Grzywny za spanie w samochodzie, więzienie za leżenie w miejscach publicznych czy zakaz żebrania – te oraz tym podobne przepisy wprowadza coraz więcej amerykańskich miast. Rzekomo, aby walczyć z bezdomnością. W praktyce, żeby pozbyć się z ulic niewygodnego problemu. W Stanach Zjednoczonych bycie bezdomnym powoli staje się przestępstwem...
Kryminalizacja bezdomności
Kenneth Shultz z Fort Walton Beach na Florydzie w ciągu dziewięciu lat bezdomności, jedną trzecią tego czasu spędził za kratkami. A to z powodu lokalnych przepisów, które nakładają grzywny i kary więzienia za różne niegroźne czynności. Czynności, bez których bezdomni nie mogą się obejść. Emeryta Shultza zatrzymywano na przykład za to, że zasnął na tyłach stacji benzynowej, przed budynkiem urzędu czy w miejskim parku i w związku z tym ma na swoim koncie 96 wyroków za wtargnięcie na czyjąś posesję. Pobyt w więzieniu, koszty sądowe, grzywny i opłaty sprawiły, że tonie w długu wynoszącym już 41 tysięcy dolarów.
Na podobne kłopoty narażonych jest każdego dnia tysiące amerykańskich obywateli, których nieszczęśliwy los zepchnął na ulicę. Ilu ludzi pozostaje bez dachu nad głową w Stanach Zjednoczonych? Ostatnie badania przeprowadzone przez rządową instytucję miały miejsce w 2018 roku i wynikało z nich, że w USA jest 552 tysiące bezdomnych. Oznacza to, że 18 na 10 tysięcy mieszkańców nie ma domu. Większość z nich to zwykle mężczyźni.
Częściej też na ulicy lądują ludzie rasy białej. Statystyki opracowane pod kątem rasy w 2010 roku wykazały, że prawie 42 procent bezdomnych w USA stanowili biali, 37 procent Afroamerykanie, 9,7 procent Latynosi, a resztę inne rasy. Największy problem z bezdomnością mają stany: Kalifornia (151 tysięcy bezdomnych) i Nowy Jork (92 tysiące bezdomnych), jak wynika z danych dotyczących roku 2020 opublikowanych przez National Alliance to End Homelessness. Oprócz tego bardzo zła sytuacja jest w Waszyngtonie D.C., gdzie na 10 tysięcy mieszkańców aż 93 osoby nie mają dachu nad głową. Dla porównania, w Illinois jedynie 8 na 10 tysięcy mieszkańców jest bezdomnych.
Zjawisko bezdomności obserwowane jest głównie w dużych miastach. Trzy czwarte osób pozbawionych domu przebywa w rejonach śródmieść metropolii. Zdecydowanie mniej jest ich na przedmieściach, nie mówiąc już o terenach wiejskich. I właśnie to ich zagęszczenie w centrach miast przyprawia o zawrót głowy miejskie władze, które w imię walki o bezpieczne i przyjazne środowisko dla turystów wymyślają różne prawa kryminalizujące status bezdomnych.
Więzienie za drzemkę
Takich regulacji i miast, które te prawa egzekwują, jest w Stanach Zjednoczonych całkiem sporo. W 2014 roku jedna z organizacji działających na rzecz bezdomnych, National Law Center on Homelessness and Poverty, przeprowadziła badania sondażowe, którymi objęła 187 amerykańskich miast. Okazało się, że w 43 proc. z nich obowiązywał zakaz spania w autach, a 53 proc. tych miast miało przepisy zakazujące leżenia w miejscach publicznych. Tak na przykład jest w Las Vegas, gdzie za drzemkę na ławce można trafić na pół roku do więzienia i narazić się na grzywnę tysiąca dolarów. W niektórych miejscowościach nie wolno nawet się wałęsać ani zbyt długo przebywać w jednym miejscu.
Proszenie przechodniów o datek też bywa nielegalne. W Orlando na Florydzie trzeba wpierw uzyskać specjalne pozwolenie od miasta. W niektórych miastach obowiązują szczegółowe wytyczne odnośnie miejsca i sposobu żebrania. Zazwyczaj nie wolno prosić o pieniądze na przystankach autobusowych, w bliskim sąsiedztwie bankomatów czy podchodząc do osoby, od której oczekuje się jałmużny.
Innym utrudnieniem dla bezdomnych jest zakaz darmowego rozdawnictwa jedzenia w miejscach publicznych. Z tym nieludzkim rozporządzeniem w Fort Lauderdale na Florydzie walczył przez wiele lat 90-letni dziś aktywista Arnold Abott. Jego nazwisko wiele razy obiegło nagłówki prasy, po tym jak z powodu urządzania poczęstunków dla bezdomnych trafiał do aresztu.
Ekipy sprzątające w natarciu
Wyjątkowo nieludzki jest zakaz spania w samochodzie. Przyłapani bezdomni właściciele aut narażeni są na grzywny, karę więzienia, odholowanie ich pojazdu, zawieszenie ich prawa jazdy, a także na to, że będą mieli tzw. historię kryminalną, co dodatkowo utrudni im znalezienie pracy i wynajęcie mieszkania. Niemal na całym obszarze Los Angeles nie wolno zamieszkiwać w aucie pomiędzy 9.00 wieczorem a 6.00 rano, czyli w czasie, w którym zwykle ludzie śpią. Stanowi to duże utrudnienie dla osób, które mimo bezdomności posiadają zatrudnienie, ponieważ nie mają gdzie w nocy wyspać się przed pracą. Mieszkanie w samochodzie to często jedyne rozwiązanie dla osób, które z powodu inwalidztwa żyją z renty i nie mają żadnej rodziny, która by ich przygarnęła.
Alternatywą dla spania w aucie jest rozbicie namiotu. Tzw. miasta namiotów (tent cities) można zaobserwować w większości wielkich amerykańskich metropolii. Niestety życie ich mieszkańców ciągle uprzykrzają miejskie ekipy sprzątające, które regularnie usuwają wszystko, co znajduje się na terenach należących do miasta. W San Diego akcje oczyszczania ulic z miast namiotów przeprowadza się często tuż przed dorocznym liczeniem bezdomnych. Niejednokrotnie rozwieszane są komunikaty informujące o tym, kiedy odbędzie się czyszczenie danego miejsca, tak by bezdomni mieli czas spakować swoje rzeczy. W innych wypadkach władze miejskie w ogóle nie uprzedzają o czyszczeniu lub robią to 15 minut przed rozpoczęciem akcji. W takich sytuacjach wszystko, co pozostanie w miejscu publicznym, jest usuwane.
Kiedy bezdomni wracają do swojego namiotu, odkrywają, że stracili cały swój dobytek. Rozporządzenie Los Angeles zezwala bezdomnym na posiadanie przy sobie, gdy przebywają w miejscu publicznym, takiej ilości dóbr osobistych, które są w stanie zmieścić się w 60-galonowym kontenerze. Rzeczy ponad to są konfiskowane. W 2018 roku w samym tylko czwartym kwartale ekipy sprzątające usunęły w Los Angeles 2 tysiące obozowisk i pozbyły się 435 ton rzeczy należących do bezdomnych. W Saint Paul w Minnesocie buldożer poważnie zranił kobietę podczas usuwania namiotu z terenu parku rekreacyjnego.
Obrońcy praw bezdomnych próbują zaskarżać w sądach akcje usuwania obozowisk argumentując, że konfiskowanie czyjejś własności tylko dlatego, że przekracza jakieś rozmiary, stanowi naruszenie w 4. Poprawki do Konstytucji. Ich zdaniem akcje oczyszczania ulic są aktem barbarzyństwa, który pozbawia bezdomnych rzeczy niezbędnych do przetrwania. Tymczasem władze tłumaczą, że usuwanie miast namiotów jest konieczne dla dobra zdrowia publicznego.
Ekipy sprzątające często znajdują na terenie obozowisk zużyte strzykawki, ludzkie odchody i mnóstwo śmieci. Dodatkowo, przez to, że bezdomni mają utrudniony dostęp do łazienek i znikome możliwości dbania o higienę osobistą, w obozowiskach może wybuchnąć epidemia żółtaczki, tyfusu lub gruźlicy. Regularne usuwanie miast namiotów odbywa się w wielu stanach Ameryki od Kalifornii począwszy przez Minnesotę po Nowy Jork.
Dlaczego bezdomni wybierają spanie w zimnych namiotach lub mało wygodnych samochodach, a nie w przytułku? Bo te miejsca oferują prywatność, niezależność, stabilność i bezpieczeństwo, których brakuje w schroniskach dla bezdomnych. W przytułkach rodziny są często rozdzielane. Osobno śpią mężczyźni, a osobno kobiety. Można mieć przy sobie niewielką ilość rzeczy. Rano trzeba opuścić obiekt, a przede wszystkim trzeba znosić zachowanie innych bezdomnych, którzy nieraz zachowują się agresywnie.
Wroga architektura
Często jednak bezdomni, mimo iż bardzo tego nie chcą, decydują się na korzystanie z noclegów oferowanych przez schroniska.
Po pierwsze, w ten sposób unikają grzywien. W wielu miastach kary za spanie w aucie lub w miejscu publicznym można nałożyć tylko wtedy, gdy nie ma wolnych miejsc w przytułkach. W innym wypadku bezdomny narażony jest na wszystkie przykre konsekwencje prawne.
Po drugie, coraz więcej miast posiada architekturę nieprzyjazną bezdomnym. Na płaskich powierzchniach, które nadają się do siedzenia lub leżenia, takich jak parapety witryn sklepowych, instaluje się bolce, w wolnych przestrzeniach montowane są stojaki na rowery, nawet jeśli rowerzyści nie korzystają z danej okolicy. W parkach rozmieszcza się ławki z przedziałkami, które uniemożliwiają położenie się. Na wielu trawnikach pojawiają się kompozycje z dużych kamieni, a pod mostami, które chronią przed deszczem, więc są ulubionymi miejscami koczowania bezdomnych, wzdłuż krawężnika ustawia się ciągi wielkich donic.
Najbardziej oryginalne i zarazem bezlitosne rozwiązania pojawiły się tam, gdzie problem bezdomności jest największy, czyli w Kalifornii i Nowym Jorku. San Francisco w ciągu jednej nocy zlikwidowało wszystkie ławki na Civic Center Plaza i United Nations Plaza. Stosuje ponadto specjalną farbę odbijającą. W ten sposób chce rozwiązać problem cuchnących uryną murów miasta. Za sprawą farby to, co trafia na pomalowaną nią powierzchnię, odbija się i wraca tam, skąd przyszło, czyli na amatora opróżniania pęcherza w miejscu publicznym.
Sacramento poszło jeszcze dalej. By walczyć z bezdomnością, w centrum miasta powyłączano krany z wodą pitną, a na trawnikach aktywowane są zraszacze o różnych porach dnia. Po zraszacze sięgnęła oprócz tego kiedyś księgarnia Strand Bookstore w Nowym Jorku, po tym jak bezdomni przesiadywali pod zacienionymi witrynami sklepu. Z kolei punkt 7-Eleven w Portland w Oregonie zainstalował przed wejściem urządzenie emitujące dźwięk o bardzo wysokiej tonacji, zbliżonej do alarmu, by zniechęcić bezdomnych do koczowania w sąsiedztwie sklepu.
Obrońcy praw bezdomnych uważają tego rodzaju praktyki za bezduszne. Tymczasem zwolennicy takiej architektury tłumaczą, że ciągła obecność bezdomnych odstrasza klientów i negatywnie wpływa na wartość nieruchomości w danej okolicy.
Zgubna gentryfikacja
Jednak najbardziej wroga bezdomnym jest nie tyle sama, naszpikowana kolcami, architektura, lecz jej rosnąca wartość. Tu tkwi główne źródło problemu, który powoduje, że ludzie biedniejsi spychani są na ulicę (obok przemocy domowej, uzależnień, deficytu mieszkań socjalnych i chorób psychicznych). Badacze bezdomności zaobserwowali paradoksalne zjawisko: za każdym razem, kiedy gospodarka przeżywa boom ekonomiczny, tworzone są nowe miejsca pracy i podwyższa się stopień zamożności społeczeństwa, jednocześnie rośnie liczba ludzi bezdomnych.
Dzieje się tak za sprawą tzw. gentryfikacji, czyli podnoszenia się ekonomicznej wartości danej dzielnicy. W czasie rozkwitu gospodarczego powstają nowe inwestycje, wyburza się stare budynki, a w ich miejsce powstają luksusowe apartamenty. Do ubogich dzielnic zaczyna napływać ludność dobrze zarabiająca. W efekcie tych zmian koszty życia, w tym wynajmu i podatków od nieruchomości, gwałtownie się podnoszą i w tym samym czasie, w którym miasto się bogaci, część jego mieszkańców ląduje w samochodzie lub namiocie.
Często bezdomni to osoby pracujące, które mimo iż mają dochody, nie mogą zapewnić sobie dachu nad głową. Kontrowersyjne zjawisko gentryfikacji od lat jest tematem publicznej debaty nad niebezpiecznymi skutkami tego procesu.
Emilia Sadaj