Globalna sieć internetowa posiada od dawna swoją ciemną stronę, czyli obszar, który dostępny jest tylko za pomocą odpowiedniego oprogramowania i pilnie strzeże totalnej anonimowości użytkowników. Niestety nie jest to wszystko używane do szlachetnych celów. Spora część tzw. dark web (ciemna sieć) poświęcona jest nielegalnym poczynaniom, na czele z dziecięcą pornografią oraz różnymi rodzajami oszustw...
Zaszyfrowana sieć
Jeden z założycieli i organizatorów ciemnej sieci, Roger Dingledine, powiedział w roku 2017, że jego zamiarem nigdy nie było zbudowanie czegoś, co jest w takim czy innym sensie wyjęte spod prawa. Chodziło mu, jak twierdzi, o stworzenie alternatywy dla tradycyjnego Internetu, w którym niemal wszystko jest całkowicie jawne, a w związku z tym narażone na różne niebezpieczeństwa.
Stoi on za przedsięwzięciem o nazwie Tor Project, które stanowi kompletnie zaszyfrowaną sieć, dostępną za pośrednictwem przeglądarki Tor. Internet jawny i legalny nazywa Clearnetem, który – w jego mniemaniu – jest zagrożeniem dla prywatności danych setek milionów ludzi. Ma do pewnego stopnia rację, choć nie usprawiedliwia to w żaden sposób istnienia konkurencyjnej sieci, chroniącej całkowicie jej użytkowników przed odpowiedzialnością karną.
Tor Project nie tylko działa całkowicie jawnie, ale jest również częściowo wspierany przez amerykański rząd, Departament Obrony i wiele prywatnych instytucji. Organizacja ma swoją siedzibę w Seattle i notuje zyski rzędu 5 milionów dolarów rocznie. Niestety inicjatywa Dingledine’a, niezależnie od początkowych intencji, szybko przerodziła się w półświatek pełen przestępstw i fałszywych teorii spiskowych.
Jak wynika z badań, przeprowadzonych w roku 2014 przez Garetha Owena z University of Portsmouth, dziś ogromna większość treści propagowanych w dark web to pornografia, czarny rynek, terroryzm i oszustwa finansowe. Ponieważ użytkownicy tego rodzaju miejsc w Internecie mogą liczyć na niemal całkowitą bezkarność, w zasadzie ciemna strona sieci nie zna żadnych ograniczeń i propaguje czasami szokujące bzdury.
Prosty przykład. Jeśli ktoś chce w garażu skonstruować niewielką bombę nuklearną, w dark web znajdzie bez trudu wszystkie potrzebne wskazówki. Być może będzie również w stanie zamówić odpowiednie materiały, choć z radioaktywnym uranem nadal są pewne problemy „natury technicznej”. Pomijając jednak nawet technikę atomową, konstrukcja niemal dowolnego innego materiału wybuchowego jest w tej podziemnej sieci odpowiednio udokumentowana. Ponadto nikt nie wie, kto z tych danych korzysta, w jakim kraju się znajduje, kim jest, itd. Innymi słowy, jest to raj dla anonimowych i potencjalnie niezwykle niebezpiecznych ludzi.
Gangsterski świat
Dla osób korzystających z Internetu w sposób całkowicie legalny wszystko to jest pewnego rodzaju zagadką. Padają pytania typu: „dlaczego nie można tego ukrócić?” i „gdzie jest wymiar sprawiedliwości?”. Choć pytania tego rodzaju są zrozumiałe, nie ma na razie sensownych odpowiedzi. Wynika to z faktu, że Internet jest globalną siecią, która nie jest kontrolowana przez żaden rząd ani też nie posiada jakiejkolwiek centralnej struktury administracyjnej.
W tej sytuacji internetowy półświatek korzysta z tzw. darknets, czyli „podsieci”, które używają wszystkich internetowych mechanizmów, ale pozostają całkowicie ukryte pod warstwą szyfrowania danych. Szyfrowanie to nie jest nielegalne, a jego mechanizmy w zasadzie uniemożliwiają interwencję jakichkolwiek władz. Powszechnie dostępna kryptografia komputerowa jest obecnie tak zaawansowana, że łamanie szyfrów możliwe jest wyłącznie przez superkomputery, pracujące przez wiele tygodni lub miesięcy.
Wspomniane darknets maskują fizyczne adresy poszczególnych użytkowników i blokują dostęp do ich danych personalnych, a zatem stwarzają niemal gangsterski świat cybernetyczny, w którym każdy może działać w dowolny sposób. Co więcej, możliwe jest też dokonywanie nielegalnych transakcji finansowych na wielką skalę, operowanie kryptowalutą typu bitcoin, itd. Witryny internetowe uczestniczące w całym tym procederze nie są indeksowane przez internetowe wyszukiwarki (Google, Yahoo, etc.), w związku z czym nie można ich po prostu znaleźć w sieci. Wszystko odbywa się na zasadzie podobnej do tej, jaką stosuje się w przypadku jakiegoś elitarnego klubu, do którego wstęp mają odpowiednio wtajemniczeni.
Niestety w USA ostatnie lata przyniosły znaczny wzrost aktywności organizacji promujących różne teorie spiskowe. Najbardziej znaną obecnie formacją jest QAnon, której działacze twierdzą, iż waszyngtońskie elity są uwikłane w działalność pedofilskiego gangu zajmującego się sprzedażą dzieci „do seksualnej niewoli”. Organizacja ta sugeruje od wielu miesięcy, że należy czym prędzej aresztować Clintonów, Obamów, Sorosa, a nawet George’a W. Busha i jego żonę Laurę. Nie ma oczywiście żadnych dowodów na te bulwersujące twierdzenia, ale to właśnie w dark web są one nieustannie propagowane. Także w tym półświatku krążyły przez pewien czas apele do stawienia się 6 stycznia tego roku przed budynkiem Kapitolu. Konsekwencje tego są dziś powszechnie znane.
Agencje takie jak CIA i FBI przyznają, że walka z dark web jest praktycznie niemożliwa. W celu zwalczania tego rodzaju treści potrzebna byłaby poważna modyfikacja Internetu, a to spowodowałoby natychmiast ogromne protesty. A gdyby Internet nagle przestał istnieć, niemal pewne jest to, że natychmiast pojawiłyby się nowe mechanizmy elektronicznej wymiany danych, ponieważ świata cybernetycznego nie da się po prostu wyeliminować. Ponadto znaczna część serwerów obsługujących ciemny Internet znajduje się poza granicami USA, a zatem nie podlega amerykańskiej jurysdykcji. Zresztą w ogóle ściganie ludzi odpowiedzialnych za przestępstwa internetowe jest niezwykle trudne, gdyż główni sprawcy operują z obcych krajów, przede wszystkim azjatyckich.
Krzysztof M. Kucharski