Przed wojną podlegał mu cały świat przestępczy Łodzi. Wymuszał haracze, zlecał podpalenia i pobicia. Kilka razy zabił. Mimo iż był bezwzględnym kryminalistą, zwykli ludzie nazywali go Janosikiem i Robin Hoodem. Historia życia bandyty o przydomku Ślepy Maks to gotowy scenariusz na ekscytujący film gangsterski...
Menachem Bornsztajn
Swoją przestępczą karierę rozpoczął już jako dziecko, trudniąc się kradzieżą kieszonkową. Z czasem utorował sobie drogę na sam szczyt gangsterskiej hierarchii, trzęsąc kryminalnym podziemiem Łodzi. Słuchali się go wszyscy bandyci. Biedni prosili go o wsparcie, a policjanci zgłaszali się po pomoc w rozwiązaniu najbardziej powikłanych spraw.
Naprawdę nazywał się Menachem Bornsztajn. Do Łodzi trafił w 1900 roku w wieku 10 lat, gdzie jego rodzina w poszukiwaniu lepszego życia przeprowadziła się z Łęczycy. Z braku środków osiedlili się w najbardziej niebezpiecznym rejonie miasta, na Bałutach. Ta dzielnica nie dawała żadnych perspektyw na lepsze i bezpieczne życie. A jednak to właśnie tam Menachem wyrósł na króla łódzkich przestępców.
Narodziny Ślepego Maksa
Jeszcze w dzieciństwie Menachem przeżył wielką tragedię. Na jego oczach zamordowano mu własnego ojca. Benjamin Bornsztajn trudnił się ostrzeniem noży. Robił to każdego dnia na swoim rozkładanym stoliku na rogu ulicy. Często zabierał do pracy Menachema. Któregoś dnia zasłabł i wpadł pod koła rozpędzonego powozu.
Wypadek rozsierdził syna znanego w mieście bogacza, Arona Goldberga, który powozem kierował i sam o mały włos nie doznał obrażeń. Bez opamiętania zaczął okładać rannego batem. Pilnujący porządku żandarm, widząc biednego, brudnego Żyda, po chwili dołączył do niego i zadał leżącemu kilka ciosów pałką w głowę. W wyniku zadanych razów ojciec Menachema zmarł.
Po śmierci głowy rodziny Bornsztajnowie pogrążyli się w jeszcze większej biedzie. Obowiązek utrzymania spadł na 10-latka, który zajął się żebraniem. Wszystkim dookoła opowiadał o tym, jak stójkowy zabił jego ojca. Gdy sam zainteresowany dowiedział się, że chłopiec próbuje oczernić go przed całym miastem, postanowił raz na zawsze zamknąć mu usta.
Pewnego razu stójkowy dopadł go na ulicy, zaciągnął do bramy i zaczął bezlitośnie zadawać chłopcu ciosy pałką. Na szczęście napaść zobaczył kolega Menachema i pospieszył mu z pomocą, atakując żandarma nożem. Dźgnięty stójkowy upuścił pistolet, który natychmiast pochwycił Menachem. Nie zastanawiając się długo wycelował broń w policjanta i wystrzelił. W ten sposób pomścił śmierć swojego ojca. W czasie zajścia mocno uszkodził jedno oko, na którym powstało bielmo. Stąd wziął się jego przydomek Ślepy Maks.
Przywódca bandy
W tym też okresie w życiu osieroconego chłopca pojawił się tajemniczy mężczyzna o pseudonimie Ksiądz Natan. To on zapoznał Menachema i jego kolegów z ulicy z tajnikami złodziejskiego fachu. Natan prawdopodobnie kiedyś był zakonnikiem, poza tym dobrze władał językiem jidysz, więc świetnie odnajdywał się w środowisku żydowskiego świata przestępczego Bałut. Kiedyś zaczepił żebrających chłopców pod kościołem i zaproponował, żeby dla niego pracowali. Za każdą skradzioną rzecz oferował sowitą zapłatę. Był dla nich nauczycielem życia, pracodawcą i opiekunem. Pod jego skrzydłami Menachem wyrósł na przywódcę młodocianej bandy.
Kiedy wybuchła I wojna światowa, nie zajmował się już drobnymi kradzieżami, lecz organizował napady rabunkowe na transporty niemieckie na Dworcu Fabrycznym w Łodzi. Z wagonów wiozących zaopatrzenie dla pruskiej armii znikały tony żywności i odzieży. Kolejarze udawali, że nie widzą, kiedy dochodzi do kradzieży. Gang Ślepego Maksa czuł się bezkarnie. Aż do pewnej nocy. Żandarmi najwyraźniej zaczaili się na złodziei i omal wszystkich nie wystrzelali. Wiadomo było, że ktoś na nich doniósł.
