Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 13 października 2024 15:29
Reklama KD Market

ME 2021 - w piątek spóźniony o rok pierwszy gwizdek

Po raz czwarty z reprezentacją Polski, po raz drugi z udziałem 24 drużyn i po raz pierwszy aż w 11 krajach i rok później niż planowano - w piątek rozpoczną się 16. w historii piłkarskie mistrzostwa Europy. Przed kibicami 51 meczów. Finał - 11 lipca na Wembley w Londynie.

Mistrzostwa Europy to trzecia największa sportowa impreza w świecie, po igrzyskach olimpijskich i futbolowym mundialu. Jej historia sięga 1958 roku, kiedy na 3. Kongresie UEFA w Sztokholmie podjęto uchwałę o zorganizowaniu Pucharu Europy Narodów - Coupe d'Europe des Nations, który w 1965 r. przekształcono w oficjalne mistrzostwa kontynentu.

Wielkim zwolennikiem idei tego turnieju był wieloletni sekretarz Francuskiej Federacji Piłkarskiej (FFF) Henri Delaunay (1883-1955), który już w 1927 roku przedstawił swój projekt władzom światowej federacji (FIFA). Został on jednak odrzucony, choć mistrzostwa kontynentalne rozgrywano już - od 1916 r. - w Ameryce Południowej.

Delaunay nie doczekał realizacji swego pomysłu, ale utworzona w 1954 r. UEFA uczciła jego pamięć, nadając rozgrywkom o prymat w Europie i ufundowanemu przez Francję pucharowi jego imię.

Do tej pory odbyło się 15 edycji turnieju o mistrzostwo Europy. Najbardziej utytułowani są Niemcy i Hiszpanie, którzy triumfowali po trzy razy. W tym roku tytułu bronić będą jednak Portugalczycy, którzy okazali się najlepsi pięć lat temu we Francji.

Do tej pory ME odbywały się najczęściej w jednym, a trzykrotnie w dwóch krajach, w tym w 2012 roku w Polsce i na Ukrainie. W 2013 roku UEFA, kierowana wówczas przez Michela Platiniego, zdecydowała, że edycja 2020 zagości w 12 miastach w 12 różnych krajach. Na pewnym etapie przygotowań wybranych zostało nawet 13 państw-miast-gospodarzy, ale później prawo to straciła Bruksela, gdyż nie przedstawiła gwarancji, że nowy stadion będzie gotowy na czas.

Pierwsze turbulencje pojawiły się wiosną 2020 roku wraz z wybuchem pandemii COVID-19. W terminie nie udało się przeprowadzić baraży, które miały wyłonić ostatnich uczestników, a ostatecznie UEFA zdecydowała się przełożyć turniej o rok. Kwalifikacje dokończono jesienią 2020, a mimo trwającej pandemii europejska centrala upierała się przy rozproszeniu turnieju po wielu krajach. I dopięła swego, choć prawo organizacji stracił Dublin, gdyż lokalne władz w odpowiednim momencie nie dały gwarancji, że mecze będą mogły się odbyć z udziałem kibiców. Zaplanowane spotkania z Irlandii przeniesiono do Sankt Petersburga. Z kolei Hiszpanie z tego samego powodu zmienili miasto-gospodarza z Bilbao na Sewillę. W obu przypadkach roszady dotknęły reprezentację Polski.

W skrócie stronę sportową można opisać liczbami - 11 krajów i miast, 11 stadionów, 24 drużyny, 51 meczów, 622 piłkarzy zamiast 552 jak dotychczas, bo ze względu na pandemię i możliwe zakażenia koronawirusem UEFA zezwoliła na poszerzenie kadr uczestników z 23 do 26 zawodników. Idąc tym tropem piłkarzy powinno być 624, ale trener Hiszpanii Luis Enrique zdecydował, że zgłosi do imprezy 24, gdyż - jak tłumaczył - "i tak szansę na grę ma jedynie 18 czy 19".

Zespoły zostały podzielone na sześć grup. Po dwie czołowe z każdej oraz cztery z najlepszym bilansem spośród tych, które zajmą trzecie lokaty, awansują do 1/8 finału. Ta faza rywalizacji pojawi się w ME po raz drugi. Począwszy od niej obowiązywać będzie system pucharowy, czyli przegrywający odpada. Finał - 11 lipca na londyńskim Wembley, gdzie wcześniej rozegrano zostaną również półfinały.

W rundzie grupowej odbywać się będą - poza piątkiem i meczem otwarcia - po dwa, trzy lub - dwukrotnie - cztery spotkania każdego dnia. Rozpoczynać się będą o godz. 15, 18 i 21. W przypadku dwóch potyczek dziennie odpadnie ten najwcześniejszy termin.

Miasta-gospodarze Euro to: Rzym, Baku, Kopenhaga, Sankt Petersburg, Bukareszt, Amsterdam, Glasgow, Sewilla, Budapeszt, Monachium i Londyn.

Polskim piłkarzom w tej edycji ME od początku sprzyjało szczęście. Jeszcze z Adamem Nawałką w roli selekcjonera los uśmiechnął się do nich w losowaniu eliminacji i trafili do teoretycznie łatwej grupy z Austrią, Słowenią, Izraelem, Macedonią Północną i Łotwą. Już z Jerzym Brzęczkiem jako trenerem zaczęli kwalifikacje od kluczowego, jak się okazało, zwycięstwa 1:0 w Wiedniu, a później - choć często krytykowani na styl - skrzętnie gromadzili punkty. Zakończyli zmagania na pierwszym miejscu w grupie z ośmioma zwycięstwami, jednym remisem i jedną porażką.

Jesienią 2020, gdy drużyny narodowe wróciły na boiska po 10-miesięcznej przerwie, biało-czerwoni słabo wypadli w Lidze Narodów i choć wykonali zadanie w postaci utrzymania się w najwyższej dywizji, to w styczniu prezes PZPN zaskoczył wszystkich, zwalniając Brzęczka, a może jeszcze bardziej wybierając na jego następcę Portugalczyka Paulo Sousę, świetnego przed laty piłkarza, ale bez spektakularnych dokonań szkoleniowych. I tak oto po raz drugi biało-czerwonych w ME poprowadzi obcokrajowiec; w 2008 roku był nim Holender Leo Beenhakker.

Wtedy Polacy zadebiutowali w ME, ale bez powodzenia. Po dwóch porażkach i remisie w fazie grupowej szybko wrócili do domu. Jeszcze większe nadzieje na sukces były cztery lata później, kiedy wystąpili, obok Ukraińców, w roli współgospodarzy. Wydawało się, że fortuna sprzyja selekcjonerowi Franciszkowi Smudzie i w losowaniu grup skojarzyła jego zespół z Rosją, Grecją oraz Czechami, co powszechnie uznano za "grupę marzeń". Skończyło się rozczarowaniem. Dwa remisy 1:1 i porażka z południowymi sąsiadami 0:1 w meczu "o wszystko".

W 2016 roku we Francji biało-czerwoni pod wodzą Nawałki osiągnęli sukces, docierając do ćwierćfinału, w którym w serii rzutów karnych ulegli Portugalczykom, późniejszym mistrzom kontynentu. Piłkarze trafili z formą, kilku z nich osiągnęło wręcz jej apogeum. Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński, Artur Jędrzejczyk czy Kamil Grosicki nigdy nie grali w reprezentacji lepiej. Do tego świetnie przygotowany Jakub Błaszczykowski, który zdobył dwa gole, ale i nie wykorzystał jedynej "jedenastki" przeciw Portugalii, czy prezentujący wysoki poziom Kamil Glik, Łukasz Piszczek i Robert Lewandowski.

Tym razem oczekiwania wobec polskiej drużyny są mocno stonowane i chyba jeszcze bardziej niż wcześniej oparte na strzeleckim geniuszu Lewandowskiego, najlepszego według FIFA piłkarza świata 2020 roku. Sousa pracuje krótko i nie zdołał jeszcze odcisnąć takiego piętna na zespole, by można jednoznacznie powiedzieć, w jakim. I ocenić, czy w dobrym kierunku on zmierza. Kadra została odmłodzona, choć jej kręgosłup: bramkarze Wojciech Szczęsny czy Łukasz Fabiański, Glik w obronie, Grzegorz Krychowiak w drugiej linii i Lewandowski na szpicy od lat pozostaje niezmienny.

