W historii literatury aż roi się od autorów będących agentami służb specjalnych, którzy po zakończeniu kariery szpiegowskiej chwytali za pióro. Ian Fleming pracował w angielskim wywiadzie – później napisał serię powieści z Jamesem Bondem w roli głównej. Vincent Viktor Severski był oficerem wywiadu PRL i RP – po przejściu do cywila pisze powieści o działaniach polskiego wywiadu...
Podobnie Graham Green, John Le Carre, Wiktor Suworow, Jasen Matthews – wymieniać można długo. Chyba tylko jeden autor, który zajmował się szpiegowaniem, nic o tym nie napisał w swoich książkach. To Daniel Defoe, autor znanych na całym świecie Przypadków Robinsona Cruzoe. Wprawdzie Defoe żył na przełomie XVII i XVIII wieku, ale szpiegostwo już wtedy miało się dobrze. Zresztą jest stare jak świat, wystarczy przeczytać niektóre historie ze Starego Testamentu.
Swoją najbardziej znaną powieść Daniel Defoe napisał mając 60 lat. Pod koniec życia, w ciągu 5 lat napisał sześć książek. Pozostałe nie są tak znane jak ta o rozbitku na bezludnej wyspie. Co zatem robił przez 40 lat dorosłego życia? Był szpiegiem.
Pod pręgierzem
Jego ojciec, rzeźnik z Londynu James Foe, przeznaczył Daniela do stanu duchownego. Ale młodzieniec nie odczuwał takiego powołania. Po ukończeniu dobrej szkoły sprzeciwił się woli ojca i został kupcem. Żeby inni kupcy traktowali go bardziej poważnie, do swego nazwiska dodał arystokratycznie brzmiące „De”. Był to zarazem jego pseudonim literacki, kiedy zaczął pisać.
Okazało się, że miał talent do handlu. Zajmował się wymianą towarów. Wywoził z Anglii przyprawy, a sprowadzał sukna. I odwrotnie, w zależności od koniunktury. Wiele podróżował. Wzbogacił się. Ale zdarzały mu się również bankructwa, choć nie do ostatniego szylinga.
Interesował się też polityką. Wkrótce odkrył w sobie pociąg do pisania – początkowo broszur politycznych. W tym czasie sytuacja wewnętrzna Anglii była bardzo skomplikowana, także pod względem religijnym. Tworzył się system parlamentarny. Rodziła się nowa klasa społeczna – kapitaliści – nie wywodząca się z utytułowanych rodów, bogactwo zawdzięczająca swojej zaradności. W ogóle sytuacja na wyspach była na granicy wybuchu rewolucyjnego.
Liczyły się dwa stronnictwa polityczne: wigowie i torysi. Wigowie byli reprezentantami protestantów, domagali się tolerancji religijnej i swobód obywatelskich. Chcieli, aby parlament miał więcej władzy niż król. Torysi byli postrzegani jako partia konserwatywna. Opowiadali się za silną monarchią, a władzę króla uznawali za świętą. Mimo to reprezentowali ludzi ubogich, z nizin społecznych, dla których król też był jako drugi po Bogu.
Kiedy Defoe anonimowo opublikował broszurę Najkrótszy sposób rozprawiania się z dysydentami, władzę sprawował rząd torysów. Pozornie treść broszury była po myśli torysów, ale faktycznie ośmieszała ich zachowanie i nietolerancję. Władza, jak każda władza o autorytarnych zapędach, nie mogła sobie na to pozwolić.
W efekcie Daniel Defoe, zidentyfikowany jako autor pamfletu, został bezterminowo osadzony w więzieniu Newgate w Londynie. Dodatkowo trzy razy ukarano go pręgierzem. To była bardzo hańbiąca kara. Defoe napisał wiersz pt. „Hymn do pręgierza” i jakimś sposobem przemycił go za mury więzienia. Utwór spodobał się londyńskiemu ludowi. I podczas wymierzania kolejnej kary pręgierza londyńczycy rzucali kwiaty Danielowi i wznosili za niego toasty. A zwykle w ukaranego pręgierzem rzucano kamieniami i nieczystościami.
Prekursor MI6
Broszura i głośny wiersz zwróciły na Defoe uwagę ministra w torysowskim rządzie – lorda Roberta Harleya. Ten mądry i pozbawiony skrupułów polityk dostrzegł w Defoe wnikliwego obserwatora i uznał, że może mu się przydać w dalszej karierze politycznej. Królewskim dekretem, o który się wystarał, zwolnił Defoe z więzienia, w zamian za wykonanie specjalnej misji.
Tymczasem Defoe napisał w więzieniu obszerny dokument, który był ni mniej, ni więcej projektem organizacji zinstytucjonalizowanej siatki szpiegowskiej do walki z wrogami rządu Anglii. Właśnie czegoś takiego lord Harley pilnie potrzebował. W ten sposób Defoe stał się prekursorem późniejszych brytyjskich agencji wywiadowczych i kontrwywiadowczych – MI5 i MI6.
Defoe podkreślał: „Szpiegostwo i zdobywanie informacji stanowią system nerwowy polityki państwa. Mając na względzie rolę tajnych służb dla funkcjonowania państwa, należy je stale i bacznie obserwować, aby żaden obcy szpieg nie mógł przeniknąć do naszej sieci agenturalnej”. Szkoda, że po II wojnie światowej Anglicy nie wzięli sobie tego do serca. Może wtedy ich wywiad nie zostałby tak dokładnie spenetrowany przez KGB – Kim Philby i inni.
Lord Harley zaopatrzył Defoe w fundusze i w 1704 roku wysłał w kraj, aby znajdował wrogów torysów i sondował nastroje ludności. Defoe przez cztery lata podróżował po Anglii, Szkocji i Walii. Wszędzie zakładał siatki szpiegowskie. Jakby się urodził do takiej pracy. Zależnie od okoliczności wcielał się w różne postaci. Dla katolików był gorliwym papistą. Dla protestantów wrogiem papieża. Udawał bogacza, uczonego, marynarza. Zmieniał ubrania, peruki, nazwiska. Jak obliczono, podczas tej tajnej misji używał około 100 różnych nazwisk. Wielokrotnie narażał życie. Wrogowie lorda Harleya i torysów organizowali na niego zamachy. Nigdy nie został nawet ranny. Zawdzięczał to swojej przebiegłości.
Z czasem Defoe dysponował liczną i prężną siatką agentów w całej Anglii. Zatrudniał informatorów w ważnych dla Anglii ośrodkach: w Paryżu, Dunkierce i Tulonie. Otrzymywał informacje z Madrytu, z którym Londyn pozostawał w ostrym konflikcie dyplomatycznym, grożącym wojną. Przez 10 lat kierował angielską służbą wywiadowczą, nawet po zmianie rządów. Cóż, dobry szpieg pracuje równie lojalnie dla każdej administracji.
Jako organizator wywiadu miał szczególną umiejętność wykrywania oponentów władzy. Inwigilował poufne rozmowy i zatrudniał informatorów w różnych kręgach społecznych. Metody, jakie Defoe wprowadził do działań szpiegowskich, nadal są powszechnie stosowane przez tajne służby na całym świecie.
Później napisał Przypadki Robinsona Cruzoe.
Marcin Nowak