Doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan ostrzegł w niedzielę władze Kuby przed użyciem przemocy wobec "pokojowych demonstrantów".
"Stany Zjednoczone wspierają wolność słowa i zgromadzeń na Kubie i zdecydowanie potępiają wszelkie akty przemocy (...) wymierzone w pokojowych demonstrantów, którzy korzystają ze swoich powszechnych praw" – podkreślił na Twitterze Jake Sullivan.
W niedzielę doszło na Kubie do antyrządowych protestów, według opozycyjnych portali internetowych, największych od 1994 roku.
Agencja Reutera napisała, że tysiące Kubańczyków wyszło na ulice, by wyrazić frustrację z powodu ograniczeń pandemicznych, tempa szczepień przeciwko Covid-19 i zaniedbań rządu.
Uczestnicy demonstracji wznosili m.in. okrzyki "Wolność" i "Precz z dyktaturą".
Kuba przeżywa najgłębszy od 30 lat kryzys gospodarczy. Sytuację na wyspie dodatkowo pogarsza pandemia koronawirusa.
Prezydent Kuby i szef Partii Komunistycznej Miguel Diaz-Canel wezwał w niedzielnym wystąpieniu telewizyjnym zwolenników rządu, aby również wyszli na ulice i "dali odpór" przeciwnikom rewolucji.
"Wzywamy wszystkich rewolucjonistów, wszystkich komunistów, aby ruszyli na ulice i pojawili się w miejscach tych wszystkich prowokacji" – apelował Diaz-Canel.
Kubański przywódca powiedział, że to Stany Zjednoczone odpowiedzialne są za niedzielne zamieszki.
"Rewolucja kubańska - będziemy jej bronić za wszelką cenę!" - napisał na Twitterze wiceminister spraw zagranicznych Kuby Gerardo Penalver. (PAP)