcze w czasie mojego pobytu w Chicago, że w ten sposób szybciej poznaję Amerykę, a tutejsze życie widzę bardziej klarownie, nie tracąc niczego ze swojej polskiej tożsamości. No i, podobnie jak wielu moich poprzedników, przeżyłem i nadal przeżywam wielką przygodę.

Mogę też z całą odpowiedzialnością stwierdzić, iż czuję się częścią i współtwórcą polskiej kultury, obcuję codziennie z językiem polskim, a przy tym korzystam z tego, co oferuje rzeczywistość amerykańska. Będąc właścicielem wydawnictwa i ponosząc z tego powodu często niezawinione przykrości, autentycznie czuję, iż jestem wykonawcą, a może nawet i kustoszem naszych narodowych idei.

Nigdy też – w przeciwieństwie do moich poprzedników, a zwłaszcza Piotra Mroczyka i Małgorzaty Ćwiklińskiej – nie uważałem i nie uważam „Gwiazdy” za swoją prywatną własność. Jak słusznie pan zauważył w naszej poprzedniej rozmowie, nikt na prasie polonijnej fortuny nie zrobił. Ja też nie. Uważam, że okres mojego kierowania pismem jest pewnego rodzaju depozytem zaufania, jakim obdarzyli mnie czytelnicy. Podobnie jak pan kiedyś, dziś ja prowadzę dziesiątki rozmów z czytelnikami.

Wiem dobrze i mogę to udowodnić korespondencją, iż setki ludzi ciągle traktuje „Gwiazdę” jako instytucję powierniczą, bezpłatne centrum wsparcia i porad. W interesie wszystkich Polaków rozsianych w Ameryce leży utrzymanie naszego pisma tak długo, jak tylko to jest możliwe.

– Wiem na pewno – choćby z własnego doświadczenia, że podaje pan fakty. Jak jednak radzi pan sobie z tą smutną schedą, która pozostała po poprzednikach?

Kiedy przyjechałem do Stevens Point, było już po wszystkim. Zareagowałem na ogłoszenie w gazecie o możliwości zatrudnienia. Żaden z redaktorów „Gwiazdy Polarnej”, którzy dopiero co z niej odeszli, nie zwrócił się do mnie z własną oceną sytuacji. A przecież byłem bezstronny!

Nie brałem też udziału w utarczkach i procesach, które – z tego, co wiem – przeniosły się na grunt prywatny. Zapanowało zawieszenie broni, zamieniliśmy się jedynie miejscami pracy. Pan poszedł do Chicago – ja zostałem w Stevens Point. Najważniejsze przy tym jest to, że w chwili przejęcia funkcji wydawcy w 2006 roku otworzyłem łamy wszystkim dawnym współpracownikom „Gwiazdy”.
– Rzeczywiście zrobił pan to. Przyznam się też, iż podziwiam pańską odwagę. Mój esej o Mirosławie Kruszewskiej, który pan opublikował, przez innych redaktorów uznany był za zbyt kontrowersyjny. Pan jednak podjął ryzyko. Wiem też, bo przecież czytam „Gwiazdę” i nadal często się z nią identyfikuję, że utrzymał pan dawny układ pism
a, wzbogacając je o nowe ciekawe kontakty, nowych ludzi, nowe tematy.

Jak dotąd, udaje się panu zachować wszystko to, co nam dawniej było bliskie, i wprowadzać rzeczy nowe, które mogą zainteresować nowych czytelników. Dla przykładu: zawsze czytam z ogramną uwagą wszelkie artykuły o zwierzętach. Niedawny materiał o bocianach był strzałem w dziesiątkę! No i co najważniejsze, choć stwierdzam to z dużymi oporami, udało się panu zlikwidować pokutujące w historii pisma koterie.

Na pewno historia Polonii zapisze po stronie pańskich osiągnięć dokonanie znamienne. Przejął pan pismo i wydawnictwo doprowadzone przez dwoje poprzednich właścicieli na skraj bankructwa finansowego i moralnego. Potrafił pan jednak zdobyć się na odwagę poczynienia prób uratowania tego, co jeszcze do uratowania zostało. Mija już kilka lat, a pismo nadal istnieje. Jest to niezaprzeczalnie pańska zasługa.

Z głosów dochodzących mnie z Polski wynika, iż ośrodki uniwersyteckie w kraju także przywiązują dużą wagę do pańskiego dwutygodnika, a uniwersyteccy archiwiści polują na każdy numer „Gwiazdy Polarnej”. Z okazji jej stulecia należy panu życzyć, aby na rynku polonijnym magazyn nasz istniał jeszcze długie lata w służbie Polsce i Polonii.
Życzenie to jak najbardziej odwzajemniam – wobec pana, który jest tak nierozerwalną i ważną częścią jego historii.
Rozmawiał:
Edward Dusza
POST SCRIPTUM
Kochani!
Lat temu 25, z okazji 75-lecia „Gwiazdy Polarnej” wydaliśmy wspólnie – ja i Wy – imponującą książkę pt. „W służbie Polski i Polonii”. Dokonane to zostało dzięki Waszemu finansowemu wsparciu. Dobrze byłoby dzisiaj, aby nasi czcigodni Czytelnicy i niemniej czcigodne Organizacje Polonijne uświetniły tę rocznicę poprzez zamieszczenie płatnych życzeń dla pisma. Tak jak to było za dawnych lat.
Przy każdej inicjatywie wydawniczej mogliśmy liczyć na pomoc od weteranów, od Podhalan, od zjednoczeniowców, organizacji polonijnych kobiet, duchowieństwa, polonijnych związków i naszych wiernych czytelników. Ruszcie kochani kieszenią! Zawsze to robiliście, a dzisiaj nadeszła chwila szczególna. Stulecia zdarzają sie tylko raz.
Edward Dusza
były redaktor naczelny
i były dyrektor Punktu

REKLAMA

2091111810 views

REKLAMA

2091112110 views

REKLAMA

2092908569 views

REKLAMA

2091112391 views

REKLAMA

2091112537 views

REKLAMA

2091112682 views