Z Joanną Marszałek rozmawia Joanna Trzos. Podcast "Dziennika Związkowego"powstaje we współpracy z radiem WPNA 103.1 FM
Przychodzą rozbite, zapłakane, zrozpaczone. Bez dachu nad głową, bez pracy, czasem chore, często bez legalnego pobytu. W ciąży, z noworodkami, dziećmi w wieku szkolnym, a nawet nastolatkami. Uciekają od przemocowych partnerów, toksycznych związków, gdzie często dominował alkohol, narkotyki. Wydaje im się, że świat się nagle zawalił – niektóre chcą skończyć ze sobą lub usunąć ciążę. Wtedy naprzeciw wychodzi im siostra Marta. Nie ocenia. Otwiera drzwi do mieszkania i mówi „wchodź, tu jesteś bezpieczna”.
Teresa przymyka drzwi pokoju, gdzie śpi jej dwumiesięczny synek. Z garnków w kuchni przytulnego mieszkania wydobywają się smakowite zapachy. To inspirowany kuchnią filipińską stek z grzybami i warzywami. W drugim garnku kompot owocowy. Teresa uwielbia gotować.
– Potrafię ugotować wszystko – chwali się.
Swoimi specjałami podzieli się z innymi dziewczynami. Bo w Domu Samotnej Matki wszyscy pomagają wszystkim – tłumaczy.
Patrząc dziś na energiczną, wesołą i atrakcyjną trzydziestoparolatkę trudno uwierzyć, że jeszcze pół roku temu była pogrążona w depresji. Do Domu Samotnej Matki trafiła w 5. miesiącu ciąży i z 10-letnim dzieckiem.
– Partner nie uwierzył, że jestem z nim w ciąży. Myślał, że go zdradziłam. Wyrzucił mnie na ulicę i związał się z inną kobietą – opowiada.
Już wcześniej nie układało się między nimi. Były ciągłe wyzwiska, brak komunikacji. Teresa nie wiedziała, gdzie się podziać. Tułała się po rodzinie. Wreszcie, za pośrednictwem Zrzeszenia Amerykańsko-Polskiego trafiła do Domu Samotnej Matki. Tu przyszedł na świat jej syn. Dziś mówi, że nareszcie „może oddychać”.
Siostra jak anioł
Uśmiech Marii jest uprzejmy, lecz blady, a z jej twarzy można odczytać ślady cierpienia. Kiedyś chodziła z dziećmi na pikniki na rzecz Domu Samotnej Matki. Ale nigdy nie pomyślała, że kiedykolwiek sama w nim zamieszka.
Na zewnątrz wszystko wyglądało dobrze – szczęśliwa para, pracowity mąż, troskliwy ojciec. Jednak za zamkniętymi drzwiami dochodziło do znęcania psychicznego, wyczerpującej kontroli i ciągłych prowokacji.
Popadała w coraz większą depresję. Przestała lubić siebie. Dzieci coraz więcej widziały. Zaczęła marzyć już tylko o świętym spokoju.
–To było życie w ciągłym napięciu, niepokoju, co się wydarzy. Ciągłe obwinianie, kontrolowanie, wybuchy agresji.
Wreszcie zaufana osoba doradziła jej, żeby uciekać, bo „albo umrze, albo skończy w psychiatryku”. Spakowała się w ciągu dnia, zabrała dzieci i wyszła z domu.
– Ona otworzyła mi dom i powiedziała „masz i czuj się tu dobrze” – mówi Maria o siostrze Marcie Cichoń, założycielce i dyrektor działającego w Chicago Domu Samotnej Matki. – To pierwsza osoba, która zaakceptowała mnie taką, jaką jestem. Nie wymagała ode mnie perfekcji. Ona jest jak anioł. Wchodzi i wszystko od razu jest lepiej – mówi Marta, tłumiąc łzy wzruszenia.
Zrodzony z potrzeby
Przez lata pracy w biurze parafialnym kościoła św. Jacka w Chicago siostra Marta Cichoń ze Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii zauważyła, że coraz więcej matek przychodziło do kościoła po pomoc. Jeszcze po 2000 roku Jackowo wciąż było centrum Polonii. Siostra najpierw zaczęła organizować rzeczy materialne, pieluchy i dary, które przynosili ludzie. Jednocześnie angażowała się w pracę z młodzieżą.
Pewnego razu ktoś z grupy młodzieżowej doniósł, że zgwałcona dziewczyna pilnie potrzebuje pomocy. Siostra Marta godzinami szukała jej w Chicago. Dziewczyna chciała ze sobą skończyć. Siostra wzięła ją do klasztoru, załatwiła z proboszczem pokoik. Tak rodziła się idea Domu Samotnej Matki im. Świętej Rodziny – miejsca, które przez około 13 lat działalności pomogło łącznie ponad stu matkom i około 200 dzieciom wyjść na prostą.
– Po prostu była taka potrzeba – mówi siostra Marta o początkach Domu.
Pierwszy dom, na Jackowie, udało się kupić cudem – jak mówi siostra – za mniej niż połowę ceny wywoławczej. Dom wymagał jednak gruntownego remontu. Polonia pomagała finansowo, młodzież remontowała, czym i jak się się dało. W czerwcu 2008 r. dom miał już dwie mieszkanki, a do końca września był pełny.
– Były młodziutkie w ciąży, dwudziestolatki z noworodkami i czterdziestoparolatki z nastoletnimi dziećmi – mówi o wychowankach Domu Samotnej Matki siostra Marta. – Rozbite, zapłakane, zrozpaczone. Większość uwikłane w związki, gdzie była przemoc, alkohol, narkotyki. Czasem matki z niesprawnością, które partner wyrzucił, bo znalazł sobie młodszą i zdrową kobietę. Wiele mam bez legalnego pobytu.
Siostra kontra ICE
Kilka przypadków szczególnie zapamiętała. Jedna mama zmarła. Trzeba było powiedzieć jej córce, pomóc pochować, załatwić adopcję dla dziecka. Inna matka szła do nich piechotą przez dwa dni, w ciąży i z 9-letnią córką. Uciekała od tyrana, którego poznała w Internecie i dla którego przyjechała z Polski.
Na początku panowie szukali swoich partnerek i dzieci. Szpiegowali, śledzili, filmowali, nasyłali służby imigracyjne. Raz do drzwi zapukało dwóch agentów imigracyjnych szukających „domu, który chroni nielegalnych imigrantów”. Innym razem niezadowolony partner jednej z kobiet wjechał na chodnik i potrącił siostrę. Siostra Marta poradziła sobie ze wszystkim, gdyż, jak mówi, „Pan Bóg nad wszystkim czuwał”.
– Uczyłam się wszystkiego po omacku. Bardzo szybko skończyłam uniwersytet ze spraw prawnych i imigracyjnych – śmieje się siostra. – Ale zawsze znalazł się ktoś, kto pomógł.
Już wkrótce dom miał założony nakaz ochrony, order of protection, a siostra błyskawiczny kontakt z policją.
Już po dwóch latach siostra Marta zaczęła rozglądać się za większym domem. Gdy znalazł się w 2015 r., siostra Marta, mądrzejsza o doświadczenia pierwszego domu, jeszcze bardziej ulepszyła system. Dom Samotnej Matki to teraz dwa domy – w jednym, w rejonie dzielnicy Montclare, siostry Marta i Magdalena prowadzą biura i przyjmują matki. Adres właściwego Domu Samotnej Matki jest zastrzeżony i nigdy nie jest podawany do wiadomości.
Rozkwit pomocy
Obecny dom może pomieścić 12 matek z dziećmi w przytulnych, wygodnych mieszkaniach. Mamy mogą przebywać w Domu do roku – pobyt można przedłużać co miesiąc, przy wywiązywaniu się z wyznaczonych sobie celów dotyczących siebie, dzieci i pracy. W ich osiągnięciu matki mają zagwarantowaną pomoc terapeutów i psychologów. Dzieci mają zagwarantowaną edukację w szkole katolickiej i polskiej szkole sobotniej. Dzieci również mogą otrzymywać terapię, dzięki umowie ze stanową agencją ds. Rodzin i dzieci (Department of Children and Family Services, DCFS)
Placówka ściśle współpracuje ze Zrzeszeniem Amerykańsko-Polskim, które pomaga w prowadzeniu spraw sądowych, polskim konsulatem oraz adwokatami wolontariuszami. Dzięki szeroko zakrojonej pomocy niektórym mamom udało się uzyskać „zieloną kartę” w ramach wizy dla ofiar przemocy lub zaświadczenie o niesprawności (disability).
Dom Samotnej Matki nie pobiera żadnych pieniędzy rządowych – utrzymuje się tylko z darowizn Polonii. Siostra Marta ze wzruszeniem wspomina wielkie serca Polonii, które wspierają placówkę za każdym razem, gdy tylko jest taka potrzeba.
– Na samą myśl o pomocy Polonii mam gęsią skórę. Niejednokrotnie już nie trzeba było, a jeszcze nam pomagano. Owoce były niesamowite. To wszystko przerosło moje oczekiwania.
Wycackany polski dom
Dom Samotnej Matki jest organizacją non-profit i ma status schroniska, co pozwala jego mieszkankom na otrzymywanie różnych form bezpłatnej pomocy. Jednak mieszkania w niczym nie mogą równać się z tymi, które siostra Marta widziała w amerykańskich przytułkach dla samotnych matek.
– Jesteśmy jak wycackany polski dom – śmieje się siostra.
Zakonnica podkreśla jednak, że Dom Samotnej Matki „to nie przechowalnia”.
– Dajemy wsparcie, wszystkie narzędzia, trzy terapie tygodniowo. Wystarczy tylko chcieć. Ale jeżeli ktoś nas tylko wykorzystuje, to niestety musimy się pożegnać – mówi siostra Marta.
Specjaliści z innych schronisk dla matek mówili siostrze Marcie, że uda się wyprowadzić na prostą tylko 10 procent matek. Jednak Dom Samotnej Matki może poszczycić się większym sukcesem.
– Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że ponad połowa naszych mam, jakieś 55 proc., wychodzi na prostą. Pokończyły szkoły, wyuczyły się zawodów, pootwierały firmy i teraz pomagają innym mamom.
A pozostałe? Wracają do trudnych związków. Niektóre zdecydowały się na powrót do Polski. Jeszcze inne wracają do Domu Samotnej Matki kilkakrotnie i próbują zmienić swoje życie.
Wypłakać się w mankiet
Trudne doświadczenia i pobyt w Domu sprawiają, że jego wychowanki zżywają się ze sobą i stają się częścią jednej wielkiej rodziny. Często spotykają się na wspólnej Wigilii i letnich wyjazdach. Dzwonią do siostry Marty, by podzielić się sukcesami i troskami.
– Jestem dla nich taką mamą. Przy okazji mam teraz dużo wnuków – śmieje się siostra Marta. – Zawsze można przyjść wypłakać się w mankiet.
Teresa i Maria podkreślają, że w Domu Samotnej Matki one i ich dzieci „mają wszystko” – od mieszkania, jedzenia, pampersów i zabawek poczynając, na pomocy prawników i terapeutów, kończąc. Wystarczy tylko chcieć popracować nad sobą, zrobić ten pierwszy krok – mówią.
– Już od pierwszego spotkania z siostrą Martą poczułam bijące od niej ciepło i życzliwość. Wiedziałam już wtedy, że wszystko będzie OK – mówi Teresa.
– Ona nie ocenia. Ona uczy nas wiary w siebie – dodaje Maria.
Zapytane o przesłanie dla innych matek, które tkwią w chorych związkach, bardzo często ze względu na dzieci, Teresa i Maria radzą, by „uciekać, czym prędzej się da”.
– Przestań oszukiwać się, że on się zmieni. Przemocowi partnerzy nie zmieniają się tak po prostu. Na początku nie będzie łatwo samej, ale z wiarą i odpowiednią pomocą – na pewno się uda. To najlepsze, co możesz zrobić dla siebie i swoich dzieci.
Niektóre imiona i fakty z życia bohaterek zostały zmienione