Brakuje Grosickiego, który stracił praktycznie cały sezon klubowy, kontuzje wyeliminowały Krzysztofa Piątka, Arkadiusza Recę czy Jacka Góralskiego, a Arkadiusz Milik - choć jest zgłoszony do turnieju - to toczy walkę z czasem, czy zdąży wyleczyć uraz kolana.

Biało-czerwoni rozpoczną udział w turnieju w poniedziałek od spotkania ze Słowacją w Sankt Petersburgu. To teoretycznie najsłabszy z rywali, który awans uzyskał po barażach, a w kadrze ma dwóch piłkarzy z polskiej ekstraklasy - Dusana Kuciaka z Lechii Gdańsk i Lubomira Satkę z Lecha Poznań, a także dwóch kolejnych - Ondreja Dudę i Lukasa Haraslina, którzy grali w niej przeszłości.

Później poprzeczka pójdzie w górę, bo 19 czerwca czeka Polaków w Sewilli pojedynek z trzykrotnymi mistrzami Europy - Hiszpanami. W drużynie rywali nie ma obecnie wielkich gwiazd, ale jest cała plejada świetnie wyszkolonych piłkarzy, którzy co prawda czasami zawodzą, ale potrafią też np. rozbić Niemców 6:0 jak jesienią w Lidze Narodów. Z tym rywalem biało-czerwoni grali dotychczas 10 razy i odnieśli tylko jedno zwycięstwo, co stawia ich - obok Niemiec i Anglii - w grupie najbardziej niewygodnych z polskiego punktu widzenia.

Na zakończenie fazy grupowej 23 czerwca, ponownie w St. Peterburgu, Polska zagra ze Szwecją, z którą też zawsze było trudno i częściej przegrywała niż osiągała sukces. Ekipie "Trzech Koron" miał pomóc w ME słynny Zlatan Ibrahimovic, ale wyeliminowała go kontuzja. Jednak i bez niego zdyscyplinowany, silny fizycznie zespół potrafi sprawić kłopoty nawet najsilniejszym.

"To, że chcemy wyjść z grupy, nie jest oczywiście tajemnicą. Takie jest generalnie założenie, a później - nie wiadomo, jak to się będzie układać. Co, jak, z kim? Każdy kolejny mecz w fazie pucharowej może być ostatnim albo... pierwszym do nadziei, marzeń. Różnie może być" - powiedział w wywiadzie dla PAP prezes PZPN Zbigniew Boniek.

Jak dodał, polski zespół stać na sprawienie niespodzianki, ale...

"Jedyną możliwością, żebyśmy odegrali w tym turnieju jakąś rolę, jest dobre przygotowanie. Kiedy w przeszłości coś osiągaliśmy, byliśmy świetnie przygotowani. Bieganie musi piłkarzom sprawiać przyjemność. To podstawowy warunek" - ocenił.

Po perturbacjach związanych ze zmianą lokalizacji meczów PZPN zdecydował, że reprezentacja w trakcie turnieju pozostanie w kraju i będzie mieszkać w Sopocie. Z lotniska w Gdańsku dolatywać będzie na poszczególne spotkania.

"Myślę, że wybraliśmy maksymalne i najlepsze rozwiązanie. Ta baza daje nam duże możliwości pod kątem dwóch meczów w Sankt Petersburgu. Tak jak w eliminacjach wylatujemy na jakieś krótkie wyjazdy. Godzina i 30-40 minut samolotem, czyli to nie jest żaden problem. Do Sewilli na mecz z Hiszpanią musimy się przemęczyć, ale nie traktujemy tego na zasadzie poświęcenia, bo tak meczów nie wygramy. Taka jest sytuacja, mamy pandemię. I tutaj nie może być dla nas żadnego alibi. Baza w Polsce gwarantuje nam komfort, jest blisko lotniska" - tłumaczył Boniek.

Imprezę zainaugurują w piątek na Stadionie Olimpijskim drużyny Włoch i Turcji, a stawkę w grupie A uzupełniają Szwajcaria i Walia, niespodziewany półfinalista sprzed pięciu lat. W teoretycznie najsilniejszej grupie F zagrają trzy tuzy europejskiego futbolu: broniąca tytułu Portugalia, mistrz świata - Francja i prowadzące w tabeli wszech czasów ME Niemcy oraz Węgry, których na tym tle jedynym atutem wydają się dwa spotkania przed własną publicznością.

Przed pierwszym gwizdkiem wysoko stoją też akcje drużyn, które dobrze wypadły w ostatnim mundialu - Anglii i Belgii, ale kibiców tej drugiej ekipy mogą jednak martwić kłopoty zdrowotne Kevina de Bruyne i słaba forma po licznych urazach Edena Hazarda.

W imprezie tej rangi zadebiutują dwie drużyny - Finlandia i Macedonia Północna.

Każdy mistrzowski turniej to także tzw. lista nieobecnych. Tym razem, poza Ibrahimovicem, zabraknie tak znanych i utytułowanych piłkarzy jak Hiszpan Sergio Ramos, Holender Virgij Van Dijk, Niemiec Marco Reus, ale też wschodzącej gwiazdy, jaką bez wątpienia jest Norweg Erling Haaland.

UEFA do prowadzenia 51 meczów wyznaczyła 18 arbitrów głównych, tym razem bez Polaków. W dwóch poprzednich wielkich imprezach sędziował Szymon Marciniak. Wśród arbitrów VAR, który to system zadebiutuje w ME, znalazł się Paweł Gil, natomiast rolę sędziego technicznego będzie pełnić Bartosz Frankowski.

Mistrzostwa Europy to także gigantyczna machina finansowa. Zysk UEFA z organizacji i przeprowadzenia poprzedniego turnieju wyniósł prawie dwa miliardy euro, z czego większość to wpływy ze sprzedaży praw medialnych (w Polsce mecze będzie można w tym roku oglądać jedynie w TVP). W 1992 roku turniej zorganizowany przez Szwecję wygenerował dochód w wysokości... 41 mln euro.

Nie wiadomo jeszcze dokładnie, jaki wpływ na dochody organizatorów będzie mieć pandemia, ale wiadomo, że UEFA pokaźnie zwiększyła nagrody finansowe. Wśród 24 federacji krajowych rozdysponowanych zostanie 371 mln euro, czyli o 23 procent więcej niż pięć lat temu.

Każdy z uczestników za sam udział w imprezie otrzyma 9,25 mln euro, o 1,25 mln więcej niż za Euro 2016. Do tego dochodzą premie za osiągane wyniki. Każde zwycięstwo w fazie grupowej jest warte półtora miliona euro, remis połowę mniej. Drużynom, które dostaną się do 1/8 finału, UEFA przeleje dwa miliony euro, a ćwierćfinalistom po kolejne 3,25 mln. Cztery ekipy, które znajdą się w półfinale otrzymają czeki w wysokości 5 mln euro. Przegrany w finale dopisze sobie do konta kolejne 7 mln euro, a triumfator - 10, o trzy więcej niż pięć lat temu. To oznacza, że mistrz Europy może zarobić w sumie 34 mln euro, jeśli wygra wszystkie mecze.

Władze polskiej federacji również ustaliły z drużyną wszelkie szczegóły finansowe. "Nie ma tu absolutnie żadnych problemów" - poinformował Boniek.

Pandemia nie tylko opóźniła UEFA EURO 2020 o rok, ale też ograniczyła dostęp kibiców do stadionów. Ta kwestia długo pozostawała niewiadomą, ale ostatecznie wszystkie mecze odbędą się z udziałem publiczności, choć większość lig ostatni sezon rozegrała przy pustych trybunach.

W Budapeszcie zajęta będzie cała widownia, ale wszyscy wchodzący będą poddani rygorystycznym kontrolom. Na obiektach w Sankt Petersburgu i Baku kibice zajmą połowę miejsc, Amsterdam, Bukareszt, Kopenhaga, Glasgow, Rzym i Sewilla zadeklarowały wpuszczenie między 25 a 45 proc. maksymalnej liczby fanów. W Monachium zasiądzie na widowni 14,5 tys. osób, czyli 22 proc., a na londyńskim Wembley podczas trzech spotkań fazy grupowej i pierwszy z dwóch meczów 1/8 finału zajętych będzie 25 proc. krzesełek. W sprawie pozostałych czterech - w tym półfinałów i finału - wiążące decyzje jeszcze nie zapadły.

(PAP)


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama