Zgodnie z oficjalnymi danymi na Covid-19 zmarło w 2020 roku około 345 tysięcy Amerykanów. Łącznie zgonów było jednak pół miliona więcej niż w 2019 roku. "Washington Post" pisze, że jedynie część z nich można przypisać bezpośrednio Covid-19.
Zgodnie z danymi amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) w 2020 roku w Stanach Zjednoczonych zmarło około 3,4 mln osób. To liczba o pół miliona większa niż w 2019 roku. Równocześnie w ubiegłym roku Covid-19 był uznany za przyczynę śmierci nieco powyżej 345 tysięcy Amerykanów.
Przekraczającą 150 tysięcy rozbieżność między oficjalnym bilansem ofiar śmiertelnych epidemii a "dodatkowymi zgonami" publicystka Megan McArdle uznaje w swoim artykule na portalu "Washington Post" za szokującą. Przyznaje, że niektóre zgony spodowowane koronawirusem prawdopodobnie nie zostały zarejestrowane jako takie.
"Liczba zgonów z powodu udarów i chorób serca wzrosła podczas pandemii, podczas gdy liczba zgonów z powodu raka utrzymywała się na stałym poziomie. Udary i zawały serca są powikłaniami Covid-19, rak nie jest" - zauważa McArdle. Również 13 tysięcy "dodatkowych zgonów" z powodu cukrzycy publicystka wiąże z epidemią.
"Ale co z raportowanym wzrostem liczby ofiar śmiertelnych wypadków drogowych, z których większości prawdopodobnie nie spowodowali gorączkowi pacjenci rozbijający samochody w drodze na pogotowie? Bardziej prawdopodobnym winowajcą są większe prędkości i lekkomyślna jazda, którą nagle umożliwiły puste drogi" - spekuluje McArdle.
Między innymi dlatego "w niektórych przypadkach możemy nigdy nie wiedzieć, czy winić wirusa, czy naszą reakcję na niego".
Dlatego też publicystka "Washington Post" sceptycznie podchodzi do obwiniania epidemii za wzrost w statystykach zabójstw w amerykańskich miastach. Spekuluje, że może to być spowodowane także pogorszeniem relacji niektórych społeczności z policją lub czynnikiem innym niż koronawirus.
McArdle odnotowuje, że wbrew obawom w trakcie epidemii spadł w USA odsetek samobójstw. To spowodowane może być jej zdaniem hojnymi zasiłkami dla bezrobotnych, które poprawiły sytuację finansową wielu osób mających problemy, by związać koniec z końcem. Przyczyną może być także "poczucie zbiorowej nędzy". "Jeśli jesteś sam w domu, podczas gdy wszyscy spędzają czas towarzysko, czujesz się jak przegrany; jeśli wszyscy oglądają Netflix w domu, jesteś jednym z wielu" - zauważa publicystka.
Pod koniec artykułu McArdle ostrzega, że wywołane epidemią traumy mogą mieć początkowo nieuchwytne konsekwencje, które wyjdą jednak na wierzch po latach. I końcowo odbiją się w raportach na temat śmiertelności. (PAP)