REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaWyruszyłem w świat" - O polskim dziadku, śpiewaniu Wysockiego, Polsce, Syberii i...

Wyruszyłem w świat" – O polskim dziadku, śpiewaniu Wysockiego, Polsce, Syberii i koniach mówi Evgen Malinovskiy

-

Evgen Malinovskiy, urodzony na Syberii aktor, muzyk i wykonawca piosenki aktorskiej, od 17 lat mieszka w Warszawie. Występuje w filmach i w teatrze. W ramach swojego projektu „Syberyjski bard zaprasza” nagrał dwie płyty: „Prolog” i „Tropami Wysockiego – Pieśni narowiste” z piosenkami Włodzimierza Wysockiego, Bułata Okudżawy i Aleksandra Rozenbauma. Ma dwoje dzieci.

Do Chicago przybył w ramach wymiany między uczelniami: Wyższą Szkołą Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia w Warszawie i chicagowskim Northeastern Illinois University.

REKLAMA

Kiedy się dowiedziałeś o swoich polskich koneksjach, o pochodzeniu dziadka? O tym, że masz – jak mówisz – tę ćwiartkę polskiej krwi w żyłach?
– Dowiedziałem się o tym już jako nastolatek. Niewiele tego „naście” było, może piętnaście, może czternaście. Mój czternastoletni syn też już zaczyna mnie wypytywać, jak to było, kto jest dziadek, a kto babcia. To jest wiek, kiedy dziecko zaczyna dowiadywać się o pokolenia wstecz. Tak samo zaczęło się u mnie.

Samo nazwisko masz nie rosyjskie.
– Wtedy nie przykładano wielkiego znaczenia do inności. Propaganda w Związku Radzieckim mówiła, że wszyscy ludzie to bracia i nie ma narodowości; wszystkie republiki to są bracia i siostry. Tym bardziej że jest przecież wiele nazwisk rosyjskich z taką końcówką: Rajewska, Musorgski, Czajkowski – to są wszystko nazwiska rosyjskie, a końcówka „ski” wskazywała wtedy na pochodzenie raczej szlachetne, niż cudzoziemskie. Nie przykładałem dużego znaczenia do tego, skąd byłem, dopóki nie zacząłem się interesować historią rodziny.

Ojciec niewiele miał do opowiadania, bo był najmłodszy w rodzinie i miał cztery latka, jak dziadek zniknął. Ale miał starsze siostry, z którymi byłem w kontakcie. Byłem ich ulubieńcem i jeździłem do kochanych cioć, odwiedzałem je. Najstarsza z nich, ciocia Rima, powiedziała mi, że niewiele zostało informacji. Choć starsza od mego ojca, wciąż była dzieckiem, kiedy dziadka zabrakło. Jedyne, co pamiętała, co zachowało się w pamięci rodzinnej, to że dziadek był poszukiwaczem złota i w czasach ostatniego cara, przed rewolucją, wyruszył na ekspedycję poszukiwawczą. Tak zwyczajnie pojechał zdobywać złoto.

W tamtych czasach po złoto jeździło się albo na Alaskę, albo na Syberię. Dziadek z nieznanych mi powodów pojechał na Syberię. Takie ekspedycje trwały latami. Tymczasem upadł carat i rewolucja zastała dziadka w nowo narodzonym Związku Radzieckim. Złapano go jako cudzoziemca, ogłoszono przestępcą, okradającym młodą republikę radziecką, zabrano wszystko, co zdobył i co miał. I oczywiście nie wypuszczono go do kraju ojczystego, a zostawiono na Syberii, tam gdzie był, nawet nie musiał daleko jechać.
Uwięziono go w takim rodzaju więzienia, jakich wtedy było dużo w Rosji. To jest coś takiego, kiedy się mieszka na wsi i nie ma się prawa z niej wyjechać. Mieszka się w niej jak na wolności, wolno zakładać rodziny, budować domy, pracować, a jak się jest artystą – można tworzyć, ale nie wolno opuścić tej wsi, bo jest się więźniem. Nawet na przepustkę do najbliższej rodziny w sąsiedniej wsi nie wolno było wyjechać, nie mówiąc już o innym kraju. Więc pozostał tam i śmierć jego została objęta wielką tajemnicą. Wyszedł z domu w nocy na gaszenie pożaru, bo na wsi coś się paliło. Nie wrócił. Nawet ciała nie wydano. Po jakimś czasie rodzina dostała oświadczenie, że gdzieś tam w areszcie śledczym przebywał i umarł na gruźlicę.

Jak długo to było po rewolucji?
– To był 1928 rok. Tak się skończyła historia z dziadkiem. Więź pokoleń została przerwana, w rodzinie nie mówiono w ogóle po polsku, Bogu ducha winna babcia nie mogła nic zrobić, a w dodatku, żeby chronić dzieci przed prześladowaniami, wyzywaniem i różnymi przykrościami ze strony fanatycznych obywateli Związku Radzieckiego, ukrywała całą historię. Mało kto z rodziny pamiętał, a tym bardziej mało kto z otoczenia wiedział, że ojcem jej dzieci był Polak.

Fakt, że się jest Polakiem, był zdaje się źle widziany przez ludzi?
– To, że jest się cudzoziemcem, było źle widziane, bo przecież poza Związkiem Radzieckim były tylko burżuazyjne kraje. Społeczeństwu wpajano, że wszystko, co jest imperialistyczne, burżuazyjne, z innego kraju, jest złe. Więc serdeczni nawet, ale ciemni ludzie w taki sposób traktowali wszystkich z czasów caratu, a jeszcze nie daj Boże, jeżeli ktoś pochodził z rodziny cudzoziemskiej. A ze szlachty, z inteligencji tym bardziej. „Arystokracji w ZSRR nie ma i być nie może. Wszyscy ludzie są sobie równi, są sobie braćmi”. Trudno było cokolwiek zachować w rodzinnnej pamięci, a tym bardziej w papierach. Wręcz odwrotnie – niszczyło się wszystko i zamazywało swoją przeszłość, żeby się dostosować do wymogów urzędowych.

A potem, jak już wiedziałeś – czy interesowałeś się Polską, polskimi sprawami, swoją przeszłością rodzinną, czy też zajechałeś do Polski ot tak, żeby zobaczyć, jak to jest w kraju twojego dziadka?

– Wyruszyłem, szczerze mówiąc, nie do Polski. To nie był mój cel. Wyruszyłem w świat. I pierwsze, co napotkałem po drodze, to była Polska. Jak się wyjeżdża ze Związku Radzieckiego nie drogą powietrzną, tylko lądem, to najpierw się znajduje w Polsce. Zatrzymałem się tam, ponieważ już co nieco o swoim pochodzeniu wiedziałem i chciałem tę Polskę zobaczyć. Być może spróbować odnaleźć jakieś nici, jakieś wątki, jakieś kontakty pozostałe po dziadku. Ale marne szanse. To było siedemnaście lat temu, a Polska nawet teraz nie jest na tyle zorganizowana administracyjnie, żeby błys-kawicznie pomagać swoim obywatelom, a tym bardziej obywatelom innych krajów, którzy przyjeżdżają i starają się o jakąś dokumentację, jakieś prywatne historyczne informacje.
Nie znalazłeś dotychczas nic?

– Nie. Nie znalazłem takiej instytucji, dla której wystarczyłoby imię, nazwisko i kil-ka wątpliwej wiarygodności informacji.
Nie wiesz nawet, z jakiej części Polski dziadek przyjechał?
– Nie wiem. A bardzo chciałbym się dowiedzieć.
Co spowodowało, że w Polsce zostałeś?
– Próbowałem wyjeżdżać do różnych krajów. Nie byłem ograniczony w możliwościach. Byłem w Holandii, byłem w Niemczech, w Danii, w Szwecji… Rozglądałem się, jak wygląda życie artystyczne, życie duchowe ludzi w ogóle i Słowian w szczególności. I odkryłem dla siebie różne rzeczy, które mnie coraz bardziej utwierdzały w przekonaniu, że od swojej słowiańskości nie ucieknę za daleko, nie potrafię wyłączyć się, oddzielić od tego. To część nie tylko mojej historii, mojego wychowania i mojej kultury, ale i część mojej twórczości, jak się okazało – czy to związanej z aktorstwem, czy z muzyką, czy pieśniami, jakie śpiewam. To są rzeczy, które dotyczą albo historii, albo definicji, charakteru, losów czy różnych pojęć, legend słowiańskich.
Postanowiłem, że jeżeli już do jakichkolwiek krajów będę jeździł, to tylko z wizytą, z koncertami, ze spektaklami teatralnymi, gościnnie. Tak, owszem, bo wszędzie słowiańskiego ducha jest pełno. Natomiast mieszkać i tworzyć wolałbym jednak w środowisku, które jest z historii swojej, z pochodzenia, słowiańskie. A Polska jest słowiańska i dużo przemyślałem w swoich dochodzeniach historycznych, literackich i publicystycznych.
Rosja, Polska i kilka innych krajów były i nadal pozostają słowiańskie. Setki lat temu zostały podzielone przez religie. Natomiast łączą nas wszystkich tradycje i to, co nazywamy słowiańską duszą. Tego się nie da wykorzenić. Dlatego teraz wracam do korzeni i szukam śladów swojego dziadka, jego pochodzenia, jego miejsca, rodziny, historii.
Ale wybrałeś Polskę. Nie
Rosję, nie Czechy, nie Bułgarię, nie Jugosławię, tylko Polskę. Dlaczego? W jakim momencie powiedziałeś sobie „ja tu zostanę”? Czy był taki moment, czy to się po prostu przeciągało?
– Taki moment zdarzył się kilkakrotnie. I kilkakrotnie też postanawiałem jeszcze gdzieś pojechać i spróbować. I za każdym razem, kiedy utwierdzałem się w przekonaniu, że trzeba żyć tam, gdzie jest duch słowiański, postanawiałem, że jednak zostaję w Polsce, i to w Warszawie.
Polska jest różna. Jeżeli chodzi o ducha artystycznego, to bardziej przypada mi do serca Kraków, Sopot, Łódź, Wrocław, a jednak wybrałem Warszawę. Bo to jest centrum Polski i tam się dzieją różne rzeczy związane z filmem, teatrem, z decyzjami artystycznymi. Gdziekolwiek pojadę, a dużo jeżdżę po polskich miastach, to w końcu wszystko się sprowadza do Warszawy. Tak samo cała Polska jest teraz dla mnie takim centrum, z którego mam wszędzie blisko – i do ziemi ojczystej, do Syberii, i do Europy, i jak widać teraz – do Ameryki. Wybrałem dla siebie Polskę jako miejsce historyczne, ojczyznę mojego dziadka, i to jest sympatia, której nie da się ukryć, a również jako miejsce po prostu wygodne dla mnie i optymalne pod względem komunikacji ze światem.
Mówiłeś na swoim koncercie, że ojciec uczył cię grać na gitarze i śpiewać jak Wysocki. Jak odbierałeś wtedy Wysockiego, którego z pewnością słuchałeś – z płyt, przez radio?
– To było tak. Płyt Wysockiego nie było za wiele, można je było kupić tylko po znajomości albo zupełnym przypadkiem, kiedy rzucili je w sklepie na ladę, ustawiała się kolejka i wykupywano wszystko. Natomiast kasety magnetofonowe rozchodziły się z ręki do ręki. Przegrywało się, siedziało wieczorami i kopiowało te taśmy od kolegów, znajomych, potem ktoś przychodził i błagał: „Daj mi to na chwilę, żeby skopiować”. I przegrywaliśmy, i przegrywaliśmy. I słuchaliśmy. To właśnie jest fenomen Wysockiego, który bez radia, bez telewizji, bez mediów, bez praw, został najbardziej popularnym artystą w kraju. Nie było go wiele w telewizji. Tylko kilka filmów, bo zdążył zagrać zaledwie kilka ról. Epizody, owszem, ale w tym najbardziej widocznym nośniku – filmie fabularnym – bardzo go było mało. Był blokowany. A do Teatru na Tagance, gdzie grał, bilety były wykupywane na miesiące naprzód. Ludzie stali w kolejkach w zimie w mróz, latem rozkładali łóżka polowe. Władze przymykały na to oko, gdyż zdawały sobie sprawę, że teatr nie jest tak ważṇy, jak telewizja, jak film.
Jak ty go słuchałeś? Jak go śpiewałeś?
– Słuchałem tak jak wszyscy – z taśmy, bo płyty winylowe to był luksus. Mój ojciec umiał grać na gitarze, ale dopiero na dziesiąte urodziny dostałem gitarę, którą ojciec gdzieś cudem zdobył. I pierwszy na niej zagrał. Zagrał Wysockiego. Nie wiem, skąd to umiał; może byłem za mały. Może zanim się urodziłem, on już gdzieś z kolegami słuchał i śpiewał. On mi pokazał pierwsze akordy na gitarze. Pierwsza pieśń, której się nauczyłem, to była „Na brats-kich mogiłach nie stawiaj kriestow”. To była pieśń o wdowach, które przychodzą na zbiorowe groby żołnierzy. Pieśń wojenna. Ja wtedy, 10-letni chłopak, nauczyłem się ją śpiewać. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, być może rodzice mieli ubaw, ale teraz sobie dopiero wyobrażam, jak to mogło brzmieć z ust dzieciaka. Potem poznawałem inne pieśni.
