Cała Japonia żyła w strachu przed groźbami tajemniczej grupy terrorystów. Przestępcy pisali co pewien czas do mediów listy, w których odgrażali się, że zatruli żywność pochodzącą od tego lub innego producenta. Tony produktów wycofano z rynku. Koncerny spożywcze stawały na skraju bankructwa. Horror trwał półtora roku. Potem terroryści ucichli. Policja nigdy nie wpadła na ich trop...
Porwanie
Wszystko zaczęło się 18 marca 1984 roku w japońskim mieście Nishinomiya. Katsuhisa Ezaki, prezes potężnej firmy Glico produkującej słodycze, wypoczywał w swoim domu po ciężkim dniu pracy. Brał właśnie kąpiel, gdy do rezydencji wtargnęło dwóch zamaskowanych intruzów z bronią. Obezwładnili jego żonę i dzieci, przecięli łącza telefoniczne i wyciągnęli zaskoczonego Ezakiego z wanny. Nagiego zapakowali do samochodu i odjechali w nieznane.
Kilka godzin po porwaniu w pobliskiej budce telefonicznej znaleziono kartkę z żądaniem okupu. Porywacze domagali się miliarda jenów, co wówczas było odpowiednikiem 4,5 miliona dolarów. Żądali ponadto 100 kilogramów złota w sztabkach. Wymagania przestępców były zatem bardzo wygórowane, ale – jak stwierdziła policja – było to klasyczne porwanie dla okupu. Tymczasem po trzech dniach wydarzyło się coś, co, jak się początkowo wydawało, zakończyło całą sprawę. Mianowicie 21 marca porwany uciekł z miejsca, w którym był przetrzymywany. Teraz pozostawało jeszcze namierzyć porywaczy, ale najważniejsze, że Ezaki był cały i zdrowy.
Trucizna w słodyczach
Okazało się jednak, że przestępcy nie mają zamiaru przestać nękać prezesa koncernu Glico. Niecały miesiąc po porwaniu na terenie głównej siedziby firmy wybuchł pożar. Podpalonych zostało kilka aut na parkingu. Kilka dni później w budynku Glico znaleziono pojemnik wypełniony kwasem solnym.
Ponieważ został on umieszczony wewnątrz gmachu, na pracowników padł blady strach: oznaczało to, że przestępcy mają łatwy dostęp do nieruchomości należących do firmy. Ale najgorsze miało dopiero nadejść w połowie maja, gdy tajemnicza grupa terrorystów rozesłała do mediów list, w którym poinformowała, że zatruła część produktów firmy Glico cyjankiem potasu.
Media upubliczniły informacje. Pośród konsumentów wybuchła panika. Glico zmuszone było wycofać ze sklepów wszystkie swoje towary. Straty były kolosalne. Dodatkowo ucierpiał wizerunek marki, bo Japończycy, nawet gdy było już po wszystkim, bali się kupować słodycze Glico. W rezultacie notowania firmy poszybowały w dół. Zwolniono około tysiąca pracowników. Ostatecznie testy wykazały, że słodycze nie były jednak skażone cyjankiem potasu.
Szydercze listy
Przestępcy upodobali sobie pisanie listów, które wysyłali do Glico, na policję oraz do agencji prasowych. Podpisywali się w nich „Potwór o 21 twarzach”. Media oczywiście skrupulatnie publikowały korespondencję od terrorystów. Ci bardzo często w listach obrażali policję, wytykając im między innymi okłamywanie opinii publicznej, jakoby służby były już blisko złapania sprawców.
„Drodzy głupi policjanci” – tak zaczynał się jeden z listów, w którym terroryści postanowili nawet dać śledczym podpowiedzi, wskazówki, które pomogą ich złapać. Podali między innymi markę maszyny, na której powstawała korespondencja oraz kolor samochodu, którego użyli do porwania. Wszystko na nic. Śledztwo policyjne utkwiło w martwym punkcie. Choć były momenty, kiedy wydawało się, że policjanci natrafili na trop, który ich gdzieś doprowadzi.
Lisie oczy
Niezwykłym odkryciem, które rozbudziło nadzieje śledczych, było nagranie ze sklepu. Wszystko wskazywało na to, że zarejestrowało na nim jednego z członków grupy przestępczej Potwór o 21 twarzach. Najpierw klienci zgłosili, że na półce sklepowej leży opakowanie produktu firmy Glico. W tym czasie cały towar tego koncernu był wycofany ze sprzedaży. Kierownictwo sklepu przejrzało nagrania z kamer i okazało się, że zarejestrowały one, jak jakiś mężczyzna kładzie na półkę opakowanie słodyczy Glico. Niestety nie udało się go nigdy zidentyfikować.
Drugim niezwykle istotnym tropem miał być „człowiek o lisich oczach”. Udało się go namierzyć podczas akcji przekazania okupu. Było tak. Po kilku miesiącach nękania firmy Glico, 26 czerwca 1984 roku terroryści wysłali kolejny list, w którym nieoczekiwanie poinformowali, że „przebaczają” prezesowi Ezaki i nie będą już organizować żadnych prowokacji w stosunku do koncernu.
Niestety nie oznaczało to wcale, że Japończycy mogą odetchnąć i z powrotem bez obawy kupować produkty spożywcze. Potwór o 21 twarzach zaczął dla odmiany szykanować firmę Marudai. Przestępcy i tym razem szybko zażądali okupu. Koncern przystał na warunki i 28 czerwca 1984 roku do pociągu na trasie Osaka-Kyoto wsiadł agent w przebraniu pracownika Marudai. Miał wypatrywać przez okno białej flagi i wtedy wyrzucić torbę z pieniędzmi.
Agent zauważył, że jest obserwowany przez jednego z pasażerów, który miał bardzo charakterystyczne oczy, jak u lisa. Flaga nie pojawiła się na całej trasie do Kyoto. Kiedy agent przesiadł się do pociągu powrotnego, tajemniczy mężczyzna podążył za nim. Po opuszczeniu stacji, człowieka o lisich oczach śledziła policja, ale udało mu się ich zgubić. Po tym incydencie stał się głównym podejrzanym w sprawie, mimo iż nie było wiadomo, czy ma cokolwiek wspólnego z Potworem o 21 twarzach.
Jeszcze raz widziano go, gdy inna firma zgodziła się na przekazanie okupu. Tym razem terroryści przypuścili atak na House Food Corporation, producenta curry i tofu. Pieniądze miały być zostawione w miejscowości Otsu, we wskazanym miejscu przy kuble na śmieci oznaczonym białą szmatką. W okolicy pojawił się człowiek o lisich oczach, ale i tym razem uciekł policji.
Kiedy przywieziono torbę z pieniędzmi na miejsce, okazało się, że biała szmatka leży na ziemi na znak, że przekazanie okupu zostało odwołane. Odnotowano, iż wcześniej w pobliżu kręcił się ciągle ten sam samochód. Gdy patrolujący okolice policjanci chcieli podejść, kierowca dodał gazu i uciekł. Potem znaleziono ten samochód porzucony, a w nim aparaturę do podsłuchiwania rozmów policji.
Samobójstwo
Tajemnicza grupa nie przestała nękać kolejnych producentów artykułów spożywczych. W październiku 1984 roku media otrzymały list z informacją, że Potwór o 21 twarzach wprowadził truciznę do 20 opakowań ze słodyczami koncernu Morinaga. Konsumenci znów wpadli w panikę, a firma odnotowała 60-procentowy spadek sprzedaży i zwolniła 450 pracowników. Akcje Morinagi tak poszybowały w dół, że japoński rząd musiał interweniować prosząc prywatnych inwestorów o skupowanie produktów lub akcji Morinaga. Znaleziono zatrute opakowania cukierków. Tym razem cyjanek potasu był rzeczywiście obecny.
Co ciekawe, 20 zainfekowanych opakowań zawierało nalepki z ostrzeżeniem: „Niebezpieczeństwo: zawiera truciznę. Umrzesz, jeśli spożyjesz. Potwór o 21 twarzach”. Policja zwróciła uwagę na fakt, że mimo gróźb masowego otrucia, przestępcy starali się, by nie zatruła się ani jedna osoba. Podobnie było z okupem. Mimo nękania wielu firm żądaniami przekazania ogromnych sum pieniędzy, terroryści nigdy nie przyjęli żadnego haraczu.
Oprócz tego uprowadzony prezes Glico zeznał, iż miał nieodparte wrażenie, że porywacze nie posługują się prawdziwą bronią, lecz zabawkami. Wyglądało więc na to, jakby za wszelką cenę nie chcieli dopuścić, aby komukolwiek stała się krzywda. Dlatego ich reakcja była tak zdecydowana, kiedy w lecie 1985 roku doszło do ogromnej tragedii.
Kiedy w styczniu policja upubliczniła szkic człowieka o lisich oczach, opinia publiczna zdała sobie sprawę, że śledztwo w ogóle nie posuwa się do przodu. Anonimowa grupa ludzi siała postrach pośród mieszkańców całej Japonii, wszyscy żyli w obawie, że produkty spożywcze, które kupią w sklepie, okażą się zatrute, a organa ścigania przez cały rok nie posunęły się ani o krok, by rozwiązać zagadkę Potwora o 21 twarzach.
Policję zalała fala krytyki. Całą winę za nieudolność detektywów wziął na siebie szef regionalnej policji Shoji Yamamoto. Najpierw publicznie przeprosił za słabe efekty pracy podwładnych, następnie 7 sierpnia oblał się w swoim ogródku naftą i podpalił. Na wieść o jego samobójstwie terroryści przesłali ostatni list, w którym poinformowali, iż przestają na dobre nękać producentów spożywczych i cały kraj. I już nikt nigdy o nich nie usłyszał.
Podejrzany
Do dziś nie wiadomo, kim była tajemnicza grupa. Możliwe, iż za wszystkim stał jeden człowiek. Policja ma podejrzanego. Jest nim Manabu Miyazaki, który swojego czasu ostro atakował Glico oskarżając koncern o to, że pozbywa się fabrycznych zanieczyszczeń prosto do miejskiej rzeki. Na dodatek ojciec Miyazaki był szefem japońskiej mafii, yakuzy. Mógł pomóc synowi w zorganizowaniu porwania prezesa Glico. Co więcej, podejrzany jest niezwykle podobny do szkicu, który przedstawia człowieka o lisich oczach. Jednak mężczyzna ma mocne alibi na dzień porwania.
W sprawę Potwora o 21 twarzach zaangażowanych było 40 tysięcy funkcjonariuszy, czyli jedna piąta wszystkich sił policyjnych Japonii. Mimo to sprawca nadal pozostaje na wolności. Ponieważ zarówno sprawa porwania, jak i próba masowego otrucia uległy przedawnieniu, nawet jeśli uda się go namierzyć, nigdy nie poniesie odpowiedzialności karnej.
Emilia Sadaj