Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 12:46
Reklama KD Market

Noworoczne dziwactwa

W niemal dowolnym zakątku świata nadejście Nowego Roku kojarzy się mniej więcej z takimi samymi celebracjami: fajerwerki, hulanki, koncerty i ostre popijanie trunków. Jednak sprawy są o wiele bardziej skomplikowane. Całe to kalendarzowanie zostało wymyślone przez człowieka i jest dość umowne, a zatem tak naprawdę nadejście Nowego Roku niczego przełomowego nie oznacza. Ponadto w niektórych kulturach czas odmierzany jest zupełnie inaczej. W Chinach począwszy od 22 lutego tego roku zaczyna się Rok Woła, który zmieni się w Rok Tygrysa w ostatni dzień stycznia 2022.

Dodatkowo nasz powszechnie znany i używany kalendarz gregoriański, zatwierdzony w 1582 roku przez papieża Grzegorza XIII, ma konkurenta w postaci wcześniej wymyślonego przez Juliusza Cezara kalendarza juliańskiego. I tak w dniu 1 stycznia 2022 roku będzie dopiero 18 grudnia roku poprzedniego w kalendarzu juliańskim, który jest nadal wykorzystywany, choć tylko tu i ówdzie. No i jak tu w takich warunkach wiedzieć, kiedy odpalać petardy, a kiedy nie?

Pomijając jednak wszystkie te trudności należy podkreślić, że w wielu krajach istnieją dość dziwne sylwestrowe tradycje, odbiegające od standardu szampana i sztucznych ogni. W Hiszpanii, gdy wybija północ, ludzie często jedzą dokładnie 12 winogron w tempie jednego na każdy zegarowy ton, co ma zapewnić szczęście i dobrobyt na następne 12 miesięcy. Genezą tego obyczaju jest czysty komercjalizm – noworoczną konsumpcję winogron w 1909 roku wymyślili winiarze z Alicante, którzy chcieli w ten sposób zachęcić ludzi do kupowania większych ilości ich plonów.

W takich krajach jak Meksyk, Boliwia i Brazylia zachęca się naród do zakładania w sylwestrową noc kolorowych galotów, a każdy kolor niesie ze sobą inne znaczenie. Czerwone majtki to miłość, żółte – zamożność i sukces, a białe – pokój i harmonia. Natomiast w Turcji stawia się wyłącznie na czerwień. Ludzie dają sobie w prezencie karmazynowe dessous, które mają zapewnić szczęście na cały rok, choć nie wiem, czy trzeba je koniecznie nosić, czy też wystarczy powiesić na ścianie.

Niemcy bawią się dziwnie i dość niebezpiecznie. Istnieje tam zwyczaj zwany Bleigießen (lanie ołowiu), polegający na tym, iż w łyżce topi się nad świecą kawałek ołowiu, a następnie wlewa się go do zimnej wody. To, w jaki kształt metal się ułoży, zwiastuje różne rzeczy: kulka oznacza szczęście, korona – zamożność, a krzyż niestety prognozuje śmierć. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo i tak wszyscy prędzej czy później nabawią się ołowicy i nie będą nawet pamiętać, że kiedyś coś lali.

W Danii jest sylwestrowy zwyczaj rzucania w drzwi domów sąsiadów i przyjaciół talerzami, a ci, którzy w noworoczny poranek mają przed swoją posesją największą kupę zniszczonej porcelany, mogą szczycić się tym, iż cieszą się dużą popularnością. Natomiast równo o północy liczni Duńczycy skaczą z krzeseł na podłogę, co ma symbolizować „wskoczenie” do Nowego Roku. Mam nadzieję, że nie robią tego po pijaku, bo wtedy 1 stycznia może zacząć się od złamanej nogi.

Według szkockich obyczajów duże znaczenie ma to, kto jako pierwszy wejdzie do czyjegoś domu 1 stycznia. Kogoś takiego nazywa się quaaltagh lub qualtagh, czyli „pierwszą stopą”. Jeśli owym kimś jest wysoki facet o ciemnych włosach, najlepiej wyposażony w chleb i whisky, to wszystko będzie OK. Natomiast blondyn jako pierwszy gość to nieszczęście, co wynika zapewne stąd, iż bardzo dawno temu do szkockich domów mieli zwyczaj wdzierać się blondyni zwani wikingami, dzierżący w garści topory i siekiery, którymi wyrąbywali tubylców w pień.

Ze zrozumiałych przyczyn u Szwedów jest odwrotnie. Tam pierwszym gościem w Nowym Roku powinien być blondyn o jasnej cerze, bo jeśli przypałęta się jakiś śniady facet z okolic basenu śródziemnomorskiego, zostanie uznany za zwiastuna niepomyślności. Natomiast nie wiem, co oznacza w obu krajach pojawienie się na progu domu w sylwestrową noc jakiejś biuściastej Hermenegildy teutońskiej, ale to już inna sprawa.

We włoskim Neapolu jest zwyczaj wyrzucania z balkonów na bruk różnych niepotrzebnych staroci i sprzętów, począwszy od tosterów, a skończywszy na większych obiektach. Wynika stąd, że każdy w tym mieście może dostać w łeb spadającą na ulicę lodówką, choć dominuje tendencja wyrzucania rzeczy miękkich i w miarę małych. Identyczne celebracje związane z nadejściem Nowego Roku odbywają też mieszkańcy Johannesburga w RPA.

A skoro już o rzucaniu mowa, w USA tak się jakoś składa, że niemal wszystkie dodatkowe obrządki noworoczne polegają na zrzucaniu czegoś lub opuszczaniu w dół. Wszyscy wiedzą oczywiście o wielkiej kuli, która opada w Nowym Jorku na Times Square. Jednak od pięciu lat ludzie w Boise w stanie Idaho mogą obserwować, jak o północy spada wielki, 400-funtowy, elektroniczny ziemniak, który zwie się GlowTato. Spektakl ten, podkreślający fakt, iż Idaho to kartoflane królestwo Ameryki, ogląda zwykle ponad 40 tysięcy widzów. Ale to nie wszystko, co spada w sylwestra. W mieści Brasstown w stanie Północna Karolina opuszcza się na oczach zgromadzonej gawiedzi oposa, w Bethlehem w stanie Pensylwania spada 200-funtowy, wyprodukowany lokalnie marshmellow (czyli wielki kawał pianki żelowej), a w Port Clinton w stanie Ohio Nowy Rok wita ogromna, sztuczna ryba zwana Wylie the Walleye (Sandacz Wylie).

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama