REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

„Nie ma już Polski”

-

Takie zdanie usłyszałem niedawno w czasie rozmowy o polityce i przyznam, że mnie zmroziło. Ta opinia nie jest odosobniona. W bulgoczącej zupie informacji, ideologii i społecznego niezadowolenia pływa więcej takich kąsków. Nie uświadczysz już dyskusji, zamiast pojęć i argumentów mamy hasła i krzyki.

4 czerwca minęło 26 lat od pierwszych po latach realnego socjalizmu wolnych wyborów w Polsce. Rocznica nieokrągła i jako taka zepchnięta na peryferia zainteresowania. Z jednej strony słusznie, bo czego jak czego, ale rocznic, martyrologii i pomników mamy pod dostatkiem. Z drugiej strony o obecnym politycznym przetasowaniu już mówi się jako o nadchodzącym po latach pseudowolności wyzwoleniu spod jarzma.

REKLAMA

Pamiętam ten dzień i atmosferę radosnego oczekiwania, która wisiała w powietrzu i udzielała się wszystkim. Dla mnie ten czas był wyjątkowy i niezwykły. Miałem 15 lat i miałem właśnie zdawać egzaminy do liceum. Biegałem na korepetycje z matematyki i angielskiego, czułem się taki dorosły. Czuć było świeży powiew. Na szczękowych straganach można już było kupić owoce, słodzone napoje, słodycze i tureckie swetry. Z przegrywanych dziesiątki razy kaset wideo oglądaliśmy amerykańskie filmy. Szło nowe. Wszyscy jak zwykle udawali wszechwiedzących ekspertów od wszystkiego. Szczególnie w pamięć wbiła mi się pewna telewizyjna sonda, podczas której dziennikarz pytał polityków o przewidywaną długość nadchodzącej transformacji. Jeden hiperoptymista twierdził, że już za trzy miesiące Polska osiągnie pułap krajów zachodnich, drugi, że może to potrwać nawet 25 lat. Przyznam, że oszołomiony młodością, czerwcem i smakiem napoju Kiwi wybrałem uwierzyć w wersję pierwszą. Żaden z pytanych nie przewidział, że ćwierć wieku później, aby wygrać wybory, porówna się wolną Polskę do tej szarej biednej krainy z okresu realnego socjalizmu. I że niektórzy to kupią.

Wszystkim, którzy zapomnieli, jak wyglądała kiedyś Polska i życie w niej, polecam otwartą niedawno w Muzeum Polskim w Ameryce wystawę „Between the lines, Poland. Na marginesie… Polska 1974–1990”. Na czarno-białych fotografiach Stanisława Kulawiaka i Grupy Twórczej SEM, wśród nich obecnego fotoreportera „Chicago Tribune” Zbigniewa Bzdaka, widać życie codzienne Polaków w socjalistycznej Polsce.

Do muzeum pojechałem celowo w dzień powszedni, wczesnym popołudniem. Chciałem być sam na sam z tymi zdjęciami, szukałem wrażeń, ukłuć wspomnień, drgnień pamięci. Nie zawiodłem się. Wystawa, która czasowo poświęcona jest okresowi mojego dzieciństwa, przywołała obrazy, zapachy, smaki i emocje.

Zacznę od słynnej już kolejki, czyli wijącej się wkoło muzealnej sali instalacji fotograficznej Zbigniewa Bzdaka, przedstawiającej naturalnej wielkości ludzi stojących w kolejce do sklepu. Ich czarno-białość jest znamienna, bo choć świat czarno-biały nie był, to moje wspomnienia są jakby wyblakłe, wyprane z kolorów. Pamiętam, jak moja córka kilka lat temu zapytała, dlaczego na starych zdjęciach nie ma kolorów. Zażartowałem, że tak wyglądał wtedy świat.

W podobnej, tylko kilkakrotnie dłuższej kolejce staliśmy z ojcem do tarnowskiego kina „Marzenie”. Po dziewięciu chyba godzinach kupiliśmy bilety na „Powrót Jedi”, na seans za dwa tygodnie. Staliśmy zmarznięci w tej czarno-białej kolejce po kawałek amerykańskiego koloru. Po dotknięcie innego świata. Te dotknięcia były bezcenne. Na „Powrocie Jedi” byłem sześć razy, mój kolega z klasy – 17.

Na innym zdjęciu, moim zdaniem jednym z najlepszych na tej wystawie, chłopiec chwali się motorynką firmy Romet, pierwszokomunijnym prezentem. Zdjęcie jest czarno-białe, ale wiem, że motorynka była czerwona. Tego odcienia nie sposób zapomnieć. Chłopiec ma wyraz twarzy, którego po tym dniu nie miał już nigdy. Motorynka uczyniła z niego przecież króla osiedla i była przedmiotem zazdrości i pożądania wszystkich chłopaków. Ja miałem rower – błękitnego pelikana.

Na innym zdjęciu widać grupkę chłopaków, na oko ośmioletnich, bawiących się na osiedlu obok spychacza. Pamiętam nasze zabawy w wykopach i na budowach, budowanie szałasów, wyścigi na rowerach, wiszenie na trzepaku. Nie mieliśmy tabletów ani smartfonów, może zegarki z melodyjką i kalkulatorem. Zagryzaliśmy rabarbar i marzyliśmy, żeby na jeden dzień znaleźć się na zapleczu Pewexu. Mieliśmy strupy na kolanach i spodnie w paski. Graliśmy w kapsle i w dołeczki na pieniądze – taka podwórkowa wersja pstrykanego minigolfa. Nie pamiętam, żebyśmy się nudzili.

Dla nas dzieciaków ery transformacji realny socjalizm (bo komunizmu nie udało się przecież w Polsce zbudować) to najlepszy czas. Pierwsze przyjaźnie i miłości, pierwsze rozczarowania i złamane serca. I ta nadzieja, że będzie lepiej, którą wspólnie czuliśmy 26 lat temu. Nie myśleliśmy wtedy o emigracji, nie wiedzieliśmy co to umowy śmieciowe i kredyty we frankach. Wolność miała smak bananów, mandarynek i „Lodów na patyku”.

Warto zobaczyć wystawę w Muzeum Polskim w Chicago. Żeby jak ja na chwilę, bez żalu, ale z rozrzewnieniem wrócić do wspomnień, ale i po to, by docenić zmiany, jakie zaszły. Mamy wolne wybory, społeczeństwo zaraz zmieni dzięki nim władzę w kraju. Nie ma cenzury. Półki uginają się od towarów. Można wyjechać za granicę i wrócić. Są banany. I jest Polska, drogi Panie Marudo.

Grzegorz Dziedzic

Na zdjęciu: Wystawa zdjęć Stanisława Kulawiaka w MPA fot.Dariusz Lachowski

REKLAMA

2091149507 views

REKLAMA

2091149813 views

REKLAMA

2092946273 views

REKLAMA

2091150097 views

REKLAMA

2091150246 views

Kto pyta, nie błądzi

Co mają rządy do TikToka

Bigos Ziutki

Rolada ze schabu

REKLAMA

2091150394 views