Kiedy miałem kilkanaście lat, zafascynowałem się gitarą basową i zaistniałem na scenie muzyki rockowej w Rosji. Później, już po kilku latach pobytu w Polsce, dowiedziałem się, że trafiłem do encyklopedii sceny rockowej Syberii. Grałem w przeróżnych zespołach, a do gitary akustycznej i do śpiewu wróciłem dopiero w Polsce. To był moment, kiedy bardzo pociągnęło mnie do teatru i kiedy pojawiła się szansa zaistnienia również na scenie teatralnej. Niedługo przedtem wziąłem do ręki gitarę i zacząłem śpiewać. Przyszedł taki czas, że dojrzałem i ta pieśń o braterskich mogiłach brzmi już bardziej wiarygodnie, tak jak inne pieśni Wysockiego, Okudżawy i innych.
Wysockiego i Okudżawę zacząłeś śpiewać na scenie dopiero w Polsce?
– Na scenie tak. Wcześniej tylko na prywatkach, w domu, w zaciszu domowym, wśród przyjaciół, w kuchni przy kielichu i z kumplami zdarzało się też. Na scenę publicznie wszedłem z tymi pieśniami dopiero w Polsce.
Od razu śpiewałeś Wysockiego, Okudżawę i Rozenbauma?
– Najpierw Wysockiego. W tej chwili jestem w stanie zagrać trzy różne koncerty. No i trochę ludowych pieśni mam, choć nie jest to moim głównym zajęciem, jak i romanse, które uwielbiam.
Wertyńskiego?
– Wertyńskiego jeszcze nie, ale bardzo dobrze znam jego twórczość i być może kiedyś do tego dojrzeję. Myślę, że przyjdzie czas na cały koncert Wertyńskiego.
W teatrze „Polonia” Krystyny Jandy zagrałeś Wysockiego.
– Do teatru Jandy trafiłem właśnie z powodu spektaklu „Rajskie jabłka”, gdzie gram Wysockiego. To opowieść o jego życiu, miłości i śmierci – z perspektywy kobiet. Kobiet w ogóle, także przyjaciółek, koleżanek z pracy, urzędniczek teatrów, w których pracował. W te wszystkie kobiety wciela się rosyjska aktorka Żanna Gierasimowa.
To jest przekład z rosyjskiego spektaklu, który powstał na scenie Muzeum Wysockiego w Moskwie.
To przedstawienie wciąż idzie?
– Tak. Graliśmy je do mojego wyjazdu do Ameryki i będzie wznowione po moim powrocie, od października.
Utrzymujesz kontakty z Rosją, z Syberią? Ciągnie cię tam?
Szczerze mówiąc, czuję się już obco, jak tam bywam, a jednocześnie – czy tam jestem, czy nie, jest mi tęskno. Lubię analizować to, co się we mnie dzieje, i doszedłem do wniosku, że to nie jest tęsknota za miejscem, tylko za czasami, za wspomnieniami; o dzieciństwie, o młodości, przyjaciołach, rodzinie, o tych chwilach, kiedy było się beztroskim, nie miało się problemów… poza tym, że na przykład rower się zepsuł.
Ale rodzinę odwiedzasz?
– Odwiedzam. Bardzo chętnie tam jeżdżę, lubię tam bywać. Co prawda już kilka lat tam nie byłem, z różnych powodów. A to bilety kilkakrotnie zdrożały, a to teraz, kiedy już mogę lecieć, kompletnie nie mam czasu, bo tak napięty jest „grafik” zawodowy.
Rodzina i przyjaciele znają oczywiście twoje osiągnięcia w Polsce.
– Tak, jesteśmy w kontakcie. Rozmawiamy telefonicznie, a teraz i internetowo się łączymy, wysyłam płyty, jakie nagrałem, zdjęcia, plakaty…
Śpiewasz im?
– Oczywiście. I to, co znają, śpiewają razem ze mną.
Kochasz konie.
Konie odgrywają w moim życiu rolę wręcz terapeutyczną. Odpoczywam, jakbym się łączył z naturą, z przyrodą, ziemią… z historią, z czymś, co nie jest związane z cywilizacją, która mimo wszystkich wygód czasem mi przeszkadza. Chcę się wyłączyć z ca-łego świata, wsiąść na konia i pojechać gdzieś… w tajgę, w pole, jak najdalej od betonu, cegieł i szkła.
Ale traktujesz to również sportowo – bierzesz udział w zawodach.
– W Polsce odbywają się Jeździeckie Mistrzostwa Gwiazd – Lewada Art Cup. Biorą w nich udział artyści. Można się ścigać z Danielem Olbrychskim, Karolem Strasburgerem… W zeszłym roku byłem w ekipie z Danutą Błażejczyk. Ona była moim luzakiem, ja powoziłem. Zajęliśmy czwarte miejsce.
A wierzchem jeżdżę bardzo amatorsko, ale po prostu to lubię. I lubię obcować z końmi, przygotowywać je. Od tego się zaczyna cała ceremonia poznania się z koniem. Trzeba go wyczesać, kopyta wyczyścić, założyć ochraniacze, założyć siodło, pozaciągać popręgi. W tym czasie z koniem się rozmawia i on poznaje, z kim ma do czynienia. I albo pozwala wsiąść na siebie, albo nie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Krystyna Cygielska

REKLAMA

2091067528 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091067827 views

REKLAMA

2092864286 views

REKLAMA

2091068108 views

REKLAMA

2091068254 views

REKLAMA

2091068398 views