Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 20:25
Reklama KD Market
Reklama

Nigdy więcej wojny. Z pamięci dziecka

Nigdy więcej wojny. Z pamięci dziecka

1 września 1939 roku miałam dokładnie 4 latka i 4 miesiące. Ojciec mój był powołany dolotnictwa krótko przed wojną, odwiedzałyśmy go na lotnisku lwowskim na Skniłowie. Pamiętam pierwsze bomby lecące na Lwów, które oglądałam z dziecięcym zaciekawieniem, biegnąc z mamą do schronu. W tych pierwszych dniach wojny odnosiłyśmy klientom ojca nieodebrane z naprawy zegarki.Ojciec mój posiadał zakład zegarmistrzowski przy ul. Chorążczyzny w śródmieściu.W czasie jednego z bombardowań Lwowa z przekupionym dużymi pieniędzmi taksówkarzem wiozłyśmy babcię Sawową do szpitala, gdzie tego samego dnia zmarła w czasie operacji. Edek, najmłodszy brat mojego ojca leżał w tym czasie w szpitalu raniony przez snajpera z niemieckiej 5-tej kolumny, nie mógł z tego powodu uczestniczyć w pogrzebie własnej matki. 20 września 1939 roku Sowieci wkroczyli do Lwowa i zaczęły się wywózki na Sybir szczególnie podejrzanych politycznie oraz rodzin wojskowych. Nie mieszkałyśmy wtedy w naszym domu na Lewandówce, tylko ukrywałyśmy się u rodziny, krewnych i przyjaciół. Wtedy to młodszy brat mojego ojca Władek, który również brał udział w obronie Lwowa, został aresztowany przy próbie przekroczenia granicy i zesłany na Sybir. Kiedy Niemcy wyparli Sowietów ze Lwowa zaczęła się długa okupacja. Z obawy przed wywózką do Niemiec na przymusowe roboty mama przyjęła pracę sprzątaczki w biurze Dyrekcji PKP, co uprawniało ją również do otrzymania kartek żywnościowych. W 1942 roku powinnam była zacząć szkołę podstawową, ale szkoły były już dla nas pozamykane. Byłam chyba tylko dwa albo trzy razy w klasie mieszczącej się w jakimś zamkniętym sklepie przy ul. Królowej Jadwigi i na tym skończyła się moja edukacja. Zamknięta w mieszkaniu podczas – 50 – godzin pracy mojej mamy uczyłam się pisać na starych zeszytach mojego kuzyna, mama natomiast uczyła mnie czytać i liczyć. Pamiętam, że zima była bardzo mroźna, z dużą ilością śniegu. Przyznawane racje węgla nie były wystarczające do ogrzania mieszkania, mama chodziła więc wieczorami na tory kolejowe zbierać węgiel usypywany z wagonów przez kolejarzy Polaków. Raz omal nie przypłaciła tego życiem goniona przez Niemca strażnika. Dwie kostki cukru dziennie z deputatu mamy dla pracującychi wodnista marmolada z buraków cukrowych to były moje słodycze. Mama obywała się sacharyną.

WIĘCEJ O KSIĄŻCE:Powszechnie wiadomo, że historię, którą znamy z książek, piszą zwycięzcy. Rzadko do głosu w książkach historycznych dochodzą zwykli ludzie, prawie nigdy – dzieci. W skoroszycie „Nigdy więcej wojny” historie wojenne opowiadają dorosłe dzisiaj dzieci II wojny światowej.>>> CZYTAJ TUTAJ <<<

