Dobrze się stało, że Kongres Polonii Amerykańskiej, nawiązując do swej wieloletniej tradycji zaangażowania w sprawy dotyczące nawet pośrednio Polski i Polaków, wystosował do prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego oraz prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a Busha listy popierające ich działania, zmierzające do położenia kresu konfliktowi w Gruzji. Trafiając do Warszawy, list z pewnością zaakcentuje poparcie Polonii dla polityki wschodniej Lecha Kaczyńskiego, któremu opozycja zarzuca, że lepiej się czuje w Tbilisi niż w Paryżu czy Londynie. Z kolei w Waszyngtonie uświadomi, że na konflikt w Gruzji Polacy patrzą oczami narodu, który doznał wiele złego ze strony Rosji.
W liście do prezydenta Kaczyńskiego prezes KPA Frank Spula wyraża podziw wobec „odwagi i zdecydowania” polskiego prezydenta, a także prezydentów Estonii, Łotwy, Litwy i Ukrainy, którzy udali się do Tbilisi, by wspólnie wezwać do natychmiastowego zaprzestania starć zbrojnych w Gruzji. Dysproporcja sił między Gruzją a Rosją, która użyła sił morskich, lotniczych i lądowych to – w opinii KPA – „powrót na ścieżkę brutalnych, autorytarnych rządów carskich i równie okrutnych rządów sowieckich nad mniejszościami etnicznymi, politycznymi i religijnymi w granicach imperium i w krajach sąsiednich”. Rosja winna wyzbyć się arbitralnego traktowania mniejszych, militarnie słabszych krajów i demonstrowania wobec nich swej przewagi.
Frank Spula zawarł w swym liście również osobisty element:
„Jako Amerykanin polskiego pochodzenia, którego przodkowie pochodzą z zaboru rosyjskiego, spodziewam się, że mój kraj – Stany Zjednoczone, zrobi wszystko co w jego mocy, by wspomóc ludność i demokratycznie wybrane władze Gruzji. To nasz obowiązek”.
List prezesa KPA trafia na podatny grunt w Pałacu Prezydenckim w Warszawie. Lech Kaczyński jeszcze na długo przed wojną w Gruzji traktował ten kraj jako bliskiego partnera Polski. Wyrazem tego były częste wizyty polskiego prezydenta w Tbilisi, gdzie podejmowano go niezwykle uroczyście, a ostatnio wręczono mu najwyższe odznaczenie gruzińskie. Wynikało to bezsprzecznie z autentycznej sympatii Gruzinów do Polaków, którzy w odróżnieniu od wielu znaczących narodów Europy nie lekceważyli Gruzji i traktowali ją po partnersku, mimo braku formalnego sojuszu. Lech Kaczyński nie ukrywał, że chciałby wprowadzić Gruzję, a także Ukrainę – do NATO, co mogłoby zmienić – z korzyścią dla Polski – trasę tranzytu ropy z Morza Kaspijskiego. Rosjanie – z kolei – dążą do usunięcia prozachodnio nastawionego prezydenta Gruzji Saakaszwilego , którego będą chcieli zastąpić jakimś swoim pupilem, by zbliżenie Gruzji z Zachodem i wejście jej do NATO storpedować.
W liście do prezydenta George’a Busha Frank Spula popiera jego apele o natychmiastowe zaprzestanie działań zbrojnych w Gruzji, a Federalną Republikę Rosyjską nazywa „rzekomą” demokracją, nawiązującą postępowaniem do swych brutalnych poprzedników: rządów carskich i sowieckich.
Według danych Pentagonu w Gruzji znajduje się 125 amerykańskich doradców wojskowych oraz współpracowników amerykańskich. Zajmowali się oni szkoleniem wojsk gruzińskich na potrzeby wielonarodowego kontyngentu w Iraku.
Po wybuchu konfliktu z Rosją władze USA nie zdecydowały się na ich wycofanie, bo mogłoby to być przyjęte w Tbilisi jako symptom amerykańskiej rejterady. A Amerykanie nie zechcą zrezygnować ze swych wpływów w tym strategicznie ważnym rejonie świata. I dlatego konflikt gruzińsko-rosyjski to tak naprawdę próba sił między Rosją a USA.
Wojciech Minicz
KPA w sprawie Gruzji – O Polonii i Ameryce
-