Podejrzenia od razu padły na dwóch bossów podziemia handlowego – Franka Zielonkę i Arona Goldberga (to jego wóz potrącił ojca Bornsztajna). W ich oczach Ślepy Maks wyrastał na niebezpiecznego konkurenta. Ostatecznie obstawiono, że donosicielem był Zielonka. By mieć pewność, że zemsta się uda, Menachem postanowił połączyć siły z drugim mocnym graczem, Goldbergiem. Przemógł nienawiść, jaką czuł do człowieka, który obok stójkowego był przecież winny śmierci jego ojca i zaproponował mu wspólne pozbycie się z rynku Zielonki. Pewnej nocy wdarli się na teren jego składów i podpalili magazyny, wywożąc znaczną część produktów, które tam się znajdowały. Zielonka z dnia na dzień został z niczym i już nigdy nie odbudował swojej pozycji.
Krwawe wesele
Tymczasem Ślepy Maks, by umocnić współpracę z Goldbergiem, poprosił o rękę jego córki. Co prawda miał się wtedy kochać w innej kobiecie, ale jego pozycja w świecie przestępczym była dla niego sprawą priorytetową. W czasie wesela doszło do drastycznego incydentu. Na salę wdarła się gromada bałuckich bandziorów, którzy chcieli zagarnąć jedzenie ze stołów. Aron Goldberg wściekł się, gdy zobaczył, że podrzędne opryszki ośmielają się zakłócić wesele jego córki i ruszył na nich z pięściami. W czasie szamotaniny jeden z intruzów dźgnął nożem Goldberga, zadając mu śmiertelny cios.
Wszyscy po cichu mówili, że inicjatorem zajścia był sam Bornsztajn, który zlecił zabicie teścia, by pomścić swojego ojca. W ten sposób upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu: oprócz wyrównania osobistych porachunków, zyskał wielki majątek, który po bogatym Goldbergu odziedziczyła córka. Następnym krokiem było ostateczne umocnienie swojej pozycji hegemona w kryminalnym podziemiu Łodzi.
Król przestępców
Temu miała posłużyć tzw. dintojra. W gminach żydowskich instytucja ta pełniła funkcję cywilnego sądu rozjemczego. W półświatku przestępczym starszych braci w wierze dintojra ferowała wyroki na gangsterów, którzy złamali honorowy kodeks przestępców. W praktyce dawała Ślepemu Maksowi kontrolę nad bandyckim środowiskiem Łodzi. Nikt nie miał prawa działać na własną rękę. Pokazał to przypadek niejakiego Feliksa Świtały o pseudonimie Trupia Główka, który podczas napaści rabunkowych na łódzkich bogaczy torturował ich. Kilka razy Ślepy Maks wysyłał do niego swoich ludzi z upomnieniem, że jego brutalne zachowanie nie przystoi przestępcy. Gdy to nie poskutkowało, na mocy wyroku dintojry Trupią Główkę rozstrzelano.
W czasach działalności gangsterskiego sądu Bornsztajn musiał zmierzyć się z jeszcze jednym konkurentem do monopolu władzy nad Bałutami. Był nim niejaki Srul Kalma Balberman, znany w mieście sutener i paser. Również wykonywał egzekucje w ramach dintojry, ale robił to za o wiele niższe stawki. Ta nieuczciwa konkurencja drażniła Ślepego Maksa, dlatego postanowił pozbyć się Balbermana.
Doniósł prasie, że datki przyjmowane przez organizację charytatywną Ezras Achim (Bratnia Pomoc), która w 1928 roku powstała dla przykrycia działalności dintojry, tak naprawdę nie trafiają do potrzebujących, lecz do prywatnej kieszeni prezesa Bratniej Pomocy, Balbermana. Oczerniony przed opinią publiczną przestępca wściekł się i zaczął grozić Bornsztajnowi śmiercią. Pogróżki stały się na tyle poważne, że Ślepy Maks udał się na policję i otrzymał pozwolenie na posiadanie broni.
Do ostatecznej konfrontacji między obydwoma gangsterami doszło 19 września 1929 roku w łódzkiej piwiarni Kokolewole przy skrzyżowaniu ulic Pomorskiej i Wschodniej. Balberman zaatakował Ślepego Maksa. Wtedy ten wyciągnął pistolet i oddał kilka strzałów śmiertelnie raniąc przeciwnika, a następnie rzucił się do ucieczki. Ostatecznie policja złapała go i osadziła w areszcie.
Kilka miesięcy później, na początku 1930 roku, rozpoczął się proces, którym żyła cała Łódź. Koniec końców dzięki zeznaniom wielu świadków, którzy twierdzili, że Bornsztajn działał w obronie własnej, sędziowie ogłosili wyrok uniewinniający. Ślepy Maks zaraz po wyjściu z sądu udał się do redakcji Expressu (który pierwszy opublikował obciążający Balbermana materiał), by wyrazić wdzięczność za pomoc. Podobno miał do dziennikarzy wtedy powiedzieć: – Jak ktoś z was znajdzie się w potrzebie, niech przyjdzie do mnie, wszystko się załatwi. Od tej pory Ślepy Maks był niekwestionowanym królem łódzkich przestępców, a wyrok sądu umocnił jego wizerunek jako osoby, która stoi ponad prawem.
Żydowski Robin Hood
Ponieważ organizacja Bratnia Pomoc miała już zrujnowaną reputację, Bornsztajn postanowił poszukać dochodów otwierając w styczniu 1931 roku w swoim domu przy ul. Sienkiewicza 9 Biuro Próśb i Podań. Zgłaszali się do niego biedni mieszkańcy Łodzi, którzy w taki czy inny sposób czuli się pokrzywdzeni. Bo albo ktoś nie oddał im długu, albo nieuczciwy kochanek wyłudził pieniądze, albo pracodawca niesłusznie zwolnił z pracy. Za niewysoką opłatą Ślepy Maks wysyłał swoich osiłków, którzy skutecznie „dochodzili sprawiedliwości” w imieniu klientów Biura.
Tak skutecznie, że niejaki Leon Goldman, który dzień po ślubie z krawcową zniknął z jej posagiem, po interwencji ludzi Bornsztajna wylądował w szpitalu. Po pomoc zgłaszała się do niego nawet łódzka policja. Gdy Łódź odwiedził pewnego razu generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski, z jego kabrioletu zniknął bardzo drogi koc z wielbłądziej wełny. Generał zlecił odnalezienie zguby szefowi miejskiej policji. Ten od razu zgłosił się do Ślepego Maksa. Wystarczyło kilka telefonów i następnego dnia generał znalazł zgubę tam, skąd ją skradziono, czyli w aucie. Bornsztajna bardzo wtedy oburzyło, że ktoś ośmielił się okraść tak ważną personę na jego terenie bez jego zgody.
Podobnie było ze skrzypcami sławnego muzyka Bronisława Hubermana. Instrument był bezcenny, ponieważ były to słynne skrzypce Stradivariusa, które skradziono już na dworcu, zaraz po przyjeździe skrzypka na występy w Łodzi. Tym razem również policja szukała pomocy u Ślepego Maksa. Zguba w ciągu 12 godzin wróciła do właściciela.
Gangster lubił też bezinteresownie pomagać. Łożył na utrzymanie wdów i sierot, rozdawał hojne jałmużny żebrakom, załatwiał eksmitowanym rodzinom powrót do mieszkań. Dlatego biedni mieszkańcy Łodzi nazywali go żydowskim Robin Hoodem lub Janosikiem z Bałut. Co nie zmieniało faktu, że Ślepy Maks był brutalnym przestępcą, który wraz ze swoimi ludźmi wymuszał haracze i dopuszczał się ciężkich pobić. Na policję przychodziło coraz więcej anonimowych donosów. Łódzcy stróże prawa nie mogli dłużej przymykać oczu na bezkarność Bornsztajna.
Zaczęło się od zamknięcia jego Biura Próśb i Podań, a skończyło procesem w 1935 roku. Zeznawały dziesiątki świadków, w tym policjanci, klienci biura, „pracownicy” gangstera, złodzieje, prostytutki i ofiary przemocy Ślepego Maksa. W czasie procesu okazało się, że Bornsztajn bywał również policyjnym informatorem i wydawał organom ścigania niektórych przestępców. W zamian za to oraz za łapówki inspektor Alfred Nosek, z którym współpracował, pilnował, aby policja nie wtrącała się do ciemnych interesów gangstera. Ślepy Maks trafił na kilka dobrych lat do więzienia. Alfred Nosek dostał karę 18 miesięcy odsiadki.
Legenda o manekinie
Ślepy Maks wyszedł na wolność wiosną 1939 roku. Zaraz po wybuchu II wojny światowej uciekł na Wołyń. Po inwazji radzieckiej nie przyjął obywatelstwa ZSRR i trafił do Kazachstanu. Do Łodzi wrócił w 1946 roku, ale swojej pozycji nie zdołał już odbudować. Nie było już Żydów, którymi mógłby rządzić. Pracował prawdopodobnie jako portier w zakładach odzieżowych. W wieku 68 lat ponownie ożenił się z młodszą od siebie o 42 lata kobietą. Krążą pogłoski, że dał za nią rodzinie sporą sumę pieniędzy.
Inna legenda mówi, że w swoim mieszkaniu trzymał krawiecki manekin, ubrany w marynarkę i obwieszony dzwoneczkami. Przy nim przyszli adepci sztuki złodziejskiej zdawali egzamin praktyczny. Zadanie polegało na wyciągnięciu portfela z kieszeni marynarki w taki sposób, by nie poruszyć żadnego z dzwoneczków.
Król bałuckich gangsterów zmarł w 1960 roku i spoczął na cmentarzu żydowskim w Łodzi w zwykłym grobie naprzeciw imponującego mauzoleum Izraela Poznańskiego, wielkiego potentata bawełnianego.
Emilia Sadaj
Reklama