REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Historia "Ławeczki"

-

Jak to się świetnie składa, że pomysły na artystyczne dokonania przechodzą „z ojca na syna”. Kiedy w 2002 roku powstawał Teatr przy Stoliku Alicji Szymankiewicz, nikt nie przypuszczał, że repertuar inauguracyjny przez nią dobrany przetrwa lat 10 w dobrej i ciągle rozwijającej się kondycji. Mowa tu o sztuce Aleksandra Gelmana „Ławeczka”.

REKLAMA

 

Ten mołdawski pisarz, który imał się różnorakich zawodów, żeby w końcu, po sukcesie filmu „Premia”, opartego na jego scenariuszu, zostać wziętym autorem sztuk teatralnych, również pewnie nie marzył o karierze wśród chicagowskiej Polonii.

 

Jednak okazało się, że polonijni aktorzy jego sztukę kochają. Po premierze „Ławeczki” w 2002 roku, w której udział wzięli Alicja Szymankiewicz i aktor olsztyńskiego teatru, ś.p. St. Krauze, następna premiera odbyła się w 2004 roku, a wystąpili: tenże Stanisław Krauze, tym razem z Ewą Milde. Sztuka zmieniła formę wystawienia, gdyż od typowego dla teatrów przy stoliku czytania przeszła na pełną scenę, z rekwizytami i scenografią. (Myślę, że pierwsza drewniana ławka ciągle stoi w ogródku państwa Łańko.)

 

Następna drewniana ławeczka miała szansę pokazania się publiczności na scenie Copernicus Center w ostatnią niedzielę, a usiedli na niej: Kinga Modjeska i Krzysztof Arsenowicz.

 

Nic dziwnego, że sztuka Gelmana cieszy się takim powodzeniem. (Wystawiana wielokrotnie w Polsce, doczekała się także filmowej wersji). Przede wszystkim przez swoją kameralność. Sztuka na dwoje bohaterów nie wymaga bowiem za wiele ani rekwizytów (jedność miejsca), ani kostiumów, ani zaplecza teatralnego. Najważniejszy jest tekst i sposób jego podania.

 

Bohaterowie, czyli Wiera i jej partner kilkorga imion, to bardzo przeciętni, zwykli ludzie, którzy – jak każdy – marzą o bliskości i prawdziwej miłości, ale doświadczenia życiowe ograniczają ich tylko do „parkowego romansu”.

 

Dzięki znakomitym dialogom ta tragikomedia urasta do metafory związku między kobietą i mężczyzną.

 

Czy nasi polonijni aktorzy podołali wymogom granych postaci? To osądzili widzowie tych dotychczasowych trzech wersji. Ja natomiast odniosę się do ostatniego sposobu wystawienia sztuki. Jej intymność wymaga bowiem kameralnych warunków i wiadomo było, że ogromna scena i widownia Copernicusa tym warunkom nie sprosta.

 

Posłużono się zatem pomysłem, wykorzystanym w innych pomieszczeniach, że widzowie siedzą na scenie, ograniczając przestrzeń i stwarzając wrażenie bezpośredniego kontaktu z aktorami. Czy ten pomysł sprawdził się w ostatnią niedzielę? Nie.

 

Pomysł przybliżenia widza do miejsca akcji sprawdza się tylko w wypadku odpowiedniego ustawienia krzeseł (w szachownicę albo na podwyższeniach). Tym razem szereg tych mebli, postawionych jeden koło drugiego i jeden za drugim, spowodował, że widzowie z ostatniego rzędu mieli wrażenie, iż przysłuchują się audycji radiowej. A przecież było co oglądać, gdyż zarówno Kinga Modjeska, jak i Krzysztof Arsenowicz gestykulowali, używali mimiki i ekspresji ruchu.

 

Scenografia, którą zajęła się Kasia Szcześniewska, była ograniczona do minimum, co akurat w tym wypadku było zaletą. Nagłośnienie i oświetlenie, jak na taką kameralność, również zdały egzamin. Pozostaje nadzieja, że ponowne zagranie sztuki w innym miejscu przyniesie widzom więcej radości. No i nie odejdą od kasy – z powodu ograniczonej liczby biletów – wielbiciele „Ławeczki”.

 

Tekst i zdjęcia:

Bożena Jankowska

REKLAMA

2091019384 views

REKLAMA

2091019683 views

REKLAMA

2092816142 views

REKLAMA

2091019967 views

REKLAMA

2091020118 views

REKLAMA

2091020262 views