W 1943 roku przyjmowałam Pierwszą Komunię Św. w kościele św. Elżbiety przez ks. Szatkowskiego. Sukienkę miałam uszytą z firanki. W czasie zimy nosiłam płaszcz uszyty z koca, a w lecie sandały drewniaki. W tym czasie nic nie wiedziałyśmy ani o ojcu, ani o stryjku Władku. Edek z bezwładną prawą ręką pracował w konspiracji. Wydany przez szpicla, więziony i torturowany przez Gestapo przetrwał tylko dzięki młodzieńczej kondycji. Kiedy Sowieci zbliżali się do Lwowa zaczęły się znowu bombardowania. Edkowi udało się wydostać z więzienia przy ul. Łąckiego. Przyszedł do nas, aby się wykąpać i wyspać. Tego wieczoru kiedy alarm ogłosił następne bombardowanie, prosiłyśmy go, aby uciekł z nami do schronu, ale on chciał tylko spad. Pobiegłyśmy do schronu same. Po skończonym nalocie, wracając do domu, zobaczyłyśmy trzy olbrzymie wyrwy w ziemi. Bardzo blisko domu, w którym spał Edek, upadły trzy bomby, żadna z nich nie eksploatowała. Wkrótce Niemcy uciekli ze Lwowa pod naporem inwazji rosyjskiej. Tak zaczęła się następna okupacja, tym razem nazywana wyzwoleniem. Edek, członek AK, zbiegł do partyzantki w lasach przeworskich. Jednego z naszych krewnych, wujka Piotra Kmytę, Sowieci aresztowali za posiadanie radia i wywieźli do Donbasu do pracy w kopalni węgla. Żona jego, a moja chrzestna matka, ukochana ciocia całej rodziny, została sama z najmłodszym synem Marianem, najstarszy syn Zbyszek zmarł w czasie okupacji niemieckiej na tzw. galopkę, czyli galopującą gruźlicę płuc, a młodszego syna Julka Niemcy wywieźli na roboty do Niemiec. Wprowadziłyśmy się z mamą do cioci, bo razem było lżej. W 1944 roku po zdaniu egzaminu zaczęłam chodzić do szkoły prowadzonej w języku rosyjskim. Przyjęto mnie do klasy trzeciej, którą ukończyłam w następnym roku, ale już w Rozwadowie. Już w 1944 było wiadome, że trzeba będzie opuścić Lwów albo przyjąć obywatelstwo rosyjskie. Zaczęły się starania o kartę ewakuacyjną i pakowanie. Większość tych paczek i mebli została później i tak na peronie, gdyż nie było na nie miejsca w przeładowanych towarowych wagonach. Na karcie ewakuacyjnej miejscem docelowym była miejscowość Rozwadów. Tam mieszkali krewni wujka Kmyty, poza nimi nie mieliśmy nikogo w centralnej Polsce. Kiedy na początku marca 1945 roku opuszczaliśmy w czwórkę nasze miasto, w 9-rodzinnym wagonie towarowym nie było miejsca na nic innego, jak tylko na to, co niezbędne do przetrwania tej długiej i bardzo uciążliwej podróży. Nasi oswobodziciele przedłużali celowo naszą drogę, zatrzymując transport w szczerym polu, zbierając od ludzi co jeszcze wartościowego im pozostało do podarowania. Nic dziwnego, że podróż nasza ze Lwowa do Rozwadowa trwała całe 9 dni. Kiedy odstawili nasz transport w Rozwadowie na boczny tor, bo lokomotywa była potrzebna dla ważniejszych celów,mama poszła do miasteczka w poszukiwaniu żywności. Znalazła kuchnię PUR, która była specjalnie zorganizowana dla wschodnich przesiedleńców. Dostała trochę zupy i równocześnie zaangażowała się tam do pracy jako kucharka. Odnalazła też krewnych cioci, u których znalazło się miejsce do zamieszkania, gdyż rodzina Bednarków wkrótce miała się przeprowadzić do Poznania. Kiedy zlikwidowano kuchnię PUR, mama dostała pracę jako kucharka w miejskim przedszkolu. Życie w powojennej Polsce nie było łatwe, mama zarabiała niewiele, ciocia prowadziła dom i opiekowała się nami, dwojgiem dzieci uczęszczających do szkoły podstawowej, ale był nareszcie spokój. Rozbite przez wojnę rodziny zaczęły się odnajdywać.Ostatnim transportem ze Lwowa w lutym 1946 roku zjechała do Rozwadowa mojej mamybratowa z trójką dzieci. Wkrótce wrócił z Donbasu wujek Kmyta i niedługo potem cała ich trójka wyjechała do Wrocławia, gdzie wujek dostał pracę jako zegarmistrz w Dyrekcji PKP. Nie pamiętam, jakim sposobem mama dowiedziała się, że stryjek Edek Sawa, najmłodszy brat mego ojca, mieszka na Górnym Śląsku w Katowicach. W marcu 1946 roku jechałyśmy z mamą na ślub Edka z Marią Surowiecką w Bytomiu. Pociąg był tak przepełniony, że obie z mamą wcisnęłyśmy się przy pomocy ludzi do wagonu przez okno. Pociąg jechał bardzo powoli, ludzie wisieli na stopniach wagonów jak przysłowiowe winogrona. Od tego momentu Edek przejął rolę mojego opiekuna. Dalej nic nie wiedziałyśmy o ojcu.

