Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 18:26
Reklama KD Market
Reklama

Wyborczy anachronizm

Stany Zjednoczone to w zasadzie jedyna demokracja zachodnia, w której wybór prezydenta kraju nie odbywa się bezpośrednio, lecz przez tzw. kolegium elektorów (Electoral College). Jest to zapisany w konstytucji archaizm, którego eliminacja jest na razie praktycznie niemożliwa. Wymagałaby bowiem dużej jednopartyjnej przewagi w obu izbach Kongresu i poparcia ze strony 38 stanów Unii... Niefortunny kompromis W dotychczasowej historii Stanów Zjednoczonych pięciokrotnie kandydat, który uzyskał większość głosów w skali ogólnokrajowej, nie został prezydentem, ponieważ nie osiągnął wymaganego poziomu 270 głosów elektorskich. Po raz ostatni zdarzyło się to w roku 2016, kiedy Hillary Clinton pokonała Donalda Trumpa większością niemal 3 milionów głosów, co jednak nie przełożyło się na jej ostateczny sukces wyborczy. Zmiana zapisu o kolegium elektorów wymagałaby nowej poprawki do konstytucji, co w obecnych realiach politycznych jest niezwykle mało prawdopodobne. Gdy ojcowie amerykańskiego państwa pracowali nad ostatecznym kształtem ustawy zasadniczej, toczyły się dość intensywne spory na temat tego, czy przywódca kraju winien być wybierany przez Kongres, czy też przez powszechne głosowanie wszystkich obywateli. Ostatecznie zdecydowano się na kompromis, na mocy którego każdemu ze stanów przydzielono pulę głosów elektorskich w zależności od populacji. I dlatego dziś Kalifornia ma 55 takich głosów, a Wyoming tylko 3. Oznacza to, że w wyborach prezydenckich tak naprawdę liczy się tylko kilka gęsto zaludnionych stanów, podczas gdy pozostałe nie mają dla kandydatów większego znaczenia. Niektórzy współautorzy konstytucji uważali ponadto, że kolegium elektorów będzie pełnić rolę swoistego „zaworu bezpieczeństwa”. Gdyby naród wybrał na prezydenta jakąś osobę niebezpieczną, niewłaściwą lub chwiejną psychicznie, elektorzy zawsze mogliby odrzucić wolę elektoratu i wybrać kogoś zupełnie innego. Jednak w praktyce zawór ten nigdy nie zadziałał – elektorzy zawsze głosują na ludzi, którzy wygrali w poszczególnych stanach. W ten sposób elektorzy stali się dość biernymi pośrednikami w całym procesie wyborczym. Ten dziwny system od samego początku budził wiele wątpliwości. Od czasu powstania państwa amerykańskiego zgłoszono ponad 700 propozycji jego modyfikacji, choć żadna z nich nie została ostatecznie zaakceptowana. Przed 50 laty Izba Reprezentantów zatwierdziła ustawę, która przewidywała eliminację kolegium elektorów, ale akt ten nie zyskał odpowiedniej większości w Senacie. Od tego czasu różne organizacje nadal zabiegają o to, by w USA prezydenta wybierano na mocy wyborów bezpośrednich, ale szanse na sukces są bardzo odległe. Wbrew woli Amerykanów Niektórzy historycy są zdania, że istnienie kolegium elektorów ma podłoże rasistowskie. Profesor Alexander Keyssar z Harvard Kennedy School argumentuje, że w XIX wieku politycy z południowych stanów Unii zdecydowanie sprzeciwiali się wprowadzeniu bezpośrednich wyborów prezydenckich, gdyż takie rozwiązanie pozbawiałoby ich wpływów wynikających z wcześniej uzgodnionego kompromisu. Na mocy tego porozumienia 60 proc. niewolników, którzy nie mieli prawa do głosowania, uważane było za populację danego stanu, co dawało tym stanom dodatkowe głosy elektorskie i dodatkowe wpływy. Jak wynika z ostatnich sondaży, prawie 70 proc. Amerykanów jest zdania, że kolegium elektorów powinno zostać zlikwidowane na rzecz bezpośrednich wyborów prezydenckich. Jednak nie wszyscy politolodzy i historycy uważają takie rozwiązanie za korzystne. Hans von Spakovsky, były członek Federalnej Komisji Wyborczej (FEC), twierdzi, że wprowadzenie wyborów bezpośrednich oznaczałoby, iż kandydaci przywiązywaliby uwagę tylko do wielkich konglomeracji miejskich, ignorując wyborców w słabo zaludnionych i wiejskich obszarach Ameryki. Zwraca uwagę na fakt, że Hillary Clinton zdobyła wprawdzie wyraźną większość głosów w skali całego kraju, ale na poziomie lokalnym zwyciężyła tylko w jednej szóstej wszystkich okręgów wyborczych. Jego zdaniem w wyborach w 2016 roku system zadziałał poprawnie. Jednak jego argumentacja jest dość trudna do zaakceptowania z prostego powodu. Obecny system sprawia, że kandydaci na prezydenta niemal nigdy nie prowadzą kampanii w takich stanach jak Wyoming, Montana, Idaho czy Hawaje, ponieważ wiedzą doskonale, iż mogą tam zdobyć tylko po kilka głosów elektorskich, a zatem w pewnym sensie automatycznie marginalizują te stany. Gdyby liczył się absolutnie każdy głos i w każdym stanie, ludzie ubiegający się o najwyższy urząd w państwie musieliby zabiegać o poparcie wszędzie, a nie tylko w wybranych rejonach. Są też tacy politycy, którzy w zniesieniu kolegium elektorów upatrują swoisty zamach na białych wyborców. Były gubernator stanu Maine, Paul LePage, uważa na przykład, że taki krok spowodowałby, iż w stanach takich jak Kalifornia, Teksas czy Floryda liczyłyby się wyłącznie głosy mniejszości etnicznych i rasowych, z pominięciem woli wyborców białych. To też jest jednak dość wątpliwe, ponieważ głosy mają prawo oddawać wszyscy zarejestrowani wyborcy, bez względu na ich rodowód etniczny czy rasowy. Mimo że wszelkie zmiany dotyczące kolegium elektorów są niezwykle trudne do przeforsowania, pewne modyfikacje zostały wprowadzone. W roku 1804 zatwierdzono 12. poprawkę do konstytucji, która obdarzyła elektorów prawem do głosowania nie tylko na prezydenta, ale również na wiceprezydenta. Natomiast 23. poprawka przyznała głosy elektorskie Dystryktowi Kolumbii, czyli Waszyngtonowi. Jednak całkowite zniesienie tego gremium pozostaje niezwykle kontrowersyjne. Krok taki wymagałby poparcia dwóch trzecich członków Kongresu i Senatu oraz ratyfikacji przez co najmniej 38 stanów Unii. Proces ten zwykle trwa latami i często kończy się fiaskiem. W sumie zatem niemal pewne jest to, że kolegium elektorów pozostanie jeszcze na długie lata nieodłączną częścią amerykańskiego systemu wyborczego, mimo że jest pod wieloma względami dość dziwnym anachronizmem. Krzysztof M. Kucharski

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama