REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaFotografowanie Gniezna

Fotografowanie Gniezna

-

Z Mirosławem Skrzypkowskim rozmawiam w sali wystawowej Muzeum Polskiego, wśród kolorowych fotografii, składających się na jego wystawę „Gniezno – pierwsza stolica Polski” otwartą w ostatni piątek.
Artysta opowiada historię swojej kariery zawodowej. Jego biografia – znana mi z rzeczowej, skrótowej wersji dołączonej do materiałów o wystawie – nabiera rumieńców.


– Zaczynałem naukę fotografii, jako bardzo młody człowiek, od praktyki u znanego fotografa, Maksymiliana Myszkowskiego. Ostrogi zawodowe zdobyłem w Izbie Rzemieślniczej w Poznaniu – jako czeladnik, a później mistrz rzemiosła fotograficznego. Wkrótce po ślubie otworzyłem własny mały zakład fotograficzny w Czerniejewie pod Gnieznem, skąd pochodziła żona. Cały czas mieszkałem w Gnieźnie, do Czerniejewa dojeżdżałem. Po trzech latach, w 1973 roku, powstała możliwość otwarcia studia w Gnieźnie. Tam przez 25 lat prowadziłem pracownię fotografii.

Chciałem kształcić się dalej w zawodzie, ale w Polsce nigdy nie było wyższej szkoły fotograficznej, o której marzyłem. Kiedy Związek Polskich Artystów Fotografików w Warszawie uruchomił czteroletnie studia, zgłosiłem się i znalazłem się w niewielkiej grupie studentów, wybranej spośród ogromnej liczby kandydatów. Wykładali tam najwybitniejsi fachowcy polskiej fotografii. Studia zakończyły się dyplomem. Po latach prof. Stefanowi Wojneckiemu z Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu udało się stworzyć uzupełniające studia magisterskie. Zaproszony tam, ukończyłem je po 2.5 roku z dyplomem magistra.

W międzyczasie pracowałem, ale nigdy mi rzemiosło nie odpowiadało. Robiłem rutynowe usługi, ale po to, żeby czasem uciec gdzieś „w bok”, robić jakieś przetworzenia, poszukiwania twórcze. Dopiero to mi sprawiało radość, bo w tych zdjęciach legitymacyjnych i ślubnych nigdy się nie czułem. Ale z czegoś trzeba było żyć – miałem przecież rodzinę.

– Kiedy zaczął pan wystawiać swoje prace?
– Pierwszą indywidualną wystawę miałem w 1976 roku. Jest taki rezerwat skalny pod Kudową-Zdrojem, byłem tam na wczasach i zrobiłem wystawę, duże formaty. Zawsze uważałem, że porządny fotograf, dobry fachowiec, pokazuje kunszt dopiero w dużych formatach. Małe zdjęcia robi każdy, na małych nie widać niedoskonałości. Dopiero na dużych widać, jak to było fotografowane.

Brałem potem udział w wystawach krajowych i zagranicznych. Wystawiałem dosyć dużo, w Polsce i w Europie, choć to było kosztowne.
– Gdzie była pierwsza wystawa zagraniczna?
Na elitarnym Salonie Fotografii w Pradze. To nie była moja wystawa, to była akceptacja mojego zdjęcia. Wysłałem zresztą tylko jedno i bardzo się cieszyłem, kiedy zostało przyjęte. To był portret kobiety – relief, kombinacja negatywu z pozytywem.
Następna była w Charkowie, i tu ciekawostka: nie byłem tam, ale kolega porobił zdjęcia z tej mojej wystawy – okazało się, że jedno zdjęcie wisiało do góry nogami.

– Uprawia pan też fotografię prasową, a nawet wykłada ją pan dla studentów. Jak się to zaczęło?
– Od dawna miewałem propozycje współpracy z prasą, ale to było zawsze uwarunkowane przynależnością. Na to nie mogłem się zgodzić, choćby ze względu na pamięć ojca, który był więziony za Stalina. Ten mój własny rachunek, to rzemiosło, to była ucieczka od systemu – byłem niezależny. Co prawda napracowałem się, bo cały czas robiłem wszystko sam – ciemnia, i zakład, i studio – było co robić. Ale mam czyste sumienie, bo nigdy się z systemem nie utożsamiałem. Jak dziś dziennikarze z tamtego okresu mówią, że nie byli lojalni, to można to traktować z przymrużeniem oka, bo to nie jest do końca prawda.

Dopiero jak ten system się przekręcił, przyjąłem propozycję współpracy z „Głosem Wielkopolskim”, która trwała osiemnaście lat. Teraz już nie wypada mi tego kontynuować, bo jestem radnym miasta Gniezna, przewodniczącym komisji promocji i ktoś mógłby mi zarzucić, że promuję jakieś ugrupowanie, że kogoś fotografuję, a kogoś innego nie…
– A wykłady na uczelniach?
– Uczę fotografii prasowej na Wydziale Dziennikarstwa – również fotografii reklamowej – w Wyższej Szkole Umiejętności Społecznych w Poznaniu, prywatnej elitarnej uczelni. Przeżyłem wielkie zaskoczenie, bo na otwarcie wystawy przyjechał tu z żoną jej rektor. Jestem też wykładowcą fotografii prasowej na dziennikarstwie na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Studentom mówię: Fotografujcie sercem, fotografujcie inaczej, żeby był to portret waszej duszy, waszego wnętrza. A przede wszystkim pamiętajcie, że fotografia – jak miłość, jak muzyka – może uczynić człowieka szczęśliwym.
– Fotografuje pan teatr, widać to na wystawie.
– Bardzo sobie cenię współpracę z teatrami, zwłaszcza z Teatrem im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Od 25 lat robię im wszystkie zdjęcia – do gablot, do archiwum, dokumentację; w przyszłym sezonie będzie jubileusz.
– Od kiedy fotografuje pan swoje miasto?
– W roku 1995 powstał pomysł wydania albumu o Gnieźnie na wizytę Jana Pawła II w 1997 roku. Tu wspomnę, że byłem fotografem Papieża podczas pierwszej pielgrzymki do Polski, w 1979 roku. Zacząłem intensywnie pracować, wykorzystując też robiony od dawna cykl „Miejsce moje”. Wyszedł pierwszy album, potem drugi… wyszło ich do tej pory sześć. Co półtora roku ukazuje się nowy. I wszystkie się sprzedają, co jest ewenementem. To jest wydawnictwo komercyjne, a wiadomo, że książki nie idą.
Z tych sześciu albumów na półkach są jeszcze tylko dwa. One się ludziom po prostu podobają. Może dlatego, że mieszkam w tym mieście i czuję jego atmosferę. Na pewno nie zrobiłbym w Chicago takiego albumu, jak robią tu miejscowi. To trzeba wyczuć, trzeba wiedzieć, kiedy i gdzie jest odpowiednie oświetlenie… W moich albumach są zawsze cztery pory roku, co zresztą widać i na tej wystawie.
Kiedyś w telewizji mnie zapytali – jak to się dzieje. że wydaję tyle albumów. Docenił to Związek Polskich Artystów Fotografików. Należę do dwóch związków. ZPAF to jest organizacja bardzo elitarna, ale – niestety – ma swoje korzenie w PRL-u. Jako przeciwwagę stworzono Fotoklub Rzeczpospolitej Polskiej. Fotoklub, doceniając moją działalność, kilka lat temu uhonorował mnie medalem Zasłużony dla Fotografii Polskiej. Potem przyszły inne wyróżnienia.
– Czy fotografując ma pan teraz – jako radny – dodatkową motywację promowania miasta?
– Sztuka nie ma punktów stycznych z polityką. Mam do tego dystans i mam ten komfort, że nie jestem w żadnej partii politycznej; startowałem z listy ugrupowania samorządowego. W radzie od początku zaproponowano mi prowadzenie komisji promocji, kultury i turystyki. I to właśnie robię.
– A więc jest pan w Chicago w podwójnej roli?
– Tak, ale bardziej się czuję fotografem.
– Robi pan z pewnością fotografię cyfrową.
– Tak, bardzo dużo czasu kosztowało mnie przejście na cyfrową; musiałem się wszystkiego uczyć od początku. Jest dużo prostsza, ale trzeba sporo zainwestować w sprzęt, zwłaszcza jeżeli się robi fotografię wielkoformatową. Jakieś kłopoty były, ale… Mój kuzyn skończył studia i zrobił doktorat tu, w Stanach. Na dyplomie ma napisane, że nie dokona niczego ten, kto wpierw nie pokona trudności. Często sobie to powtarzałem.
– Obecna wystawa jest cała cyfrowa?
– Nie, tylko część. Większość to są powiększenia z diapozytywów, czyli przezroczy. Dla porządnych wydawnictw do niedawna zdjęcia wykonywało się na przezroczach; one bardziej oddawały te walory, które decydują o jakości fotografii.
– Wszystkie pana albumy są o Gnieźnie?
– Tak. Proponowano mi niedawno zrobienie albumu o Bydgoszczy, ale nie przyjąłem z powodów, o których mówiłem. Są fotografowie w Bydgoszczy, lepiej znają to miasto. Niech każdy robi swoje. Miasto trzeba czuć, bo wtedy można oddać atmosferę. I trzeba mieć czas. Kiedy robię kolejny album, to są 24 godziny dyżuru – bo wstaję nieraz i patrzę, jak tam można księżyc sfotografować między wieżami katedry, czy szadź ładną, czy zachód słońca… Czasem trzeba być w jakimś miejscu kilka razy, żeby zrobić zdjęcie właśnie tak, a nie inaczej.
– Co pana w Gnieźnie najbardziej urzeka?
– Gniezno jest piękne, ale nie jest jeszcze Paryżem. Ani Chicago. Z Gnieznem trzeba się trochę pomęczyć. A że lubię sprawy trudne, to zmaganie się z nim, z jego miejską materią, sprawia mi wiele przyjemności. Łatwo sfotografować 18-letnią dziewczynę i pokazywać zdjęcie. Ale trudniej pokazywać dobre zdjęcia kobiety, która już osiemnastu lat nie ma.
A Gniezno… Kiedy robiłem pierwszy album, to jedna elewacja była czysta, ale dwie sąsiednie czarne, brudne. Miałem najwięcej kłopotu, żeby tego brudu nie było widać. Teraz jest trochę inaczej, ale wciąż jeszcze nie tak, jak by się chciało. Ja to miasto fotografuję – używając łacińskiego powiedzenia – con amore, czyli z uczuciem. I mam efekty w postaci tych albumów i tych wystaw, które się podobają. Z wystawy w Londynie przywiozłem księgę pamiątkową z naprawdę wzruszającymi wpisami – i po polsku, i po angielsku.
Słowem – takie fotografowanie sprawia mi dużo radości i jest receptą na moje życie.
– Są w tym mieście jakieś miejsca, które pana szczególnie pociągają?
– Jak człowiek całe życie w jednym miejscu przebywa – oprócz oczywiście wojska – to tych miejsc jest bardzo dużo. Koło każdej chałupy jak przechodzę, to pamiętam – tu ten mieszkał, tu dziewczyna mieszkała, ten nie żyje… Może trudno w to uwierzyć, ale jestem w Chicago pięć dni, a już tęsknię. Za domem… za Gnieznem. Już chciałbym wyjeżdżać. Bo tam jest moje miejsce, tam jest cząstka mojej duszy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała:
Krystyna Cygielska

REKLAMA

2091057113 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091057412 views

REKLAMA

2092853871 views

REKLAMA

2091057693 views

REKLAMA

2091057839 views

REKLAMA

2091057983 views