REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Z Uranią i Merkurym

-

W pewnym amerykańskim domu wisi na dobrze widocznym miejscu obraz Włodzimierza Karcza, przedstawiający Wawel. Stylem nawiązuje do polskiej szkoły realizmu, do Gersona i Gierymskiego – choć subtelny odbiorca odgadnie zapewne bez trudu, iż jego autor ma za sobą także udany flirt z impresjonizmem. Niezależnie od formalnej klasyfikacji malarskiego kierunku pejzaż przedstawiony został na tyle interesująco, że prawie każdy gość pyta właściciela, gdzie takie urokliwe miejsce się znajduje.

W odpowiedzi słyszy kilkanaście zdań o królewskiej rezydencji i okalającym ją obronnym zamku w Krakowie, zbudowanych na parę wieków przed wyprawą Krzysztofa Kolumba. A przy okazji dowiaduje się, że Kraków należy obecnie do ścisłej czołówki najczęściej odwiedzanych miast turystycznych, że w Polsce białe niedźwiedzie można spotkać tylko w ogrodach zoologicznych, zaś polska sztuka nie jest bynajmniej prymitywna, nijaka, epigoniczna ani hermetyczna, lecz po prostu – przy zachowaniu własnej tożsamości – przynależna do wielkiego kręgu kultury chrześcijańskiej. Podobnie jak prymitywną, nijaką, epigoniczną ani hermetyczną nie jest sama Polska, choć oczywiście nad Wisłą, jak w każdym zakątku świata, spotkać można osobników słabo rozgarniętych i antypatycznych.

Przyswajanie sobie takiej wiedzy być może zainspiruje w przyszłości obywatela USA do lądowania w Balicach, a na pewno powoduje stopniowy uwiąd rozmaitych irracjonalnych uprzedzeń, które mimowolnie żywimy w stosunku do ludzi, zjawisk i krain całkiem nam obcych.

Ów sympatyczny oraz bez wątpienia pożyteczny proces poznawczy rozpoczęty rzutem oka na płótno Włodzimierza Karcza ma swoje pierwotne źródło w inicjatywie oraz kolosalnym wkładzie pracy niezrównanego tenora Wiesława Ochmana, który dwoi się i troi, aby za oceanem popularyzować dzieła rodzimych artystów – a przy okazji ich samych, ich środowiska, ich małe ojczyzny, a w ostatecznym efekcie również kraj, gdzie on sam tuż po urodzeniu wydobył z płuc, krtani i ust pierwszy głos, początkowo pozbawiony charakterystycznej dlań w późniejszym okresie melodyjności.

Operowej sławy wielkiego tenora nie zdołały wprawdzie przyćmić jego sukcesy w charakterze marszanda wolontariusza – choć posługując się precyzyjnym językiem matematyki stwierdzić wypada, że proporcjonalnie do wymiaru osiągnięć innych rodaków Wiesław Ochman zdziałał w tym zakresie więcej niż na scenie. Prawda, że przez wiele sezonów był gwiazdą Metropolitan Opera House, ale śpiewał tam również Jan Reszke, najsłynniejszy bodaj tenor do chwili rozbłysku gwiazdy Enrico Caruso, śpiewał jego brat Edward Reszke, uchodzący za najpiękniejszy bas w historii teatrów operowych, zanim jego postać odsunęła nieco w cień sława Fiodora Szalapina. Z Szalapinem rywalizował Adam Didur, późniejszy twórca Opery Śląskiej w Bytomiu. Jan Kiepura wystąpił w Metropolitan zaledwie piętnaście razy, ale jego występ jako księcia Mantui w Rigoletcie Verdiego znawcy przyjęli za jedną z najdoskonalszych pośród licznych realizacji tej roli.

Listę pań otwiera niezrównana Marcelina Sembrich-Kochańska (jedyna Polka, której wizerunek znalazł się w foyer wśród innych portretów posiadaczy najświetniejszych głosów); po niej pojawiła się na scenicznych deskach sopranistka Teresa Żylis-Gara, pięć lat później zadebiutowała Teresa Kubiak. Jako śpiewak operowy miał zatem Wiesław Ochman na terenie USA znakomitych polskich poprzedników oraz wspaniałe polskie koleżanki – o ile mi jednak wiadomo nikt nie kwapił się ani nie kwapi, aby na serio konkurować lub współdziałać z nim w dziedzinie propagowania twórczości polskich plastyków za Atlantykiem.

– „Od pierwszej chwili – mówi Wiesław Ochman – przyświecało mojej pracy kilka jednakowo ważnych celów. Po pierwsze, chciałem zachęcić ludzi, często, choć nie zawsze, wywodzących się z amerykańskiej Polonii, aby w swoich mieszkaniach i biurach nie wieszali na ścianach byle czego, jakichś tam marnych oleodruków z Brodwayu, lecz zainteresowali się naprawdę dobrym malarstwem sztalugowym. Głównie malarstwem, bo ostatnio coraz szerzej prezentujemy również grafikę i perfekcyjną rzeźbę takich mistrzów jak Brachmański, Chromy, Markowski, Wierzbicki, Zemła. Po drugie, aby była to sztuka polska, w moim mniemaniu dobrze świadcząca o kondycji naszej profesjonalnej twórczości i o naszym kraju w ogóle. Po trzecie, zebrane na aukcjach pieniądze miały dofinansować rozwój szerzących polską kulturę instytucji i przedsięwzięć lub po prostu pomóc naszym młodym, obiecującym artystom.

Powiem nieskromnie, że wszystkie te zamierzenia udaje się systematycznie realizować. W Stanach Zjednoczonych „dorobiliśmy się” sporego i stale rosnącego grona stałych bywalców naszych aukcji, którzy nie mają już trudności z odróżnieniem akwaforty od cynkografii ani akrylu od akwareli i coraz to śmielej inwestują w swoje prywatne mini kolekcje, które być może przekształcą się kiedyś w galerie z prawdziwego zdarzenia. Prowadząc aukcje staram się nie tylko wylicytować możliwie wysoką cenę, lecz także sporo opowiadam o technikach malarskich, o samych artystach i o warunkach, w jakich tworzą swoje dzieła.

Takie ciekawostki jak na przykład informacja, że profesor Allan Rzepka mieszka gdzieś tam między niebem a ziemią, bo na bardzo wysokim piętrze, ale w starej, nie posiadającej windy krakowskiej kamienicy, więc dotarcie doń wymaga sportowej zaprawy, wytwarzają sympatyczną, fa-miliarną atmosferę. Nabywcy rzeźb i płócien czują, że biorą udział nie tylko w handlowej transakcji, lecz również w liczącym się artystycznym wydarzeniu”.
W czymś ważnym dla Polski, dla amerykańskiej Polonii, dla Stanów Zjednoczonych i dla nich samych. Przypomnę, że i sam Wiesław Ochman wyśmienicie maluje, więc jego komentarze i anegdoty są nie tylko barwne, ale i kompetentne.

Pierwsza aukcja odbyła się w listopadzie i grudniu 1992 roku; po piętnaście tysięcy dolarów otrzymały wówczas Akademie Sztuk Pięknych w Krakowie i Warszawie, osiemdziesiąt tysięcy Kongres Polonii Amerykańskiej przeznaczył na dofinansowanie kilkudziesięciu znaczących inicjatyw twórczych, które bez tego wsparcia nie miały szans na realizację. Efektami kolejnych były między innymi wspomożenie przedsięwzięcia wykupu i odrestaurowania domu Adama Mickiewicza w Wilnie, w którym obecnie mieści się muzeum wieszcza, a w jego podpiwniczeniu sala, gdzie polscy poeci spotykają się z litewskimi kolegami, dofinansowanie akcji budowy Domu Sztuki Polskiej w okolicach Biłgoraja, wyposażenie Opery Śląskiej w wielki ekran i nowoczesny sprzęt audiowizualny, zakupienie nowej podłogi i luster dla Szkoły Baletowej w Bytomiu, finansowy przyczynek do budowy Domu Muzyka-Seniora, obdarowanie Bytomskiej Szkoły Muzycznej wysokiej klasy fortepianem, budowa pomnika Janusza Korczaka i Jego Dzieci.

Mechanizm imprezy jest zawsze podobny. Wiesław Ochman wybiera artystów, których zamierza prosić o podarowanie obrazu czy rzeźby, ustala z nimi miejsce i termin odbioru dzieła, wsiada w samochód (oczywiście prywatny, nie służbowy) i rusza w Polskę – przekonując się, jaki to duży kraj, bo do przejechania jest zwykle w sumie kilka tysięcy kilometrów. Choć sam maluje od czasów szkolnych, a swoje dzieła z powodzeniem prezentuje na indywidualnych wystawach od lat piętnastu, więc jego własne artystyczne preferencje są ściśle sprecyzowane, w doborze płócien na aukcję kieruje się nie indywidualnymi upodobaniami, lecz zasadą maksymalnej różnorodności aukcyjnej oferty. Następnie, po zebraniu wszystkich prac, ku utrapieniu żony Krystyny zmienia swój prywatny dom w magazyn i biuro spedycyjne, po czym wyjeżdża do USA i osobiście prowadzi aukcję.

Tegoroczna, jedenasta już z kolei, po raz pierwszy odbyła się nie tylko na terenie polskiego konsulatu w Nowym Jorku, lecz także w polskiej ambasadzie w Waszyngtonie. Na tę innowację zasadniczy wpływ wywarł syn sławnego tenora, Maciej, który od lat wraz z żoną i trójką dzieci zamieszkuje nieopodal Potomaku i utrzymuje miłe kontakty z pracownikami ambasady. Maciej Ochman przetłumaczył również – oczywiście charytatywnie – tekst katalogu na język angielski i wykonał stronę internetową, która odnotowała przeszło dwadzieścia tysięcy wejść.

Licytacja w ambasadzie odbyła się 9 marca w dość szczupłym gronie pięćdziesięciu, sześćdziesięciu osób – bo też i sala recepcyjna ambasady jest niewielka. Tym niemniej, udało się sprzedać wszystkie wystawione tam prace w liczbie trzydziestu; pozostałe znalazły nabywców na aukcji nowojorskiej. Tym razem dochód ze sprzedaży ma być przeznaczony między innymi na stypendia, ze szczególnym uwzględnieniem lekcji angielskiego dla młodych śpiewaków, którzy mają szansę zaistnieć na światowych scenach. Bo chociaż niemal wszystkie szkoły nauczają angielskiego, zwykle od tej nauki do swobodnej konwersacji bardzo daleko.

Tyle zdołałem się od mistrza Wiesława dowiedzieć w czasie naszej rozmowy przeprowadzonej zaraz po powrocie do kraju, ponieważ jego myśli zaprzątało inne, niezbyt już odległe w czasie wydarzenie: 21 kwietnia, na uroczystej, nadzwyczajnej sesji Senatu AGH odebrać miał dyplom doktora honoris causa tej uczelni. Jak bowiem sam wielokrotnie podkreślał, teoretycznie nie jest ani profesjonalnym śpiewakiem, ani profesjonalnym malarzem, ani profesjonalnym reżyserem: owszem, kształcił głos i gust u wybitnych profesorów, ale nie w ramach regularnych studiów. Ukończył natomiast z wyróżnieniem Wydział Ceramiczny AGH, zdobył dyplom magistra inżyniera – i nawet miał zamiar wrócić na swoją macierzystą uczelnię, aby otworzyć przewód doktorski po dwóch, góra trzech sezonach na operowej scenie. Te dwa, trzy sezony przedłużyły się do jubileuszu pięćdziesięciolecia pracy artystycznej. I wtedy jego krakowska Alma Mater postanowiła uhonorować swego znakomitego absolwenta. Sam Wiesław uznał to za jedno z najwspanialszych wyróżnień w życiu – a może wręcz najwspanialsze.
Prawdopodobnie jest to pierwszy i zapewne na długo jedyny wypadek, że nieźle zapowiadający się śpiewak nie zaniechał technicznych studiów – oraz że doktorat honoris causa takiej uczelni otrzymał śpiewak tenorowy. W prywatnych rozmowach i oficjalnych wywiadach Wiesław zawsze podkreśla, że nie był to w jego życiu zamknięty epizod – nie tylko dlatego, że ożenił się z koleżanką z jednego roku. W jego opinii studia techniczne uczą dyscypliny myślenia, odstręczają od bylejakości, od czczego efekciarstwa. Wyniki pracy inżyniera są łatwiej wymierne.

A jeśli ktoś za młodu przywyknie do solidnej pracy, przyzwyczajenie takie pozostaje mu zwykle na całe życie.
21 kwietnia były zatem przemówienia, łańcuchy i gronostaje, była niepowtarzalna atmosfera Auli AGH. A że Wiesław Ochman wyjednał dla mnie zaproszenie na tę uroczystość, będę miał zapewne okazję ją zrelacjo- nować. Jerzy Skrobot

REKLAMA

2090966712 views

REKLAMA

2090967015 views

REKLAMA

2092763475 views

REKLAMA

2090967301 views

REKLAMA

2090967454 views

REKLAMA

2090967598 views