Dopiero w 1947 roku Julek Kmyta odnalazł swoich rodziców we Wrocławiu i od niego dowiedziałyśmy się, że ojciec mój przeżył wojnę w Anglii w jednym z polskich Dywizjonów Lotnictwa i jako inwalida wojenny mieszka w Glasgow w Szkocji. Korespondencja z ojcem była bardzo ograniczona ze względu na cenzurę i szykany ze strony władz. Każdy, kto miał kontakty z zagranicą, był podejrzany politycznie.Pamiętam, jak moja mama była kilkakrotnie wzywana na przesłuchanie na milicji. Były to czasy B. Bieruta. Próbowałyśmy uzyskać zezwolenie na wyjazd do ojca, ale nam odmówiono. Na mój list jako dziecka, które pragnie się połączyć z ojcem, sekretarz Bieruta odpowiedział, że ojciec powinien wrócić do nas. Znałyśmy przypadki takich powrotów, które kończyły się długoletnim więzieniem. Dla bezpieczeństwa mama zaniechała wszelkich kontaktów. Przeżyłyśmy z mamą 10 lat w Rozwadowie, tam skończyłam Technikum Finansowe i dostałam nakaz pracy w Gminnej Spółdzielni jako księgowa. Tam też poznałam mego przyszłego męża Janka Markuta i dopiero wtedy przeniosłyśmy się do Bytomia do wujka Edka, który przyjął oświadczyny Janka, zaakceptował go i po ślubie zamieszkaliśmy w Bytomiu. Tam też urodzili się nasi dwaj synowie Tomek i Maciek. W tym okresie wujek Władek, który z Kołymy z Armią gen. W. Andersa przebył szlak bojowy przez Iran, Tobruk, Monte Cassino, gdzie został ranny, został przeniesiony do Anglii na leczenie, gdzie odnalazł mego ojca. W krótkim czasie ożenił się ze Szkotką Elizabeth Allen i wyemigrowali do USA. Stamtąd odwiedzał nas w Polsce, zatrzymując się zawsze u mojego ojca w Szkocji. W 1963 roku Władek zaprosił i sponsorował rodzinę Edka na pobyt stały do USA.W tym samym roku Edek z żoną i dwojgiem dzieci wyjechali do Ameryki. Za którymś pobytem w Polsce, Władek zapytał moją mamę, czy nie chciałaby pojechać do ojca. Pamiętam odpowiedź mamy, że chociaż rok przed śmiercią chciałaby być z mężem. Rozpoczęliśmy starania, a wtedy już było znacznie łatwiej i w grudniu 1964 roku poleciała do Szkocji, aby połączyć się z mężem po 25 latach rozłąki. Z późniejszych opowiadań ojca wiem, że tęskniła za mną i moimi dziećmi. W następnym roku w sierpniu 1965 na zaproszenie rodziców pojechałam z chłopcami do Glasgow. Moje spotkanie z ojcem po 26 latach przymusowej separacji było bardzo emocjonalne, ale bardzo szybko odnaleźliśmy się duchowo.Tak jak we Lwowie przed wojną, ojciec miał zakład zegarmistrzowski również w Glasgow.W sierpniu w Szkocji dni są bardzo długie, więc każdego wieczoru wyjeżdżaliśmy na zwiedzanie okolic. Niezapomniane wakacje. Miesiąc spędzony z rodzicami pozwolił mi zobaczyć i nacieszyć się ich szczęściem. Wróciłam do Polski zadowolona, że mama nareszcie jest ze swoim ukochanym. Niestety, według jej życzenia, szczęście to trwało tylko rok. W styczniu 1966 roku zaczęła chorować, w lutym pojechałam, aby się nią opiekować po operacji. Zostałam przy niej do końca. Zmarła 21 czerwca 1966 na raka trzustki. Pochowana jest na polskim cmentarzu w Glasgow. W tym samym roku Edek zaprosiłi sponsorował moją całą rodzinę na wyjazd stały do USA. Nie przyszło nam to łatwo. Przez 5 długich lat władze PRL odmawiały nam paszportów. Dopiero duża łapówka otworzyła nam drzwi na zachód.Przypłynęliśmy Stefanem Batorym do Nowego Jorku 29 lutego 1972 roku , a potem autobusem do Chicago. Po 6 latach w Chicago przenieśliśmy się do ciepłej części Stanów, na Florydę. W 1993 roku zmarł mój mąż. Pochowaliśmy prochy Janka w rodzinnym grobie jego rodziców w Rozwadowie. Ja dalej mieszkam na Florydzie z moimi dziećmi, wnukami i prawnukami, ale często odwiedzam kraj rodzinny.

Krystyna MarkutCLEARWATER, FL, USA.Dziękujemy za pomoc w zdobyciu cennych wspomnień p. Irenie Bogusiewicz.


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama