Cornelius Vanderbilt był najbogatszym człowiekiem w Ameryce XIX stulecia. Do gigantycznego majątku doszedł sam, dorabiając się na transporcie wodnym i kolejowym. Równie szybko jak on zbudował finansowe imperium, jego potomkowie roztrwonili fortunę. W ciągu zaledwie 30 lat od jego śmierci rodzina Vanderbiltów wypadła z listy najzamożniejszych Amerykanów...
Narodziny fortuny
Cornelius Vanderbilt przyszedł na świat w 1794 roku na wyspie Staten Island koło Nowego Jorku. Jego rodzina miała holenderskie korzenie. Już w wieku 11 lat zakończył edukację i zaczął pracować na promie swego ojca. Po latach miał powiedzieć: – Gdybym pobierał naukę w szkole, to nie miałbym czasu, żeby nauczyć się czegokolwiek innego.
Zaledwie kilka lat później jako 16-letni chłopak rozkręcał już własny biznes, oferując przewóz promem ładunków i pasażerów pomiędzy Staten Island a Manhattanem. W wieku 18 lat udało mu się zdobyć rządowy kontrakt na transport zaopatrzenia do fortów wokół Nowego Jorku. W 1840 roku posiadał już 100 łodzi parowych. Cornelius nie poprzestał na przewozach regionalnych, lecz z czasem przerzucił się na statki oferujące kursy morskie.
Natomiast imperium kolejowe zaczął budować, kiedy miał już 70 lat. Linie New York Central tworzyły siatkę połączeń na olbrzymim obszarze obejmującym rejon Wielkich Jezior oraz stanów środkowoatlantyckich. Cornelius Vanderbilt był największym pracodawcą w Stanach Zjednoczonych. W momencie śmierci w 1877 roku dysponował majątkiem szacowanym wówczas na 100 milionów dolarów. W tym czasie takiej kwoty nie posiadał nawet amerykański skarb państwa. Dzisiejsza wartość jego fortuny liczona byłaby w miliardach dolarów.
Niesprawiedliwy testament
Ostatnią wolą zmarłego bogacza było, aby cały majątek przypadł w udziale tylko jednemu z dzieci. Szczęśliwcem okazał się najstarszy z synów, William, który dostał aż 95 procent całej materialnej spuścizny po ojcu. Zdaniem Corneliusa Vanderbilta jedynie William był w stanie poprowadzić dalej wielkie dzieło ojca. Reszta dzieci – w sumie miał ich aż trzynaścioro, ale jedno zmarło – otrzymało po 200 lub 500 tysięcy dolarów.
Dwie córki i syn Cornelius Jeremiah zaskarżyli testament w sądzie. Argumentowali, że ojciec pod koniec życia musiał postradać zmysły, skoro tak niesprawiedliwie rozdzielił fortunę między dzieci. William poszedł na ugodę i odstąpił im jeszcze po kilkaset tysięcy dolarów każdemu, ale to i tak było nic w porównaniu z gigantyczną fortuną, która trafiła w jego ręce.
Niepocieszony pozostał między innymi Cornelius Jeremiah, który przez całe życie nie czuł się akceptowany przez ojca. Stary Vanderbilt nie tolerował ludzi słabych, a za takiego uważał syna cierpiącego na epilepsję. Ich kiepska relacja kładła się cieniem na całym dorosłym życiu Corneliusa Jeremiaha, który ostatecznie w wieku 51 lat popełnił samobójstwo.
Ojciec wiedział, na którego konia postawić. William podwoił majątek ojca. Zdążył to zrobić, mimo iż umarł zaledwie osiem lat po swoim rodzicielu. Najwidoczniej wziął sobie do serca słowa starego Vanderbilta, który miał do niego kiedyś powiedzieć: – Byle głupiec jest w stanie zrobić fortunę, ale potrzeba człowieka o tęgim rozumie, by tę fortunę przy sobie zatrzymać.
Filantropia i konie
William pozostawił po sobie fortunę, której wartość szacowano na 200 milionów dolarów. Początkowo zamierzał zrobić to samo co jego ojciec, czyli przekazać cały majątek na ręce jednego dziedzica. Jednak postanowił oszczędzić dzieciom przykrych batalii w sądach i uwzględnił w testamencie obu najstarszych synów. I właśnie od trzeciego pokolenia tej rodziny rozpoczął się upadek finansowego imperium Vanderbiltów. Wnukowie wielkiego przedsiębiorcy bardziej niż pomnażaniem majątku interesowali się działalnością dobroczynną i wznoszeniem architektonicznych perełek.
Sam Cornelius Vanderbilt miał w swoim życiorysie znaczący epizod, kiedy podjął się inicjatywy charytatywnej. To dzięki niemu swoją działalność mógł rozwinąć Uniwersytet Vanderbilta, funkcjonujący do dziś w Nashville w Tennessee, po tym jak biznesman wsparł go kwotą miliona dolarów, co w tamtych czasach było potężnym zastrzykiem gotówki.
Jednak dopiero filantropijne gesty jego wnuków nabrały ogromnego rozmachu. Majątek jednego z nich, Corneliusa Vanderbilta II, w momencie śmierci wynosił tyle samo, ile zostawił mu w spadku jego ojciec, William. Wszystko, co zarobił, pochłonęła działalność charytatywna. Z kolei jego brat, William Kissam Vanderbilt, znany w swoich czasach hodowca koni, całe swoje życie poświęcił stadninom i wyścigom konnym.
Fortuna utopiona w pałacach
Potomkowie Vanderbilta wydawali też krocie na budowę pełnych przepychu rezydencji, z których nie nadążali nawet korzystać. Były to zbytkowne letnie pałace oraz okazałe kamienice na słynnej Piątej Alei na Manhattanie. I tak na przykład w 1883 roku ukończona została budowa rezydencji zwanej Petit Chateau przy 660 Fifth Avenue. Pochłonęła ona 3 miliony dolarów, czyli blisko 80 milionów dzisiejszych dolarów. Alva, żona Williama Kissama, jednego z wnuków Vanderbilta, urządziła następnie w luksusowej budowli bardzo wystawne przyjęcie dla tysiąca gości. Bal kosztował 250 tysięcy dolarów, co w 1883 roku stanowiło równowartość dzisiejszych ponad 6 milionów dolarów.
Pośród innych okazałych nieruchomości wybudowanych dla rodziny Vanderbiltów znalazły się: The Breakers i Marble House w Newport w Rhode Island (obsługa tego drugiego wymagała 36 służących), Idle Hour na Long Island w stanie Nowy Jork i słynny pałac Biltmore w Karolinie Północnej. Jego powierzchnia liczy aż 178 tysięcy stóp kwadratowych. Ziemia, którą zakupiono pod budowę, była tak rozległa, że wcześniej znajdowało się na niej aż 50 farm i pięć cmentarzy. Jest to obecnie największy prywatny dom w Stanach Zjednoczonych.
Pozostałe pałace przeszły ostatecznie w ręce instytucji muzealnych. Wszystkie stanowią niezwykle atrakcyjne cele turystyczne, które co roku przyciągają rzesze odwiedzających. Rodzina Vanderbiltów nie dysponuje już również rezydencjami przy Fifth Avenue. Wszystkie zostały odsprzedane, wyburzone, a w ich miejscu od dawna stoją inne budynki. Linie kolejowe New York Central, które swojego czasu stanowiły jedną z największych sieci połączeń kolejowych w Stanach Zjednoczonych, nie wytrzymały konkurencji autostrad i samolotów.
Kolejne pokolenia Vanderbiltów były coraz uboższe. Gloria Vanderbilt – praprawnuczka starego Vanderbilta, znana projektantka mody i matka popularnego dziennikarza Andersona Coopera – uprzedziła podobno syna, że nie powinien spodziewać się w spadku fortuny. Kiedy zmarła w 2019 roku w wieku 95 lat, zostawiła po sobie, jak podają niektóre źródła, zaledwie półtora miliona dolarów.
Emilia Sadaj