REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaPolak czyta historię

Polak czyta historię

-

Po lekturze nowej książki Normana Daviesa: „Europa walczy 1939-1945, nie takie proste zwycięstwo”.

Poszukiwanie prawdy o tym, co się działo w czasie drugiej wojny światowej, jest zawsze trudne. Jest bolesne, kiedy Polak uświadamia sobie, jakie zdarzenia doprowadziły do tego, że Państwo Polskie jest takie, jakie jest. Gorzką prawdą jest to, że wysiłek bojowy i ofiara Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i Armii Krajowej zostały zignorowane w kalkulacjach politycznych. Przeżycia Polek i Polaków są nieustannie traumatyczne przez fakt, że Polskę sprzedano Stalinowi. Wiadomo, o kogo chodzi: to amerykański prezydent czasu wojny, Franklin Delano Roosevelt.

REKLAMA

Takiego stwierdzenia nie ma w nowej książce profesora Daviesa. Chyba najprostszym wyjaśnieniem tego braku jest cel autora, jego synteza historii drugiej wojny światowej. Dążenie do syntezy jest naturalne i chwalebne na tym etapie zawodowego życia, na którym znajduje się Norman Davies, znakomity historyk.

W okresie 60-lecia Powstania Warszawskiego oraz po tej rocznicy Norman Davies mówił o potrzebie syntezy historii drugiej wojny światowej. Od czasu do czasu informował, że jest w trakcie pracy nad taką syntezą – patrz „Rzeczpospolita” z 1 sierpnia 2005 r., rozmowa z Normanen Daviesem „63 razy World Trade Center”, str. 11. Finalny produkt jest rzeczywiście wielki, chce się powiedzieć zapierający dech w piersi. Jego dzieło jest bez precedensu, twierdzą komentatorzy, dodając, że walijski historyk dokonał wyczynu naukowego, bowiem zmienia nasze – historyków i czytelników – myślenie o przeszłości.

Książka już ukazała się na rynku polskim, niebawem ma się ukazać w Ameryce. Dlatego Polak, który czyta historię, i co więcej lubi to czynić, uzyskuje pokaźną porcję satysfakcji, bowiem te części, które dotyczą Polski, są rozszerzone na użytek polskiego czytelnika, dla oddania sprawiedliwości polskiemu wysiłkowi zbrojnemu podczas wojennej epopei sprzed siedemdziesięciu lat.

Dla zrozumienia niechęci, z jaką opinia Zachodu, brytyjska, amerykańska i francuska, traktowała sprawę polską, wydaje się celowym, aby przytoczyć taki oto cytat z książki: „sympatyków faszyzmu pakowano do więzień [na Zachodzie], natomiast członkowie partii komunistycznych mieli swobodę działania w administracji państwowej, a nawet w siłach zbrojnych. Sympatyków partii komunistycznej nie brakowało wśród ludzi nauki i w prasie. Rzesza zawodowych sowieckich szpiegów penetrowała polityczny, gospodarczy i naukowy establishment wszystkich szczebli. Spenetrowany został projekt „Manhattan” – podobnie jak Departament Stanu, [brytyjskie] Ministerstwo Spraw Zagranicznych, [wywiad brytyjski] MI6 i bezpośrednie otoczenie prezydenta [amerykańskiego]. Dzieło „piątki z Cambridge” – Blunta, Burgessa, Cairncrossa, Macleana i Philby’ego – odkryto dopiero po wojnie, a to, że brytyjskie archiwa wciąż pozostają zamknięte, utrudnia dokładne oszacowanie szkód, jakich mogli dokonać. Sowieccy szpiedzy strzelili więcej bramek swoim sojusznikom niż swoim wrogom. Ich sukcesy możliwe były jednak tylko w atmosferze niezwykłego pobłażania, w jakiej działali. W Londynie pewien operacyjny oficer z ambasady sowieckiej był jednocześnie wykładowcą historii Rosji na londyńskim uniwersytecie” (str. 218, podkreślenie w tekście A.N.).

Niechęć Zachodu do kwestii polskiej ma oczywiście głębsze korzenie niż akurat tło, które zawiera cytowany fragment. Przez całe lata trzydzieste, jak pisze Davies, Polacy uznawani byli za ludzi „kłótliwych” ze względu na swe antyniemieckie i antyrosyjskie nastawienie (str. 174). Zaś o sytuacji politycznej w Polsce, szczególnie po dojściu Piłsudskiego do władzy, autor syntezy pisze, że Marszałek wstąpił na „wątpliwą drogę kierowanej demokracji” (str. 178). To chyba nie jest tak. Marszałkowi chodziło o zbudowanie silnej państwowości w kraju, który żył niepodległością przez niewiele lat, takiej państwowości, jaką zawiera wizja Polski jagiellońskiej a tą wizją Polacy szczycą się do dziś.
Syntetyczna prezentacja oznacza, że przy totalnej wojnie nie można mówić tylko o wydarzeniach ściśle politycznych. Potrzebna jest wiedza o potencjale ludnościowym walczących krajów, ich potencjale militarnym oraz o ich realnej sile militarnej. W latach 1939-1941 amerykański potencjał militarny był największy, zresztą takim pozostawał zawsze, natomiast siła militarna (to znaczy liczebność istniejących sił zbrojnych gotowych do walki) była najmniejsza. To widać w tabeli 1.2 na stronie 37, gdzie podaje się, że na 1939 rok liczebność amerykańskich wojsk wynosiła zaledwie 175 000 (co zapewne wyraża ówczesną ideologię amerykańskiego izolacjonizmu). W tym samym roku siła militarna Polski wynosiła 1 200 000 żołnierzy.

Dla Polaka, który czyta historię, tabela ta jest źródłem, z którego wyprowadza się rzecz makabryczną. Chodzi o liczbę mieszkańców naszego kraju w momencie wybuchu wojny w stosunku do strat podanych po wojnie. Ta tabela jest zgodna z innymi, na przykład z książką generała Andersa „Bez ostatniego rozdziału”, która podaje taką samą liczbę ludności. To trzydzieści pięć milionów ludzi. Po wojnie liczbę ludności określono na dwadzieścia cztery miliony. Zatem na skutek wojny, Polska straciła jedną trzecią swej substancji biologicznej, inaczej mówiąc, zginął co trzeci Polak. Komuniści Gomułki podawali straty na sześć milionów i dwadzieścia tysięcy. Do dziś nie ma rozliczenia za dalsze sześć milionów. To budzi wręcz szaleńcze podejrzenia i trudno nie zadać pytania, dlaczego obecna władza jest tak wrogo nastawiona do polityki historycznej i dlaczego z taką wrogością podchodzi do najbardziej podstawowego interesu narodowego? Jak oszukiwali, to znaczy Tusk et consortes, tak dalej oszukują, nie bojąc się przy tym wykorzystywać służb specjalnych jako tarczy i miecza dla rządu – powtórzmy, dla samego rządu, nie dla bezpieczeństwa wewnętrznego.

Przejdźmy do daty najazdu sowieckiego na Polskę. Dla Polaka, który czyta historię i co więcej lubi to zajęcie, wybór tej daty był ciągłą zagadką. Czyżby do tej daty zobowiązał się Stalin w nocnych rozmowach z Ribbentropem dwudziestego drugiego na dwudziestego trzeciego sierpnia 1940 roku?. Nie było takiego zobowiązania. Davies wyjaśnia zagadkę jednoznacznie, jako kategorię polityczno-militarną.

Stalin stał wobec poważnego zagrożenia militarnego aż do dwudziestego sierpnia 1939 roku. Japonia parła do podboju Mongolii Zewnętrznej, co miało stanowić bezpośrednie zagrożenie dla sowieckiego terytorium. Dwudziestego sierpnia wojska japońskie doznały druzgocącej porażki pod sowieckim naporem i tego dnia wiadomość przekazano do Moskwy. Co prawda, w tym czasie Stalin nie miał zupełnej pewności, co do sytuacji politycznej na tym kierunku, ale wystarczyło mu to, aby zaprosić Ribbentropa na rozmowy do Moskwy. O 20:30, również dwudziestego, Stalina dostał telegraficzną zgodę Hitlera na tę wizytę. Tajne rozmowy ruszyły.

Ostatecznie sierpniowa, bezpośrednia konfrontacja japońsko-sowiecka zakończyła się 15 września 1939 roku, kiedy obie strony podpisały rozejm trwający aż do lata 1945 roku. Gdy 23 sierpnia miał w ręku tajny protokół o rozbiorze Polski a trzy tygodnie później tekst rozejmu podpisanego z Japończykami, Stalina nie musiał toczyć wojny na dwóch frontach i mając tę świadomość postanowił, że siedemnastego września, dwa dni po rozejmie z Japończykami, rozpocznie się sowiecki najazd na Polskę. Wojska sowieckie czekały przy granicy na moment wkroczenia – bojowego szyku nie da się trzymać zbyt długo.

Norman Davies opisuje tryb, w jakim odbyła się zmiana kursu w stalinowskiej polityce zagranicznej (str. 185). Zmi
ana przebiegała jak w tragifarsie, wypełnionej krwią, torturami i użyciem wojska. W dniu 3 maja 1939 roku oddział NKWD na czele z Mołotowem, Berią i Malenkowem otoczył gmach ówczesnego ministerstwa spraw zagranicznych, obok osławionej Łubianki. Cała trójka wtargnęła do gabinetu Litwinienki, komisarza spraw zagranicznych, informując go, że został zwolniony ze stanowiska i że na jego miejsce przychodzi Mołotow. Podwładny Litwinienki, którym okazał się urzędnik prasowy, miał przyznać się do szpiegowania, w gabinecie Berii. Wobec odmowy, do akcji wkroczył kaukaski olbrzym, czekający pod drzwiami, powalił urzędnika na podłogę i bił pałką po głowie. A w całym gmachu spraw zagranicznych prowadzona była czystka.

Synteza pretenduje, powtórzmy – ze swej natury, do prezentacji kompleksowej, całościowej, z połączonych elementów. Elementem drugiej wojny światowej były obozy koncentracyjne w wersji niemieckiej i gułagi w wersji sowieckiej, te drugie różniące się od niemieckich tym, że nie miały pieców krematoryjnych. Obie kategorie obozów opisane są na stronach od 414 do 427, wraz z tabelami wyliczającymi obozy niemieckie (tabela na str. 419) i sowieckie gułagi (tabela na str. 422).

Teraz, kiedy mówi się o niemieckich obozach, na jaw wychodzi pewna tajemnica, prawie taka sama jak w przypadku strat w liczbie ludności, które Polska poniosła podczas wojny. Tę tajemnicę stanowi Konzentrationslager Warschau, niemiecki obóz koncentracyjny niedaleko od centrum Warszawy, oczywiście z piecami krematoryjnymi. O tym obozie profesor Davies pisał w swej poprzedniej, znakomitej książce „Powstanie 44”, tak drogiej polskiemu czytelnikowi (patrz m.in. str. 861, z domniemanym planem KL Warschau). Istnienie obozu udokumentowane jest w wielu aktach procesów norymberskich jeden i cztery. Szczególną właściwością tej niemieckiej instalacji w Warszawie jest to, że przez sześćdziesiąt lat ona nie istniała w polskiej świadomości publicznej, tak jakby ta niemiecka zbrodnia miała stać się zbrodnią doskonałą, na zawsze wymazaną z polskiej pamięci. Wiedziała o niej tylko grupka ludzi, świadków i prokuratorów, którym zamknięto usta. Informacja o niej jest zawarta w aktach, już odtajnionych, Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i Stalinowskich. Konzentrationslager Warschau istniał w latach 1942-1944, zlikwidowany w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. 

W Niemczech, z okazji pięćdziesiątej rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej, w 1995 roku, wydano znaczek pocztowy z nazwami dwunastu niemieckich obozów. Wśród tych nazw znajdował się KL Warschau. Zatem cały świat wiedział o tym obozie. Nie wiedziała tylko Polska, bo z założenia miała nie wiedzieć, prawdopodobnie dlatego, że kolaboranci SS z tego obozu przeszli z końcem wojny na służbę sowiecką, stając się agentami NKWD, później robiącymi karierę polityczną w reżimowych władzach komunistycznych. Tajemnicą tego obozu jest to, że zamordowano tam i spalono dwieście tysięcy Polaków, mieszkańców Warszawy, i to, że po przejęciu przez Urząd Bezpieczeństwa obszar ten stał się sowieckim obozem pracy, funkcjonującym aż do 1954 roku i mieszczącym polskich uczestników niepodległościowych walk z reżimem komunistycznym. 

Opracowano na podstawie „Europa walczy 1939-1945, nie takie proste zwycięstwo”, Norman Davies, przekład Elżbieta Tabakowska, Wydawnictwo Znak, Kraków, 2008. Część dotycząca Konzentrationslager Warschau, na podstawie „KL Warschau w świetle dokumentów, raport dla Prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, na potrzeby szkół i budowy Pomnika Ofiar Obozu KL Warschau”, Maria Trzcińska, Polskie Wydawnictwo Encyklopedyczne, Radom, 2007. 

Andrzej Niedzielski

REKLAMA

2090213443 views

REKLAMA

REKLAMA

2090213743 views

REKLAMA

REKLAMA

2092010203 views

REKLAMA

2090214026 views

REKLAMA

2090214172 views

REKLAMA

2090214316 views