Pięciu Demokratów przedstawiło projekt ustawy, zgodnie z którą każdy będzie mógł zdobyć kopię aktu urodzenia Baracka Obamy po uiszczeniu opłaty w wysokości 100 dolarów. Nowe prawo ma na celu ostateczne rozwianie obaw dotyczących miejsca urodzenia prezydenta USA, a przy okazji może okazać się dodatkowym źródłem wpływów do państwowej kasy. Tym bardziej, że za dwa lata rząd chce zredukować roczny deficyt niemal o połowę, do ok. 800 mld dolarów.
Główna pomysłodawczyni ustawy, kongresmanka Rida Cabanilla jest zdania, że podjęte kroki uspokoją wciąż jeszcze negujących legalność prezydentury Obamy.
Jeśli nowe prawo zostanie zatwierdzone, sytuacja na Hawajach zmieni się diametralnie, gdyż dotychczas obowiązuje prawo pozwalające władzom ignorować prośby o udostępnienie aktu urodzenia 44. prezydenta USA (z nielicznymi wyjątkami).
100-dolarowa opłata pobierana za dokument ma zrekompensować nakłady pracy stanowych urzędników, którzy wciąż odbierają telefony i e-maile od osób mających wątpliwości co do miejsca urodzenia prezydenta. Statystki wskazują jednak, że liczba próśb o ujawnienie aktu urodzenia i tak znacznie zmalała i wynosi maksymalnie ok. 5 wniosków tygodniowo – informuje rzecznika Departamentu Zdrowia, Janice Okubo.
W sprawie odbędzie się wysłuchanie publiczne, które jest warunkiem niezbędnym do kontynuowania procedury legislacyjnej. Zatwierdzenie projektu musi wypłynąć także od przewodniczącego większości demokratycznej w Izbie Reprezentantów i jej szefa komisji ds. zdrowia.
Grupa osób (tzw. birthers) twierdzi iż brakuje dowodów, że Obama urodził się na terytorium Stanów Zjednoczonych i tym samym pełni urząd prezydenta nielegalnie. Nie przekonał ich ani oficjalny dokument wystosowany podczas kampanii prezydenckiej w 2008 roku, ani potwierdzenie Departamentu Zdrowia na Hawajach.
Problem w tym, czy na zatwierdzenie nowego prawa i upublicznienie aktu urodzenia pozwoli mające silne umocowanie konstytucyjne prawo do prywatności.
as
