REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaPrzez taniec i śpiew trzymamy się polskości

Przez taniec i śpiew trzymamy się polskości

-


Co roku z okazji rocznicy Konstytucji 3 Maja Pulaski Council of Milwakee wyróżnia zasłużonych dla kultury polskiej Nagrodą Dziedzictwa Polskiego (Polish Heritage Award), przyznawaną od 1981 roku. Laureatami byli już duchowni, lekarze, publicyści, działacze społeczni. Między innymi publicysta John Gurda, Dan Pieńkoś – prezes ZNP w Wisconsin  czy Suzan Mikoś – wieloletnia liderka stowarzyszenia kobiet polskich w Milwaukee „Polanki”. 

REKLAMA

 

W tym roku uhonorowano wyjątkową osobę – Adę Dziewanowską.

 

Kim jest Ada Dziewanowska?

 

Jest piękną starszą panią, znaną choreografką, etnografką i nauczycielką  tańca. Mieszka w Katolickim Centrum przy Prospect Ave. w Milwaukee i mimo swoich 93 lat żyje pełnią życia. Biega na próby zespołu folklorys-tycznego „Syrena”, śpiewa w towarzyszącej zespołowi grupie wokalnej, czyta teksty liturgiczne w czasie mszy świętych i zawsze ma czas dla przyjaciół.

 

Pani Ada tak opowiada o swoim życiu:

 

Taniec i polskość były zawsze we mnie, chociaż uświadomiłam sobie to dosyć późno. Ja i moje dwie siostry (jedna bliźniaczka, druga prawie o dwa lata młodsza) wychowywałyśmy się w dworku szlacheckim na Pomorzu. 

 

Ponieważ mój ojciec, Józef Karczewski, był trzynastym dzieckiem, nic z rodzinnego majątku nie odziedziczył. Pracował jako zarządca trzech majątków rodziny Gajewskich. W jednym z nich, który nazywał się Wielkołąka, mieszkała nasza rodzina. W domach nie było wtedy elektryczności, gazu, radia ani telewizji. Pokoje były oświetlane kopcącymi niemiłosiernie lampami naftowymi i ogrzewane piecami kaflowymi na drewno lub węgiel. 

 

Rolę kulturotwórczą, jak prawie zawsze, pełnił kościół. Obrzędy związane z Bożym Narodzeniem i Wielkanocą robiły na nas wielkie wrażenie. Wszystko wpływało na moją bujną imaginację. Dla mnie Chrystus naprawdę rodził się i umierał każdego roku. „Herody”, czyli wiejscy aktorzy, opowiadali w swoich występach o spisku okrutnego króla na życie Dzieciątka Jezus. Żołnierze, strażacy i harcerze strzegli Grobu Pańskiego od Wielkiego Piątku do Wielkiej Nocy rano. Obrazy biblijne, w których spotykamy dobrego Samarytanina, albo jesteśmy świadkami cudu w Kanie Galilejskiej, są takie same dziś, jak wtedy, gdy po raz pierwszy, w czasie Mszy świętej, podczas słuchania Ewangelii kształtowały się w mojej wyobraźni. 

 

Występy „Herodów” były dla mnie pierwszym żywym teatrem, sypanie kwiatów w białej komunijnej sukience pierwszą choreografią, a dożynki czy wiejskie wesele – widowiskiem tęczowym. Szerokie spódnice furkotały w oberkach, korale mieniły się w poświacie zachodzącego słońca, a drzewa wokół szumiały smętnie. Wszystko to docenię później, tutaj w Ameryce, ale wtedy stawałam przed lustrem i godzinami tańczyłam tylko dla siebie to, co podpowiadała wyobraźnia. Tworzyłam także dla sióstr i dla siebie pantomimy, oparte na zasłyszanych piosenkach. Wszystko to było jednak tylko namiastką tańca.

 

Po śmierci ojca (miałam wtedy 11 lat) przeniosłyśmy się z mamą do Poznania. Tam rozpoczęłam regularną naukę w żeńskim gimnazjum im. Dąbrówki. Tam nauczyłam się języka francuskiego i angielskiego. Zawsze z utęsknieniem czekałam na wtorki, bo we wtorki w programie lekcji wychowania fizycznego była nauka tańców narodowych. Mazury, kujawiaki, krakowiaki, polonezy… Ach, jak ja to lubiłam!

 

Z tańców byłam najlepsza, chociaż też najlepiej biegałam i najdalej skakałam, a w szkole było tysiąc pięćset dziewcząt. Myślałam nawet, żeby zacząć studia na akademii wychowania fizycznego, ale najpierw nauczyłam się pisania na maszynie, potem przyszła wojna i nie było możliwości studiowania. Ta praktyczna umiejętność przez wiele lat pozwalała mi zdobywać środki na utrzymanie.

 

We wrześniu 1939 roku cofaliśmy się przed wojskami niemieckimi aż na Litwę, potem uciekaliśmy przed Sowietami. Udało mi się przedostać do Szwecji, ale wojna rozdzieliła mnie z siostrami i mamą. 

 

Po trzech latach przedostałam się do Anglii. Tam zaczęłam pracować w kancelarii Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Polskiego Rządu Tymczasowego na Uchodźstwie. Szefem kancelarii był wtedy Stanisław Mikołajczyk. W Anglii w klubie tenisowym poznałam młodego dziennikarza i oficera armii polskiej Kamila Dziewanowskiego, który wkrótce został moim mężem. 

 

Po wojnie Anglia niechętnie patrzyła na alianckich żołnierzy. Ich krew nie była już potrzebna, chętnie się ich pozbywano. Kamil postanowił wyjechać do Ameryki, aby studiować historię na Harvardzie. On studiował, a ja maszynopisaniem dorabiałam na nasze utrzymanie. Zamieszkaliśmy w siedzibie Uniwersytetu Harvarda w Cambridge, na przedmieściu Bostonu. By ukończyć badania do pracy doktorskiej, Kamil dostał stypendium na Uniwersytet Stanford w Berkeley w Kalifornii. Pojechaliśmy do Kalifornii małym samochodem z dwuletnim dzieckiem. Była to podróż, jaką odbywali pionierzy sto lat wcześniej – od Atlantyku do Pacyfiku.

 

Po powrocie do Bostonu Kamil obronił pracę doktorską i został zaangażowany jako profesor historii – najpierw w Boston College, a później w Boston University. Warunki materialne nam się poprawiły, dzieci – Basia i Jaś  trochę podrosły, więc znalazłam czas, żeby uczęszczać na kursy tańca nowoczesnego i baletu. W  Bostonie odkryłam polsko-amerykańską grupę taneczną „Krakowiak Polish Dancers”. Wróciły tęsknoty z dzieciństwa. Wkrótce przypadek uczynił mnie choreografem „Krakowiaka”. Kierowniczka zespołu Felicja Kutten odeszła i powierzyła mi prowadzenie zespołu. Było to dla mnie wyzwaniem.

 

Zaczęłam szukać brakującej wiedzy w polskich książkach, a potem u źródeł. Podróżowałam do Polski, aby zdobyć fachowe wykształcenie. W studium kulturalnym przy Uniwersytecie Lubelskim uczyłam się wszystkiego o tańcach ludowych, a z tym powiązana była nauka o regionach: historia, etnografia, geografia, ekonomia, znajomość strojów, a więc i haftów, i zdobnictwa, i wielu innych ciekawych rzeczy. Sama gromadziłam doświadczenia i robiłam pierwsze układy dla „Krakowiaka”. Pracowałam i tańczyłam w tym zespole przez dziewięć lat. Do zespołu należały też moje dzieci, Basia i Jaś.

 

W 1969 r. pojechaliśmy po raz pierwszy na Festiwal Zespołów Polonijnych do Rzeszowa. Byliśmy wtedy jedyną grupą zza oceanu. Spotkania u źródeł, warsztaty artystyczne prowadzone przez instruktorów polskich ogromnie podniosły poziom zespołów i zainteresowanie kulturą ojczystą. Potem wraz z dziećmi regularnie odwiedzałam Polskę. Robiliśmy nagrania autentycznych kapel ludowych, filmowaliśmy tańce i obrzędy, kupowaliśmy oryginalne stroje ludowe. To wszystko bardzo mi się przydawało w pracy instruktorskiej.

 

Gdy mąż osiągnął wiek emerytalny, a chciał jeszcze pracować, skorzystaliśmy z oferty uniwersytetu stanowego w Milwaukee, który zaoferował mu katedrę historii. Dla mnie było to naturalne przejście do pracy z zespołem „Syrena”, z którym już wcześniej miałam kontakty artystyczne. Teraz przejęłam zespół jako wykształcony, dyplomowany choreograf z pokaźnym doświadczeniem zawodowym. I tak z  „Syreną” przeżyłam już trzydzieści jeden lat na trzydzieści pięć lat jej istnienia. To trzydziestopięciolecie obchodzimy już od wspólnego tradycyjnego śniadania wielkanocnego, które urządzamy każdego roku. Na pięknym haftowanym obrusie prezentujemy polskie potrawy, a potem zapraszamy do śniadania. Jest to też jeden ze sposobów gromadzenia funduszy na zespół.

 

Jak każdego roku, wystąpimy na Polish Fest, który odbędzie się w pierwszy weekend czerwca w Milwaukee, a finałem naszych obchodów rocznicowych będzie koncert w październiku.

 

Obecnie zespół liczy 30 tancerzy i tancerek. Jego naturalnym artystycznym zapleczem jest  „Mała Syrenka”. Garną się do niej dzieci i młodzież  w różnym wieku – od lat czterech do osiemnastu. Tancerzy „Syrenki” jest w tej chwili około pięćdziesięciu. Pomagam i doradzam instruktorom „Małej Syrenki” już dziesięć lat. 

Część członków zespołu to Amerykanie polskiego pochodzenia. Choć nie mówią po polsku, wszyscy po polsku śpiewają, świetnie tańczą i są pełni entuzjazmu. 

Przez te lata zespół przeżywał  swoje wielkie chwile, między innymi występy w Japonii i tournée po Polsce. Niektórzy już pół życia przeżyli z „Syreną”. Tańczy już drugie pokolenie i zaczyna startować trzecie.

 

Nie jestem już etatowym choreografem, obowiązki te pełni obecnie Duane Tomka. Ja jestem dyrektorem artystycznym zespołu, doradzam i pomagam. Robię to, bo kocham taniec, kocham sztukę i kocham Polskę. 

 

Dla  „Syreny” zawsze pracowałam bez wynagrodzenia.Cieszę się z jej osiągnięć, bo jestem świadoma, że mam niemały w tym udział. 

 

My tutaj przez taniec i pieśń trzymamy się polskości. Jest to łatwe i przyjemne, łatwiejsze niż czytanie książek, bo przecież nie wszyscy znają polski język.

Utrzymanie zespołu folklorystycznego nie jest tanie, dlatego jesteśmy dumni z naszej finansowej samowystarczalności. W dobie rozwoju technologii komputerowej może właśnie polonijne zespoły folklorystyczne mają szanse przechować skarby kultury narodowej i być „arką przymierza między dawnymi i nowymi laty”. 

 

W Ameryce modne jest uczenie się tańców wielu narodów. Traktuje się to jako hobby lub ćwiczenie sprawnościowe. Pani Ada na jednym z kursów spotkała instruktorów takiego instytutu tańca, podpatrzyła jak to robią i sama opracowała układy taneczne oparte na polskich tańcach narodowych i ludowych. Układy bardzo się podobały, więc zaproszono ich autorkę na kolejne obozy jako nauczycielkę tańca, gdzie miała okazję uczyć pieśni, opowiadać legendy, prezentować stroje i sztukę ludową i mówić o kraju pochodzenia tańców, czyli o Polsce. Zwiększyło to zainteresowanie Polską. Ludzie zaczęli jeździć do Polski, żeby zobaczyć jak to jest naprawdę. Jeszcze raz okazało się, że muzyka i taniec są najłatwiejszym pomostem między kulturami.

 

Pani Ada razem ze swoimi dziećmi, Basią i Jasiem, przygotowywała muzykę, opisy, stroje i prezentacje układów tanecznych. Dzięki tej pracy stała się znana w wielu krajach, na różnych kontynentach. Uczyła tańca i opowiadała o Polsce w Japonii, Chinach, na Tajwanie, w Szwajcarii, Izraelu i Meksyku. W wielu krajach tańczą i śpiewają jej melancholijnego kujawiaka „Na dębowym liściu słowik list pisze”. 

 

Dzieci przekonały ją, że w oparciu o swoje doświadczenia powinna napisać książkę. Zgromadziła więc ogromną bibliografię, zebrała materiał muzyczny (nuty), literacki i kartograficzny, przetłumaczyła teksty polskich pieśni na język angielski i napisała jedyną w swoim rodzaju książkę o polskich tańcach ludowych  „Polish Folk Dances and Songs: A Step-By-Step Guide”. Przygotowała i dołączyła do niej dwie kasety z muzyką do wszystkich opisanych tańców.

 

Zgromadziła osiemnaś-cie kompletów strojów ludowych, które czekają na opisanie.

 

Za swoją pracę i patriotyzm pani Ada Dziewanowska została wyróżniona wieloma nagrodami przyznanymi przez organizacje amerykańskie i polonijne, a także przez rząd Rzeczypospolitej Polskiej. Za wzruszenia artystyczne kochają  ją widzowie i melomani, nagradzając brawami na stojąco.

 

Wśród bardzo wielu nagród, dyplomów i wyróżnień najbliższe i najcenniejsze są dla niej: 

Odznaka Honorowa Towarzystwa Polonia – przyznana 16 maja 1986 roku, 

Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej – przyznany przez prezydenta RP Lecha Wałęsę 29 czerwca 1994 r.,

Odznaka Zasłużony dla Kultury Polskiej – przyznana 21 lipca 1997 r. przez ministra kultury i sztuki.

 

W tym roku do kolekcji dołączyła Pulaski Council Polish Heritage Award.

 

Z gratulacjami pospieszyli przedstawiciele centralnych i lokalnych władz oraz przyjaciele i miłośnicy talentu pani Ady.

 

Listy gratulacyjne nadesłali: senator ze stanu Wisconsin Herb Kohl, władze miasta i powiatu Milwaukee, Zrzeszenie Polskie Rzymsko-Katolickie, zrzeszenie ludowych polskich grup tanecznych w Ameryce, grupy i zespoły folklorystyczne, między innymi „Wesoły Lud” z Chicago.

 

Przyjaciele z Chicago w pięknych mundurach kościuszkowskich ofiarowali pani Adzie okolicznościowy tort i wiele uścisków z życzeniami zdrowia i dalszych sukcesów.

 

Licznie zgromadzeni goś-cie gorąco dziękowali i życzyli laureatce 200 lat zdrowia.

 

Suzan Mikoś, która zaprezentowała sylwetkę i osiągnięcia artystyczne tegorocznej laureatki, powiedziała piękne i niezapomniane słowa:  „Nasze Milwaukee byłoby dużo uboższe bez 'Syreny’, a jakaż byłaby 'Syrena’ bez pani Ady Dziewanowskiej!”

 

Obu – Pani Adzie i  „Syrenie” – będziemy towarzyszyć w ich koncertach i cieszyć się  ich sukcesami.

Katarzyna Murawska

Zdjęcia z archiwum 

Ady Dziewanowskiej

REKLAMA

2091038956 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091039255 views

REKLAMA

2092835716 views

REKLAMA

2091039540 views

REKLAMA

2091039687 views

REKLAMA

2091039831 views