Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 16:34
Reklama KD Market
Reklama

Lewy bez tajemnic

Tylko w tym roku zarobił już 20 milionów euro! Od 6 lat jest napastnikiem Bayern Monachium, od 12 gra w reprezentacji Polski. Piłka nożna to jego miłość, ale najważniejsze są w jego życiu cztery kobiety: żona, dwie córki i matka. Jak sam mówi, wszystko co dobre zawdzięcza im i nieżyjącemu już ojcu, który wytrenował go tak, że dziś Robert Lewandowski oficjalnie uznany jest przez UEFA za najlepszego piłkarza sezonu 2019/2020... Przewaga Lewandowskiego nad dwoma kolejnymi finalistami była miażdżąca! Lewy – jak się go zazwyczaj nazywa – uzyskał 477 punktów. Drugim był Kevin de Bruyne z Manchester City, który miał 90 punktów, a trzecim – klubowy kolega naszego napastnika, Manuel Neuer z 66 punktami. Wygrana klubu w Lidze Mistrzów i tytuł najlepszego piłkarza sezonu to sukces, na który ten wirtuoz piłki nożnej zasłużył ciężką pracą – co do tego nikt nie ma wątpliwości. Święta piłka Robert urodził się w Warszawie 32 lata temu, ale dzieciństwo i młodość spędził w podwarszawskim Lesznie. Od zawsze lubił sport, więc rodzice zapisali go do miejscowego klubu sportowego Partyzant, gdzie zaczął grać w piłkę nożną. A że okazało się, iż ma do tego dryg, gdy tylko skończył 6 lat, rodzice wozili go na treningi do stolicy. Podobnie zresztą jak jego starszą siostrę Milenę, która grała w siatkówkę. Piłka w życiu rodziny Lewandowskich determinowała wszystko. Można nawet było powiedzieć, że była „święta”, bo kiedy okazało się, że weekendowy mecz nakłada się na komunię świętą Roberta, ksiądz zgodził się skrócić mszę. Zapewne też był zapalonym kibicem. Rodzice zawsze wspierali Roberta. Ojciec, Krzysztof Lewandowski, uprawiał judo i grał w piłkę w Hutniku Warszawa, był też trenerem i nauczycielem wychowania fizycznego w szkołach. To on pierwszy zauważył tę iskrę bożą u syna i pozwolił mu trenować u boku prawdziwych zawodników. Z czasem okazało się, że Lewandowski senior ma problemy ze zdrowiem. Robert miał 17 lat, kiedy jego ojciec przeszedł operację nowotworu. Po powrocie do domu w nocy, podczas snu dostał wylewu. Roberta nie było w domu, tylko jego mama Iwona i siostra Milena. Rano obie pojechały do niego, by poinformować o rodzinnej tragedii. Tego dnia piłkarz miał ważny turniej, ale musiały mu to powiedzieć. – Przyjął to spokojnie, powiedział, że przeczuwał to – wyznała później matka Roberta. Dopiero po 13 latach w jednym z wywiadów piłkarz wyznał, jak trudno mu było pogodzić się z tą śmiercią: – Zamknąłem się na świat. Ciężko było ze mnie coś wydobyć. Bramki dla taty Ojciec był dla Roberta i dla całej rodziny ogromnym wsparciem. Kiedy go zabrakło, piłkarz na siebie wziął odpowiedzialność za całą rodzinę. Musiał szybko dorosnąć. Pamiętał, że ojciec zawsze wierzył, iż jego syn będzie grał za granicą. To dlatego dał mu na imię Robert, żeby nikt nie mylił się wymawiając jego imię. Kiedy piłkarz zaczął bardziej otwarcie mówić o swoim ojcu, zawsze podkreślał, że czuje jego obecność i wsparcie podczas każdego meczu. W 2013 roku powiedział: – Wszystkie bramki dedykuję tacie. Po każdym strzelonym golu wznosi ręce ku górze. To gest wdzięczności za wszystko, co dla niego zrobił ojciec. Kiedy w tym roku jego niemiecka drużyna wygrała wszystkie mecze Ligi Mistrzów, dzięki czemu przeszła do historii, piłkarz nie krył łez wzruszenia. Puchar zadedykował swojej rodzinie: żonie, dzieciom i oczywiście ojcu mówiąc: – Wiem, że na mnie patrzył i we mnie wierzy. Robert najwięcej czasu poświęcał na treningi i naukę, ale zdarzały mu się momenty normalnego chłopięcego życia. Ba! zdarzało się nawet, że zachowywał się niemal jak chuligan. „Nie zawsze byłem grzecznym chłopcem” – wyznał w autobiografii Moje prawdziwe życie, która premierowo ukazała się na niemieckim rynku. Potrafił pojechać z kolegami pod komisariat policji, sprowokować funkcjonariuszy, po czym uciekać. Wtedy ruszał za nimi policyjny pościg. Albo obrzucali policjantów kubkami po jogurcie czy skórkami od bananów. „Dziś oczywiście wydaje mi się to głupie, ale jako nastolatek człowiek robi różne głupstwa” – wyjawił w książce. „Cieszynki” Lewego Rodzice Roberta zadbali, by chłopak oprócz sportu otrzymał solidne wykształcenie. Wiedzieli, że o kontuzje nietrudno, a są takie, które wykluczają dalszą grę. Wielu zawodników nie ma przygotowanego planu B i wtedy całe życie się sypie. Po maturze Robert dostał się do Wyższej Szkoły Edukacji w Sporcie w Warszawie. W 2007 roku, podczas obozu integracyjnego poznał Annę Stachurską, mistrzynię w karate tradycyjnym. Piękna, fascynująca i filigranowa koleżanka od razu zwróciła jego uwagę. Jak zdobył jej względy? Tak wspomina to Anna: – Robert ma niezłą bajerę, nie tylko na boisku. Po prostu podszedł do mnie i powiedział: „Słuchaj, daj sobie poznać faceta, którego jeszcze nie znasz”. Tym mnie urzekł. Od tego czasu są parą i dziś zgodnie mówią, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Robert wierzy, że Anna była mu przeznaczona. „Mogłem nie jechać na ten obóz integracyjny, mogłem nie zdążyć, ale pojechałem na ten jeden dzień” – wspominał Robert w wywiadzie dla polskiego magazynu Viva! Cztery lata później podczas wspólnych wakacji na Malediwach Robert oświadczył się Annie. Ślub wzięli 22 czerwca 2013 roku. Oboje marzyli, żeby zostać rodzicami. W grudniu 2016 roku podczas meczu Bayern Monachium – Atletico Madryt w 28. minucie meczu Lewy strzelił fantastycznego gola, po czym wykonał tzw. cieszynkę (gest euforii po strzelonym golu). Polegało to na tym, że włożył sobie piłkę pod koszulkę, co już nawiązywało do ciąży, następnie zaczął ssać palec imitując smoczek. I to była najważniejsza informacja wieczoru! Pierwsza córka Lewandowskich, Klara, przyszła na świat 4 maja 2017 roku. W listopadzie 2019 roku podczas meczu Bayernu z Olympiakosem SFP Lewy powtórzył cieszynkę, a 6 maja bieżącego roku na świat przyszła ich druga córka, Laura. Piłkarz na swoim Instagramie, na którym ma 19,5 miliona obserwatorów napisał: „Cześć, maleństwo! Witaj na świecie, Laura. Dobra robota, mamusiu Anna Lewandowska”. Na polskich boiskach Pierwszymi profesjonalnymi klubami Lewego były Varsovia Warszawa oraz Delta Warszawa. Potem przeszedł do stołecznej Legii. Niestety podczas jednego z meczów naderwał mięsień dwugłowy i ze względu na przedłużającą się rehabilitację kontrakt wygasł. Robert był załamany. Przeniósł się do trzecioligowego, podwarszawskiego Znicza Pruszków i tam w duecie z drugim napastnikiem, Bartkiem Wiśniewskim, rozwinął skrzydła. W ciągu jednego sezonu wywalczyli dla Znicza awans do drugiej ligi. Po kolejnym sezonie w Pruszkowie szybko wyhaczyli go łowcy talentów i zaczęły się walki o transfer Lewego do zespołu pierwszoligowego. W szranki stanęły dwa kluby z Krakowa, po jednym z Poznania i Warszawy. Poznański Lech złożył najlepszą ofertę i 18 czerwca 2008 roku Robert podpisał z nim 4-letni kontrakt. Wartość transferu wyniosła półtora miliona złotych. Zważywszy, że Znicz „kupił” Lewego za 5 tysięcy złotych, przebicie było kolosalne! W barwach Lecha napastnik zdobył kilka tytułów krajowych. Indywidualnie zaś został królem strzelców Ekstraklasy. O jego talencie zaczęło się mówić już poza granicami Polski. Po pierwszym sezonie gry w poznańskim klubie po Roberta zgłosiła się Borussia Dortmund, ale ich oferta była mało interesująca. Prezes Lecha obiecał piłkarzowi podwyżkę, niestety szybko o niej zapomniał. Piłkarz początkowo się wściekł na Jacka Rutkowskiego, ale potem zaczął jeszcze intensywniej trenować, dbał o dietę, a w wolnych chwilach uczył się niemieckiego. Miał jeden cel – zagraniczny transfer. W kolejnym sezonie Lecha zdobył 18 goli i został królem strzelców. Wtedy zaczęły się nim interesować inne kluby, nie tylko z Europy. Jednak dla Lewego liczyły się jedynie Blackburn Rovers i Borussia Dortmund. Ostatecznie właściciele Lecha dogadali się z niemieckim klubem. Wartość transferu wyniosła 4,75 miliona euro. Światowa klasa W Borussi grało już dwóch Polaków: Kuba Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, więc aklimatyzacja w nowym miejscu poszła sprawnie. Przez pierwsze dwa sezony Dortmund był najlepszy w niemieckiej lidze, w kolejnych dwóch spadł na drugie miejsce. Lewy cały czas jednak miał wrażenie, że jego potencjał nie jest w pełni wykorzystany. W lipcu 2014 roku wygasał kontrakt Lewandowskiego z Borussią, więc kilka miesięcy wcześniej piłkarz dogadał się z Bayernem Monachium i (za darmo!) został zawodnikiem Bawarczyków. W nowym zespole dostał koszulkę z numerem 9 i na tej podstawie zbudował cały swój brand RL9. Pierwszy sezon dla nowego klubu był znakomity. Bayern został mistrzem Bundesligi, Lewy strzelił 17 bramek, co zapewniło mu drugie miejsce w klasyfikacji strzelców. 22 września 2015 Bayern grał spotkanie ligowe z Wolfsburgiem. W drugiej połowie Robert zszedł z ławki rezerwowych i w ciągu 9 minut skutecznie strzelił na bramkę przeciwnika pięć razy! Tym samym trafił do Księgi rekordów Guinnessa za najszybszy hat trick w historii Bundesligi. Piłkarz gra w Bayernie do dziś. Lewy jest napastnikiem, ale nie dąży po trupach do celu. Zagrał ponad 30 tysięcy meczów, a ma tylko jedną czerwoną kartkę (podobnie jak Leo Messi). Otrzymał ją w 2013 roku. Był wówczas zawodnikiem Borussi, która grała mecz z Hamburger SV. W siedemnastej minucie meczu zdążył strzelić bramkę, ale kwadrans później faulował zawodnika z drużyny przeciwnej, po czym spiął się z innym. W tej sytuacji sędzia pokazał Robertowi czerwoną kartkę. Mecz ten drużyna Lewego przegrała 1:4. Od tego czasu Robert woli być na boisku gentlemanem. Kosztowne zabawki Robert od zawsze miał słabość do samochodów. Jako nastolatek często pożyczał auto od rodziców i urządzał sobie przejażdżki, mimo że nie miał jeszcze wówczas uprawnień. „Zawsze potrzebowałem adrenaliny. Do dzisiaj lubię szybką jazdę samochodem. Mój rekord prędkości to 320 km/h” – wyznał w autobiografii zawodnik, w którego garażu stały bądź stoją (bo to się nieustannie zmienia, a aut ma zawsze kilka w tym samym czasie) maserati Gran Turismo, porsche Cayenne GTS, porsche 911 Speedster, audi Q7, audi RS 5, mercedes CL 63 AMG, mercedes S 560 Maybach, bentley Continental GT, lamborghini Gallardo, ferrari F12 Berlinetta. Ale na te „zabawki” sportowiec sam zapracował. Dziennikarze wyliczyli kiedyś, że Lewy zarabia: 5,5 mln zł miesięcznie, 177 tys. zł dziennie, 7, 4 tys. zł na godzinę, 122 zł na minutę i 2 złote na sekundę. Jego aktualna „wartość rynkowa” to 60 milionów euro. Mimo że został wybrany najlepszym piłkarzem ostatniego sezonu, jego wartość i tak spadła o 1/3 w związku z pandemią, która znacząca wpłynęła na sumy transferowe. Robert może być jednak spokojny o swoje finanse. Wystarczająco zabezpieczył siebie i rodzinę. Jego majątek wynosi obecnie pół miliarda złotych! Lewandowski nie tylko umie zarabiać, ale też inwestować, w czym niewątpliwie pomaga mu jego żona i zaufani doradcy. Piłkarz, jak większość w biznesie, zaczął od inwestowania w nieruchomości. Ponadto zaczął sprzedawać własną kawę, a ostatnio zainwestował w aplikację służącą do sprzedaży odzieży używanej. Czarne chmury Nie wszystkim jednak podoba się sukces finansowy naszego piłkarza. Ostatnio niemiecki Der Spiegel opublikował artykuł, w którym mowa jest o tym, iż były agent Lewandowskiego, Cezary Kucharski, domaga się od sportowca odszkodowania w wysokości 39 milionów złotych z tytułu umowy, która miała gwarantować Kucharskiemu dochody z przyszłych umów reklamowych. Ponadto, zdaniem reporterów gazety, Lewandowski przelewał środki ze swoich niemieckich kont na polskie nie informując o tym niemieckiej skarbówki. Przedstawiciele piłkarza wydali oświadczenie, w którym zdecydowanie zaprzeczają tym zarzutom. „Wszelkie rozliczenie podatkowe, zarówno osobiste, jak i spółek Roberta Lewandowskiego prowadzone są zawsze zgodnie z prawem” – można przeczytać w oświadczeniu. Ostatnio jego rzeczniczka, Monika Bondarowicz, wydała kolejne oświadczenie informując, że piłkarza w tym sporze reprezentować będzie prof. Tomasz Siemiątkowski i zaapelowała, by media pozwoliły piłkarzowi spokojnie przygotować się do meczów w reprezentacji. Teraz Lewego czeka chyba najważniejszy mecz w życiu. Nie o puchar, ale o dobre imię. Małgorzata Matuszewska

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama